CZWARTY SEKTOR: Ferrari w ogniu, ale zwycięskie. Sędziowanie do wymiany?

Zobacz również:Druga połowa „formułowego” spektaklu. Brytyjsko-holenderski pojedynek w cieniu liczb
Charles Leclerc
Fot. Lars Baron/Formula 1 via Getty Images

Świetne ściganie w ogródku Red Bulla, aż szkoda, że w tym roku znowu nie ma podwójnej rundy. Ferrari weszło do jaskini lwa bez kompleksów. Jeszcze w piątek i sobotę wydawało się, że Max Verstappen rozdaje karty pośród pomarańczowych świec dymnych. Tymczasem Charles Leclerc z Carlosem Sainzem w wyścigu nie mieli sobie równych. Jedynie kulała niezawodność Ferrari, przez co nie zgarnęli 100% puli, ale to i tak nie jest koniec świata.

1
Czerwoni wracają na szczyt z problemami

Powiedzmy sobie szczerze, parafrazując klasyka – nikt się nie spodziewał włoskiej inkwizycji. Red Bull Ring to plac zabaw zespołu Christiana Hornera. Tor też w teorii powinien był sprzyjać bolidowi RB18. W piątek pole position wyrwane na ostatnim przejeździe, a w sobotę kontrola sprintu. Dodatkowo Ferrari znowu wydawało się mieć problemy z zarządzaniem. Kiedy Leclerc miał oszczędzać opony, to nieświadomy tego Sainz wściekle go atakował. Panowie zresztą o mało się nie rozbili we dwóch, ale udało się dojechać bez strat w karbonie. Po tak pewnej wygranej Maxa w krótkim wyścigu, niedziela wyglądała jak formalność.

Okazało się jednak, że na pełnej długości wygląda to nieco inaczej. To Ferrari nie miało problemów z balansem. Dodatkowo wyglądało na to, że opony w Red Bullu zupełnie nie działają na dłuższych przejazdach. Po kilku okrążeniach Leclerc dosłownie zaczął pożerać stratę do Verstappena, a w jego ślady szedł Sainz. I to w sumie skończyło nam realną walkę na czele. Leclerc zjeżdżał do pitstopów później, a potem dosłownie omijał swojego głównego rywala na torze bez większych problemów. Taka sytuacja miała miejsce trzykrotnie. Holender nawet za mocno nie walczył, bo nie było po co.

Hat-tricka nie skompletował Sainz, który przy trzecim ataku nagle zwolnił, a z jego jednostki zaczął wydobywać się dym. Silnik w jego Ferrari eksplodował. Siła wybuchu dosłownie porozrywała poszycie z włókna węglowego. To zabrało włoskiej stajni dublet, ale też, co chyba ważniejsze, mocno komplikuje sytuacje w dalszej części sezonu. Carlos najprawdopodobniej już we Francji zbierze karę za nowe elementy jednostki napędowej. Jej niezawodność to nadal największy problem w Maranello, a Mattia Binotto twierdzi, że wszyscy poświęcają się w 100% rozwiązaniu problemu. Miejmy nadzieję, bo klienci także mieli kłopoty. Magnussen walczył z silnikiem cały wyścig, a Bottas także zebrał kary za nowe komponenty. To może być klucz w walce o tytuł.

2
Siódme niebo Haasa
Mick Schumacher i Kevin Magnussen - Haas
Fot. Bryn Lennon/Getty Images

Fantastyczne dwa tygodnie za kierowcami amerykańskiego zespołu. Kiedy wydawało się, że po świetnym początku sezonu wszystkie nadzieje powoli topnieją, Haas nagle zmienił się w Davida Hasselhoffa. Dwa wyścigi zakończone podwójnie w punktach. W Austrii walka z McLarenami wygrana połowicznie, ale pewnie gdyby nie problemy z silnikiem Kevina Magnussena, to mogłoby być jeszcze lepiej. Dwa wyścigi i jeden sprint dały im 19 punktów w klasyfikacji generalnej i awans na siódme miejsce w generalce. Gunther Steiner wierzył, że z tej konstrukcji da się więcej wyciągnąć i te słowa zdają się potwierdziać. Haas nadal nie przywiózł żadnego większego pakietu poprawek!

Jednak najbardziej cieszy Mick Schumacher. Niemiec w końcu może odetchnąć, bo drugi weekend z rzędu kończy w punktach. Małpa z pleców zrzucona i widać, że to bardzo duża zmiana. Chłopak w końcu się uśmiecha i wygląda na szczęśliwego. Szósta pozycja z wyścigu to wręcz wymarzony scenariusz. Tym razem to on korzystał na problemach czołówki i dobrze to widzieć.

Nie ukrywam, jeszcze jakiś czas temu zacząłem tracić wiarę w projekt Schumacher. Wyglądało to źle, generowanie gigantycznych strat dla zespołu kolejnymi kraksami, regularne przegrywanie z Magnussenem. Wszystko wskazywało na koniec drogi w Formule 1. Jednak młodzian zagryzł zęby i przeszedł ten najcięższy moment w karierze. Wielkie brawa, bo wydaje się, że ostatnie dwa wyścigi mogą dosłownie zacementować jego przyszłość w królowej sportów motorowych.

3
Lewis Hamilton Forrestem Gumpem
Lewis Hamilton
Fot. Clive Mason/Getty Images

George Russell jeszcze przed chwilą rozgniatał siedmiokrotnego mistrza świata. Regularnie był przed nim, czy to w kwalifikacjach, czy to w wyścigach. Był nawet o włos od rekordowych ośmiu wyścigów wygranych z Hamiltonem jako kolegą z zespołu. Nikt tego wcześniej nie dokonał, ani Rosberg, ani Button, ani nawet Alonso. Licznik jednak stanął na siedmiu, a Lewis złapał wiatr w żagle.

Teraz to on zaczyna rozdawać karty w Brackley. Trzykrotnie z rzędu stanął na podium i goni George’a w generalce. Czy to kwestia zrozumienia nowych konstrukcji czy po prostu zwyżka formy – trudno powiedzieć. Jednak to teraz on korzysta ze wszystkich błędów ekip przewodzących stawce. Dosłownie przejął rolę Russella. To mimo wszystko cieszy, bo jednak została jeszcze ta chęć i ikra u Hamiltona, mimo dużo gorszej pozycji w tym sezonie.

Mercedes na jedno narzekać nie może i jest to niezawodność. Jedyny nieukończony wyścig to Russell na Silverstone, ale to był wynik kraksy. Martwić może jedynie fakt, że są najwolniejsi na prostych. To oczywiście nie musi oznaczać, że problemem jest silnik. Srebrne Strzały od początku roku borykają się z problemem ze zbyt dużym oporem. Dla ich dobra w dalszej walce to byłoby lepsze rozwiązanie. Silniki Ferrari wybuchają, ale przynajmniej moc nie jest dla nich problemem. Sam Binotto powiedział, że biorąc pod uwagę zamrożenie rozwoju jednostek, woli mieć ją mocną, ale zawodną. Dlaczego? Bo specyfikacji już nie zmienisz, a z niezawodnością nadal możesz walczyć. Tak działają przepisy.

Mercedes nadal goni, nadal próbuje dobić do tej ucieczki na czele. Oderwali się od peletonu, ale jeszcze są za daleko, żeby złapać się na koło Ferrari i Red Bulla. Z drugiej jednak strony, przy tak trudnym sezonie to nadal wygląda na wyniki grubo ponad stan.

4
Dyrektorzy byli źli i sędziowanie… też było złe
Sergio Perez
Fot. Rudy Carezzevoli/Formula 1 via Getty Images

Michael Masi skończył na ołtarzu jako ofiara problemów poprzedniego sezonu. Australijczyk został obwieszony wszystkimi błędami i bezceremonialnie wyrzucony za burtę statku o nazwie FIA. Wszyscy, łącznie ze mną, krytykowaliśmy go na każdym kroku w 2021 roku. Trudno się nam nawet dziwić, przecież wcale nie było dobrze. Czarę goryczy przelało oczywiście Abu Zabi, gdzie upadły wszystkie bastiony przepisów, aby utrzymać igrzyska przy życiu. Im dłużej jednak patrzę co się dzieje wokół dyrektorów wyścigu i sędziów, tym bardziej mam wrażenie, że niekoniecznie wszyscy mieliśmy rację.

Kierowcy zdają się tęsknić za Masim i dają coraz większy upust swoim emocjom. Dwóch dyrektorów, Niels Wittich i Eduardo Freitas, ma być problemem w komunikacji. Obaj mają też znacząco inny styl zarządzania od swoich poprzedników. Charlie Whiting był człowiekiem dialogu. Praktycznie wszystko wypracowywał z kierowcami i zespołami przez rozmowy. Masi, jako jego uczeń, działał bardzo podobnie. Nagle mamy obrót o 180 stopni i rządy silnej ręki. Nagle to bardziej obserwatorzy, kibice i dziennikarze, zdają się być bardziej zadowoleni niż kierowcy.

Za dowód niech posłuży pierwsza kwestia z brzegu – limity toru. W 2021 dochodziło do komedii, gdzie przez cały weekend potrafiły się one zmieniać trzykrotnie. Jestem w stanie uwierzyć, że częściowo był to wynik rozmów ze stawką. W tym roku zasady są jasne. Białe linie wyznaczają tor i koniec dyskusji. W Austrii posypały się kary, a pomruk niezadowolenia rozniósł się po padoku. To jednak nie jest najbardziej paląca kwestia. Tą jest sędziowanie. Tutaj potrzeba zmian i to szybko. Co weekend zmienia się obsada, co weekend inne decyzje.

Na Silverstone Verstappen wywozi rywala z toru? Męska, twarda walka. W Austrii to samo robi Albon? 5 sekund kary! Czas na zmiany w przepisach oraz w ich egzekwowaniu. Nie ma spójności i to tworzy bardzo duże problemy. Kierowcy nie wiedzą czego się spodziewać, a jak już mają wątpliwości i chcą je rozwiać, to… skład sędziowski zmienia się kompletnie z weekendu na weekend. To może być ciągnąca się kość niezgody, bo niezadowolonych jest coraz więcej. Narzekał już Alonso, teraz robi to Vettel czy Russell.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.
Komentarze 0