Dlaczego polski rap stał się tak bardzo latino?

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
latino-rap ART.jpg

W Polsce jest cieplej – wiemy to z pomiarów temperatur i… YouTube’a. Dlaczego współczesne polskie teledyski hiphopowe wyglądają jak pocztówki z krajów Południa?

Czarne i białe barwy. Ewentualnie sepia. Jednolite stylówki – wszystko w odcieniach szarości lub bieli. Kaptury na głowach, wiatrówki na bluzach, pogoda w najlepszym razie jesienna. W najgorszym – kilka centymetrów śniegu. I oczywiście bloki z wielkiej płyty. Warszawskie, śląskie, poznańskie. Wszystko wyblakłe, minorowe. Raczej przygnębiające. I jeśli spoglądające na Zachód – to raczej na podparyskie osiedla znane z La Haine niż na Lazurowe Wybrzeże.

Taki obraz niegdyś wyłaniał się z polskiej muzyki rapowej. A przede wszystkim wyłaniał się z najbardziej reprezentacyjnych dla tego nurtu teledysków. Zwłaszcza tych, które powstawały u progu nowego millenium czy w końcówce lat 90. Wiedziałem, że tak będzie Molesty, Jestem bogiem Paktofoniki czy Mój rap, moja rzeczywistość Pei to przykłady, na których można najłatwiej bazować. Dziś to oficjalnie klasyki sprzed ponad 20 lat. I choć w roku premiery tych dwóch ostatnich klipów (2001) na rynku triumfy święciło także wideo Liroya – z niejaką Kasią Gogołkiewicz przechadzającą się w stroju kąpielowym i futrze na tle wypełnionego błękitną wodą basenu (Hello) – to wówczas już Scyzoryk z Kielc funkcjonował jako wyjątek od reguły. Mimo że na tamten moment wciąż pozostawał najbardziej znanym polskim raperem.

A teraz przenieśmy się do roku 2022. Do aktualnego świata kreowanego przez raperów. Co ukazuje się naszym oczom? To oczywiście zupełnie inna rzeczywistość. Daleka nie tylko od bloków stawianych w czasie PRL-u, ale i nawet od świeżo wyrastających na każdym kroku deweloperskich osiedli. Bo gdy odwiedzimy youtube’owe kanały najpopularniejszych współczesnych wykonawców, poczujemy się jak na urlopie. I to nie na all inclusive na Krecie. Raczej jak podczas rejsu jachtem po najbogatszych kurortach Południa. Rejsu, na który jakkolwiek klasyfikowani reprezentanci polskiej klasy średniej musieliby zaciągnąć kredyt – i nie spłaciliby go raczej w ciągu dwunastu miesięcy.

Wizualna oprawa twórczości Żabsona czy Kizo to bez wątpienia rewers obrazu polskiego rapu z okresu jego pierwszego boomu. I choć początkowe przygody z rapowaniem wymienionego Kizownika nie były tak odległe od nakreślonej stylistyki weteranów sceny, to dziś on i jego pobratymcy z czołówek OLiS jawią się jako ludzie z innego uniwersum. Mimo osiedlowego rodowodu wielu z nich bliżej do pędzącego motorówką u wybrzeży Portoryko twórcy latino niż do typa z oruńskich czy opoczyńskich bloków.

Wydaje się jednak, że zjawisko egzotyzacji polskiego rapu jest dużo bardziej skomplikowane. Choć nie da się wykluczyć tego, że upalne lata i susze wyzwalają w słuchaczach nowe potrzeby muzyczne – warto zwrócić uwagę na inne aspekty.

Długie lato 2003

Cieplej w polskim rapie zaczęło się robić już około roku 2003. To wtedy premierę miały takie single jak Platynowe sombrero Hardkorowej Komercji, Najlepsze dni Eisa (ten już wcześniej uderzał w gorące nuty z Elemerem) czy Bez ciśnień Zipery (które, notabene, ukazało się w grudniu!). Słoneczny wajb zaklęty był przede wszystkim w brzmieniu tych utworów. Wideo próbowało – na miarę ówczesnych możliwości – dotrzymać im kroku. Jednak gdy teledyski do tych kawałków porównamy choćby ze współczesną La Mangą Josefa Bratana, zrozumiemy, że ich realizacja była trochę jak wizualizacja mema z podpisem: Mamo, czy możemy mieć słoneczną Kalifornię?. Mama, ze wskazaniem na te klipy, oczywiście odpowiedziałaby, że już mamy słoneczną Kalifornię – w domu. Tą Kalifornią czy meksykańskim barem były wtedy lokacje warszawskie czy podwarszawskie. Choć trzeba przyznać, że akurat Bez ciśnień, portretujące suto zakrapiany melanż z barbecue w tle, broni się po dziś dzień. Nie tylko za sprawą międzynarodowego featuringu. I jakkolwiek dziwnie by się te klipy nie zestarzały – można powiedzieć, że w tamtym czasie żwawo wprowadziły polski rap w erę letniaków. Co zresztą było wynikiem też tego, jak hip-hop wyglądał w Stanach Zjednoczonych. Oraz jak wpływy podgatunków typu ragga i dancehall zaczęły kształtować popkulturę.

Konwencję słonecznego rapu chętnie już eksplorował w tamtym czasie Tede. Chwilę później na grunt ten wszedł Ten Typ Mes razem z 2cztery7. Nie można też nie wspomnieć o memicznych twórcach letniaków połowy lat 00., jak Nowator czy Lerek. Jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało, możemy ich traktować jak pewnych protoplastów w kwestii wprowadzania egzotycznych, w tym wypadku okołojamajskich wpływów do polskiego mainstreamu. Choć i tak najbardziej starał się Gutek z Indios Bravos.

Polska rusza w podróż

Po kontrowersjach z dominacją muzyki ze stajni ówczesnego UMC Records i dojściu do głosu podziemia, temperatura przez pewien czas była w naszym rapie umiarkowana. Po kilku chudych hiphopowych latach wreszcie nadszedł kolejny, tym razem największy boom na tę muzykę. I to wtedy lokalny hip-hop stawał się – pod względem wpływów – coraz bardziej globalny. Na pewno charakterystyczna dla tego okresu może być Egzotyka Quebonafide, czerpiąca inspiracje z różnych części globu. Upiększona zresztą wideoklipami nagranymi w różnych miejscach na Ziemi. Ale jeśli mówimy o prawdziwie południowych letniakach, łatwiej będzie przywołać raczej Chcemy być wyżej Sitka z 2016 roku. Z teledyskiem nagranym podczas wypadu do Nicei i Monako.

No właśnie – oba wspomniane przypadki wiążą się przede wszystkim z personalnymi podróżami samych twórców po świecie. Wszystko dzieje się już w drugiej połowie drugiej dekady nowego millenium – czyli w czasie rozkwitu Instagrama, a wraz z nim z eksplozją napędzanej popkulturą turystyki. Włochy, Hiszpania i Francja były wówczas, według Światowej Organizacji Turystyki, najpopularniejszymi destynacjami wakacyjnymi. Zwłaszcza ten drugi kraj (Baleary) cieszył się niezmiennym zainteresowaniem Polaków – obok Grecji, Turcji czy Egiptu. Sprzyjały temu oczywiście tanie loty do Barcelony i innych miast na południu Europy.

Reggaeton i multikulturowość

Rozwój masowej turystyki niewątpliwie zbiegł się z egzotyzacją polskiego rapu. Jednak wydaje się, że ten proces przyspieszyły przede wszystkim dwa inne czynniki. Po pierwsze, popularność reggaetonu. To ten gatunek – podobnie jak niegdyś dancehall – silnie ukształtował rap na całym świecie. W końcu czołowy przedstawiciel tej muzyki, Bad Bunny, nie raz mógł cieszyć się tytułem najpopularniejszego wykonawcy na globie – tak było choćby w ubiegłym roku oraz dwa lata wcześniej. Brzmienie popularne w krajach hiszpańskojęzycznych było także jakiś czas temu promowane przez Drake’a oraz innych czołowych amerykańskich czy francuskich raperów. Nie dziwi, że dotarło także nad Wisłę.

Kto okazał się największym popularyzatorem reggaetonu w Polsce? Wypada na pewno wspomnieć Sentino, Malika Montanę i Żabsona – ale też na przykład Kaza Bałagane. Ba, brzmienie to słychać nawet u Taco Hemingwaya – choćby w Fiji, które ukazało się na Café Belga.

Skoro już o Sentim i Maliku mowa – wydaje się, że to właśnie coraz większa multikulturowość polskiego rapu w dużej mierze otworzyła go na globalne, a przede wszystkim południowe trendy. Pierwszy z wymienionych raperów w końcu sam jest w połowie Latynosem, a jego seria ostatnich produkcji to utwory nagrane w Hiszpanii. Alvarez kręcił tam też najświeższe klipy – pokazując m.in. południowe La Linea.

Malik z kolei nie tylko sam wniósł do rapu wiele ze swojej biografii, w której Polska łączy się z Niemcami, Afganistanem i Grecją. Osobiście stał się także promotorem na lokalnym rynku innych artystów, których korzenie sięgają daleko poza granice naszego kraju – jak wspomniany Joseph Bratan, Alberto czy Mr. Polska.

Klimat w Polsce zmienił się zatem dosłownie i w przenośni. Zarówno na płaszczyźnie niepokojącej, ale i rozrywkowej. Nad Wisłą jest coraz cieplej i jakkolwiek nikły mogłoby to mieć wpływ na muzykę, faktem jest, że w jej brzmieniu także wyraża się pogoda tropikalna. A to już z pewnością efekt migrowania ludzi – a wraz z nimi trendów.

Zatem gdy zobaczymy Kiza, który zamiast krzyczeć do nas z blokowej klatki, skoczy do wody z jachtu w Dubaju, zrozumiemy nie tylko to, że w rodzimym rapie jest dziś więcej pieniędzy. I że raperzy przedkładają indywidualizm nad wspólnotę. Zrozumiemy także, że raperów coraz częściej kształtuje ekspozycja na inne języki i kultury. To one dziś są w stanie przewietrzyć nawet tak – wydawałoby się – konserwatywną sferę rozrywki, jaką niegdyś była polska muzyka.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze o memach, trendach internetowych i popkulturze. Współpracuje głównie z serwisami lajfstajlowymi oraz muzycznymi. Wydał książkę poetycką „Pamiętnik z powstania” (2013). Pracuje jako copywriter.
Komentarze 0