Ubogość stanu kadry. Czy jesteśmy skazani na męczarnie z Argentyną i lepszymi

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Poland v Netherlands: UEFA Nations League - League Path Group 4
Fot. Boris Streubel - UEFA/UEFA via Getty Images

Cztery mecze z Holandią (0:2, 2:2) oraz Belgią (0:1, 1:6) pokazały, na co stać polską drużynę narodową w spotkaniach z klasowymi rywalami z półki Argentyny – w jednym z nich pokazaliśmy się z niezłej strony, w innym szczęśliwie wywieźliśmy punkt z Rotterdamu, ale generalnie nie dostaliśmy zaproszenia do gry w piłkę. Nie potrafimy wykorzystać potencjału tercetu Lewy-Milik-Zieliński, bo od pasa w dół wyglądamy alarmująco, Glik oraz Krychowiak przynoszą coraz więcej wątpliwości i odjeżdżają od dawnych standardów, najważniejsza forma, czyli środek pola przecieka, a nawet Stadion Narodowy przestał być cudowną fortecą. Chociaż decydujący będzie mecz otwarcia z Meksykiem, trudno o optymizm przed mundialem.

Z Holandią Piotr Zieliński znów wyglądał jak na bezludnej wyspie, gdy nie ma do kogo się odezwać ani z kim wymienić spojrzenia. Widzieliśmy, że indywidualnie potrafił zrobić różnicę, ale co dalej, skoro nie było z kim zagrać? Zalążki ofensywnych akcji przebiegały właśnie przez niego, gdy wycofał piłkę przed szesnastkę do Roberta Lewandowskiego, a Nicola Zalewski zakończył akcję strzałem. Albo gdy Arkadiusz Milik doszedł do najlepszej sytuacji po zagraniu Przemysława Frankowskiego wzdłuż bramki – wszystko wzięło się z wizji gry rozgrywającego Napoli. Ale on mógł poczuć się na Stadionie Narodowym bardzo samotny, bo mało kto dojechał do poziomu tego spotkania.

Już widać, że rywalizacja z klasowymi przeciwnika z wyższej półki będzie bolesnym doświadzeniem. Holandia ma zbliżony styl gry do Argentyny, potrafi osaczać przeciwnika i szybko wymieniać piłkę na małej przestrzeni, a przy takim składzie personalnym trudno będzie się temu przeciwstawić. Choćby postaci Kamila Glika czy Grzegorza Krychowiaka, jak bardzo nie byliby zasłużeni dla kadry, pokazują, że są bliżej drugiej strony rzeki. Wolą futbol oparty na doświadczeniu i ustawieniu w sytuacjach, gdy najbardziej potrzeba zdrowia do biegania i przyspieszenia na kilku metrach. Można ich obudować innymi zawodnikami, ale znowu – wybór jest tak nikły i rozczarowujący, że uświadamiamy sobie jak wąską kadrą dysponujemy.

Bo dzisiaj wskazanych Glika czy Krychowiaka nie bardzo jest kim zastąpić, skoro do środka pola wchodzi niespodziewany debiutant Mateusz Łęgowski, a alternatywami na środek obrony są Robert Gumny czy Mateusz Wieteska. To jak najbardziej półka europejska, ale mimo wszystko niższa. Od pasa w dół naprawdę nie mamy się, czym chwalić. I na razie wygląda to bardziej na łatanie dziur, niż realne budowanie koncepcji gry kadry.

Niby oddaliśmy tyle samo strzałów celnych co gracze Louisa van Gaala, ale kto widział zawody na Narodowym, ten dostrzegł piłkaską przepaść. Podobnie powinien wyglądać mecz z Argentyną na mistrzostwach świata, pomijając czy będzie jeszcze meczem o stawkę z obu stron, czy już kwestią rozstrzygniętą, choćby w kontekście awansu Albicelestes. Meksyk to inny poziom, też posiadający własne kłopoty i kontuzje, ale póki co nadzieję daje słabość głównego przeciwnika, niż budowanie wiary w oparciu o własne możliości. A to nigdy nie kończy się dobrze.

Czesław Michniewicz postawił na ofensywne wahadła z Nicolą Zalewskim i Przemysławem Frankowskim, ale sporo było sytuacji, w których zobaczyliśmy, że ta dwójka jak najbardziej potrafi atakować, ale w głębokiej defensywie ma spore braki z ustawieniem, reakcjami i kontrolowaniem przestrzeni. To tam Holendrzy wjeżdżali najczęściej, czując mentalną przewagę nad gospodarzami. Takie wahadła miały być nadziejami na kontrę, ale znów – nie wystarczy sprinter, aby zrobić z tego sytuację bramkową, bo jeszcze trzeba wyjść spod pressingu silnego przeciwnika.

Jeśli mamy spodziewać się takiego obrazu na mistrzostwach świata, to dostaniemy szybką powtórkę z 4K z Kolumbią w Rosji. Tym bardziej, że Argentyna jest na znacznie wyższym poziomie. Jeśli chodzi o samą grę w piłkę, nasza reprezentacja oferuje dzisiaj bardzo niewiele w kwestii zespołowej. Mamy indywidualności błyszczące w Europie, ale one grają w dominujących drużynach. Nie wystarczy wsadzić do składu Lewandowskiego-Milika-Zielińskiego, by to odpaliło, tylko znaleźć pomysł na zarządzanie nimi. Dzisiaj brakuje stabilnych pleców, aby dać im komfort grania w piłkę. Tym bardziej kiedy liderzy każdej formacji z każdym miesiącem stają się nimi bardziej w szatni, niż na boisku. To ten sam problem, który dotyka aktualną Barcelonę. Wszyscy widzą, że dla dobra samej marki trzeba dokonywać zmiany pokoleniowej, tylko tam można zakupić nowych, jakościowych graczy, tutaj trzeba ich wychować.

Cofnąć się i kontratakować to również jakiś pomysł, ale pod warunkiem przekonania do tego planu i umiejętności wykonania go. Prosta piłka potrzebuje szeregu zaawansowanych umiejętności jak wyjście spod pressingu, nieustanne bieganie, kompaktowe ustawienie, dobra współpraca, agresja i samo zachowanie z piłką przy nodze. A z tym mamy mnóstwo problemów. Szymański i Zieliński mieli zrobić krzywdę Holandii bliżej lewej strony, ale było tego zdecydowanie za mało. Frustracja Lewandowskiego jest widoczna, gdy przesiada się do takiego samochodu po meczach pefekcyjnej obsługi w stolicy Katalonii.

Przynajmniej na ten moment nie można bazować na 34-letnim Kamilu Gliku tracącym swoje atuty oraz niegrającym Janie Bednarku. Środek pola również nie wzbudza ekscytacji przy problemach tak wielu piłkarzy. I daje to obraz, że mając tyle wątpliwości, pojedziemy na mundial się bronić i myślec o tym, aby nie stracić bramek. Nie jest powiedziane, że nie pozwoli to przepchnąć fazy grupowej, lecz na tym etapie rozwoju nie udało się wypracować piłki, która gwarantowałaby przekonanie. Narzędzi jest zbyt mało. Czesław Michniewicz też nie potrafi przenieść tego pomysłu na praktykę z piłkarzami w takiej formie. Na Meksyk wyjdziemy z kontratakiem na ustach i tylko pytanie, czy uda się podłączyć do prądu atak, który jako jedyny daje dzisiaj nadzieję. Dzisiaj naszym głównym pomysłem jest zamknięcie wszelkich korytarzy i szczelna defensywa, ale absolutnie nie potrafimy tego robić z takimi wykonawcami.

Polska wraca do swojej mantry: trzeba cierpieć, aby wygrać. I tego cierpienia na boisku musimy się nauczyć, bo póki co cierpią głównie kibice.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.
Komentarze 0