Zwykłe życie zamiast sławy i wielkich wytwórni. Kota the Friend to mistrz odprężającego stylu

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Kota the Friend
fot. kadr z klipu "Clinton Hill"/YouTube

Kota the Friend wydaje muzykę już od kilku lat, ale mimo to pisanie jego sylwetki w 2021 roku miało sporo sensu. Dlaczego? Bo nowojorski artysta to prawdziwy wyjątek na rapowej scenie i przykład na to, jak nie dać się wciągnąć do wyniszczającego wyścigu szczurów. A jako że w ubiegły piątek, 14 stycznia, Kota wydał najnowszy mikstejp Lyrics to GO, vol. 3 to postanowiliśmy przypomnieć nasz ubiegłoroczny artykuł. Czy to najbardziej niedoceniany raper z dużymi zasięgami?

Nie posiada wsparcia majorsowej wytwórni, nie dostaje gigantycznych zastrzyków gotówki, nie rozbija się najnowszym Lamborghini, a z kieszeni nie wystają mu grube pliki dolarów. Miłośnicy twórczości Koty najczęściej porównują go do Kendricka Lamara. I całkiem słusznie, bo mają kilka wspólnych cech, natomiast przyklejanie mu łatki wyczilowanego i mniej zaangażowanego politycznie K-Dota jest lekko krzywdzące. Bo pochodzący z Brooklynu raper wypracował swój zupełnie oryginalny styl, mimo tego, że wcale nie składa się z wielce unikatowych elementów. I znacznie bliżej mu do nienarzucającego się, lekko wycofanego, melodyjnego wajbu Saby, Maca Millera i Isaiaha Rashada, aniżeli aktywistycznego nastawienia laureata nagrody Pulitzera.

Nastrojowe oświetlenie, rozpalona biała szałwia, ostatni numer New Yorkera w dłoni, mruczący kot na kanapie, a na kolację coś z Ottolenghiego. Gdybyśmy mieli zwizualizować idealne warunki do słuchania albumów Koty, wyglądałoby to mniej więcej tak. Aha, no i obowiązkowo jutubowy feed z pełnym spektrum przeróżnych odsłon lofi hip hop radio – beats to sleep/study/relax to.

Sos, Ciuchy i Borciuchy? Nie w tym przypadku

Nowojorczyk sprawia wrażenie twardo stąpającego po ziemi, dbającego o relacje z najbliższymi i dostrzegającego swoje przywary ziomka. Kolumbijski specjał? Raczej odpowiednia porcja dobrze zrolowanego OG Kusha. I could spend a whole week on my sofa/(...)Winter time, playing Coltrane on a snow day – rapuje Kota w numerze VOLVO, który jest na maksa czilerską pochwałą dla bycia zadowolonym ze zwykłego życia.

28-letni muzyk podkreśla to nie tylko w swoich tekstach, ale też w sporadycznie udzielanych wywiadach: nie jarają mnie ścianki i sprzedanie duszy wielkiej wytwórni, która da mi pieniądze, a zabierze radość z codzienności. I ciężko nie odmówić Kocie zapału i konsekwencji, bo – pomimo kuszących propozycji i setek tysięcy dolarów, które przeszły mu koło nosa – raper stawia na niezależność i kreowanie wizerunku wedle ustalonych przez siebie zasad. Każdego da się kupić? Jak pokazuje przykład nowojorskiego indywidualisty – niekoniecznie. Dowód? W trakcie swojej kariery odrzucił już sześć kontraktów od różnych labeli. Odważnie.

Kota the Friend nigdzie się nie spieszy, nie ma ciśnienia na spektakularny sukces, rozgłos i obyczajowe skandale. W ciągu kilku lat udało mu się zebrać 350k followersów na Instagramie, a odtworzenia jego autorskich teledysków liczone są w milionach odsłon. Raper ma w swojej dyskografii pięć studyjnych albumów, z czego dwa należą do luźniejszego cyklu Lyrics to GO (druga część trafiła w styczniu na streamingi), w ramach którego Kota wypuszczał serię klipów nie dłuższych niż 2 minuty. Z kolei największym sukcesem komercyjnym okazała się płyta Everything z ubiegłego roku, której udało się dotrzeć na 162. miejsce na liście Billboardu, co trzeba uznać za spore osiągnięcie. Social media, promocja, marketing, PR, teksty, produkcja – za to wszystko odpowiada przecież jedna osoba – oczywiście ze wsparciem najbliższych.

Ciekawym wątkiem – w totalnej kontrze do Kendricka Lamara – jest apolityczność Koty. Artysta nie uważa się za kogoś, kto potrzebuje się angażować w społeczno-ekonomiczne tematy, w swoich linijkach nie wygłasza radykalnych sprzeciwów, nie krytykuje otwarcie żadnej opcji, unika twardych statementów. Ba, nie zamierza nawet głosować, co może wydawać się dla wielu dziwną akcją. Szczerość i bycie sobą to chyba największe atuty brooklyńczyka. Swój skromny udział widzi raczej w budowaniu świadomości – głównie wśród afroamerykańskich twórców – na temat indywidualnego podejścia do kariery muzycznej i stawiania na niezależność, bo w tym widzi opcję na utrzymanie wiarygodności przy jednoczesnym osiągnięciu sukcesu. Czytając komentarze i dyskusje pod jego teledyskami czy postami na Instagramie, łatwo da się wyłapać liczne pochwały, ale też podziękowania za zmianę podejścia do otaczającej nas rzeczywistości, za kultywowanie wartości, o jakich często zapominamy, zatracając się w mechanicznym trybie życia.

Palim se jazzik, to jazzowy pecik

Muzyka, jaką tworzy Kota the Friend jest w zasadzie odzwierciedleniem jego spokojnej i przyjaznej osobowości. Soulful bity, jazzowe inspiracje, miłość do Nasa, Jaya-Z, J Dilli i klasycznych boom bapowych rytmów. Dodajmy jeszcze gościnne występy od Basa, Saby i Joeya Bada$$a, czyli raperów, którzy znani są z podobnych mellow wajbów.

Pozornie – nic odkrywczego i wyjątkowo poszerzającego erudycyjne horyzonty. Czy to źle? Wręcz przeciwnie. Dzięki takim artystom w muzycznym środowisku zachowany jest niezbędny balans, bo pomiędzy nowymi eksperymentami 100 gecs, rozkwitem afrykańskiej sceny kuratorowanej przez Nyege Nyege czy klubowymi wynurzeniami z Azji można sobie dać coś, co zupełnie nie wymaga znajomości wielowątkowych kontekstów, pełnego skupienia czy skrupulatnego notowania innowacyjnych nurtów, które zdominują branżę w niedalekiej przyszłości. Warto czasem odpocząć, wyciszyć się i nie stymulować swojego mózgu skomplikowanymi kompozycjami. A muzyczka i filozofia Koty nadają się do wyhamowania i poświęcenia chwili na życiową refleksję.

Przystępność i nieinwazyjność albumów nowojorskiego rapera nie oznacza, że nie porusza on ważnych tematów. Pierwsze EP-ki skupiały się na wątku depresji, z kolei następne wydawnictwa eksplorowały bardziej pozytywną stronę życia. Tracki z FOTO, Everything czy Lyrics to GO są swoistymi kartkami z kalendarza, zbiorem codziennych obserwacji i opisu wydarzeń, jakie spotykają Kotę. Ojcostwo, rodzina, przyjaciele, radość z prostych chwil. Odetchnijcie z ulgą, to nie coachingowa płyta Pawbeatsa i Mateusza Grzesiaka, a luźne porady i spostrzeżenia spoko typa.

Urodzony filmmaker i wizualny esteta

Skoro życiową filozofią naszego bohatera jest claim wszystko na własnych zasadach, to nie mogliśmy pominąć zajawy bezpośrednio związanej z muzyką – teledysków. Tradycją jest publikowanie krótkich wideosów będących dodatkiem do trwających mniej niż 2 minuty numerów Koty. Często są to statyczne, niedługie ujęcia, ale zdarza się, że trafiają się nieco dłuższe formy posiadające skromny scenariusz. Warto odnotować, że w audiowizualnych interludiach wystąpili znani aktorzy: laureatka Oscara Lupita Nyong’o i – zawdzięczający swoją popularność Atlancie – Lakeith Stanfield, którzy użyczyli swoich głosów na najpopularniejszej płycie rapera, Everything.

Jest takie słowo, które doskonale odzwierciedla artystyczny wizerunek Koty the Friend. Muzyka, teksty, filmy, podejście do twórczości – to wszystko da się ująć w określeniu wholesome. Zróbcie sobie przyjemność i odpalcie którykolwiek z albumów 28-letniego rapera. A najlepiej wszystkie, po kolei. Prezent od siebie, dla siebie. From New York with love.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz i deputy content director newonce. Prowadzi autorskie audycje „Vibe Check” i „Na czilu” w newonce.radio. W przeszłości był hostem audycji „Status”, „Daj Wariata” czy „Strzałką chodzisz, spacją skaczesz”. Jest współautorem projektu kolekcje. Najbardziej jara go to, co odkrywcze i świeże – czy w muzyce, czy w popkulturze, czy w gamingu.