Żabson: nowe brzmienie, stare zasady (WYWIAD)

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
cover-2.jpg
fot. Paweł Fabjański

Dlaczego nie szanuje postawy Famous Dexa czy Rich the Kida? Co dało mu słuchanie gabberów w furze własnego brata? I czemu hejterzy pomagają, zamiast szkodzić? Oto Żabson, jakiego nie znacie.

Spotykając się kilka dni temu z Żabą na wywiad, byliśmy ciekawi czy jego samozwańczy tytuł znajdzie odzwierciedlenie w praktyce. I tak, Żabson to ziomal, zwykły ziomal, z którym można świetnie porozmawiać, bo nie dość, że jest wygadany, to jeszcze szczery, otwarty i szeroko patrzący na dzisiejszą popkulturę - nie tylko rap. A że bardzo nam się spodobał jego debiutancki krążek, to naszą rozmowę publikujemy w całości, bijąc przy okazji kolejny rekord w historii niuansa.

Przez całą rozmowę przewinie się kilka stereotypów dotyczących rapowej nowej szkoły, więc zacznijmy od jednego z nich - wiele osób uważa, że new school jest mniej muzyczny niż stara szkoła.

No co ty, ja uważam, że nowy rap jest sto razy bardziej muzyczny niż stary. Jest natomiast mniej liryczny, bo to wszystko poszło bardziej w stronę muzykalności i melodyjności. I o ile stwierdzenie, że to nie jest rap, jeszcze jakoś tam rozumiem, to już zupełnie nie kumam haseł typu to nie jest muzyka. Bo rap nie był nigdy bardziej muzyczny, niż jest teraz.

Te opinie chyba wynikają z takich klisz myślowych typu: sample z jazzu sprawiają od razu, że coś jest bardziej muzyczne.

Pewnie tak, tylko na przykład Playboi Carti ma na swojej ostatniej płycie pełno sampelków z jazzu. Jeśli ktoś naprawdę zna się na muzyce - czuje old school, new school i umie spojrzeć na to z dystansu - to potrafi dostrzec, że muzyka na niej zawarta, jej brzmienie i dobór bitów, wszystko to jest bardzo nowojorskie w staroszkolnym rozumieniu tego słowa. On wjeżdża na to ze swoim totalnie nowoczesnym stylem, są w tym cykacze i gruby 808, ale to się wszystko dzieje w tym starym Nowym Jorku i ja to słyszę, że on się wciąż do tego odwołuje. Bo też mi zawsze bliżej było do Nowego Jorku. West Coast to był mój początek, ale bardzo szybko od tego odszedłem. G-funk był dla mnie zbyt zamulony, zbyt nudny. Ja zawsze byłem fanem energetycznej muzyki i jak już wchodziła melodia do rapu, to wolałem numery Fugees niż z Nate Doggiem na refrenie. Jarałem się głównie nowojorskim rapem - Das EFX, Smif-N-Wessun, całe Boot Camp Clik, Gang Starr, wszystkie te ekipy. I znając świetnie ich płyty, widzę na tym Cartim totalny follow up do Nowego Jorku tamtych czasów.

To jest chyba też kwestia tego, że my w Polsce lubimy twarde podziały - to jest old school, to jest new school, a pomiędzy nimi jest mur nie do przeskoczenia. A w Stanach to nie do końca tak wygląda, bo… ok, starzy czasami dogryzają młodym i na odwrót, ale nie ma żadnej wojny pomiędzy pokoleniami, a Migosi też nie nazywają swojej płyty Culture bez powodu.

No i ten stary to zwykle jest Joe Budden, którego boli wszystko, co robią małolaty, bo jego piosenki się nie przebijają. A jak ktoś tam wciąż odnosi sukcesy, to zazwyczaj zaprasza tych małolatów do siebie na kawałki. Ja jestem dużym fanem Migosów jeszcze sprzed czasów tego boomu na nich - Back to the Bando i te wszystkie klipy, w których nigdy nie było Offseta, bo wciąż siedział w więzieniu. No i pierwsze Culture to było bardzo duże przeprogramowanie po Young Rich Niggas, to był nowy styl, w którego skład wchodził ubiór, taniec, dat way, daby, to jest wszędzie, na całym świecie. Oni nie wymyślili dabów, ale bardzo je rozpowszechnili i robi się je dzisiaj w każdym zakątku globu, choćby w Polsce. I tak samo z tym dat way, co Rich the Kid wymyślił - wszyscy teraz mówią what way? Dat way. To jest Culture, kultura.

No właśnie, zupełnie inna kultura niż ta nowojorska, czterech elementów, ale jednak kultura. I nie oszukujmy się też, że polski rap hołdował tej prawdziwej szkole hip-hopu z breakdancem, graffiti i DJ’em za plecami.

Ja jestem pewien, że gdyby ci wszyscy raperzy z lat 90., którzy gardzą nową szkołą, spojrzeliby na siebie w tamtych czasach z takim samym podejściem, jakie mają do nas, to by musieli znienawidzić samych siebie. I to jest chyba dla mnie najbardziej przykre. Ludzie, którzy byli kiedyś buntownikami, nie byli rozumiani przez społeczeństwo i byli odrzuceni w czasach, w których to odrzucenie było dużo bardziej stygmatyzujące, niż jest teraz, po 20 latach robią dokładnie to samo, co ich oprawcy. Ale to chyba tak właśnie jest, że jeśli jesteś ofiarą, to później powielasz czyny swojego prześladowcy. Zwłaszcza w Polsce. Ja się dziwię, że my jako naród doświadczony przez rasizm i nazizm sami często jesteśmy rasistami; że jako naród, któremu przez lata wmawiano, żeby myślał o sobie tylko źle, był zakompleksiony i podzielony, wciąż myśli dokładnie w ten sposób. Że przez te wszystkie lata to wciąż z nas nie wyszło, przeszło z rodziców na dzieci i choć minęło tyle lat od upadku PRL-u czy II Wojny, to wciąż w nas siedzi. My powinniśmy być totalnie odwrotni - tolerancyjni, pozbawieni kompleksów i połączeni jakimiś wspólnymi inicjatywami. Ale niestety chyba ktoś, kto chciał dekady temu zniszczyć nasz kraj, wymyślił plan długofalowy i to się realizuje już bez niego. To jest w tym wszystkim naj****owsze, że zamiast wspierać człowieka, który odnosi sukces, to się go dojeżdża. Nikt nie myśli o tym, że jak on będzie szedł w górę, to pociągnie ze sobą innych ludzi.

Wydaje mi się, że na ten stosunek starych wyjadaczy do nowej szkoły ogromny wpływ ma to, że rap się zmienił diametralnie, a jednak wciąż pozostał… rapem. Bo pomiędzy pokoleniem moim, a moich rodziców nastąpiła ogromna zmiana gatunkowa - oni słuchali rocka, a ja rapu, techno, drum’n’bassu i jeszcze wielu gatunków, które pojawiły się nagle u progu nowego millenium. Łatwo mi się było odciąć, a teraz jest to jednak jakaś kontynuacja.

Ci, którzy tę muzykę robią, mają jednak zupełnie inną wiedzę niż ci, którzy jej po prostu słuchają. Ja tworząc tzw. nowy nurt - choć nienawidzę tego podziału, ale jestem jednak z nowego pokolenia - wychowałem się na oldschoolu. Jak zacząłem słuchać rapu, to nie było jeszcze newschoolu, nie było trapu, więc słuchałem 2Paca, Nasa, Rycha Peji, Tedego, Borixona czy Molesty. Włodi to jest dla mnie jeden z najlepszych MC’s w Polsce i to się chyba nigdy nie zmieni, więc bardzo się cieszę, że dziś jest moim kumplem i mogę się z nim złapać jak ziomek. Moim zdaniem Włodek zawsze wyprzedzał swoje czasy - na Takiej płycie on ma solowy kawałek Nic nowego i ten kawałek to jest grime, polski grime w 2000 roku! To, jakie on tam kładzie patterny rymowe, jak łamie flow - to był grime, choć on jeszcze nie wiedział, że coś takiego w ogóle jest czy będzie, a już to robił. I choć zawsze miał dosyć proste flow, to zawsze też był dwa kroki przed innymi. No i lirycznie to też jest mój świat - Włodi lubi zajarać, ja też lubię zajarać.

I od zawsze miałeś taki szacunek do starej gwardii?

Pewnie, że nie. Bo ja też miałem taki klasyczny moment buntu małolata, j**ać wszystko i wszystkich. Mój kawałek Pokora jest właśnie o tym. I pewnie gdyby nie to, to bym się nie wybił, bo ta świeżość buntu i nienawiści do świata napędza mocno do działania. Ale to jest czysta gówniarska nienawiść, to, że chciałbym być bogatym raperem, a muszę chodzić do szkoły i jak ci starzy, ch**owi raperzy mogą zarabiać wciąż kasę, a ja siedzę pół dnia w klasie. I oczywiście mi się to zmieniło, bo poznałem kilku z tych starych raperów i wielu z nich jest fajnych - mam świetny kontakt z Kosim, Borixonem czy Włodim, bo oni też widzą we mnie siebie. To jest dla mnie ogromne wsparcie, jak ktoś taki mówi mi, że był jak ja. To właśnie chciałbym usłyszeć od wszystkich innych old schoolowych raperów, nie o sobie, ale o innych ludziach ze sceny - znajdźcie sobie innego takiego małolata, który wam przypomina was i zamiast mówić, że nie lubicie nas wszystkich, to mówcie, że lubicie tego jednego. Świat byłby wtedy dużo lepszy, a na pewno świat muzyki rap w Polsce. Jakby każdy zamiast zionąć nienawiścią, spróbował znaleźć jakąś nić porozumienia między naszymi pokoleniami. Gucci Mane jest zajebistym przykładem takiego podejścia w Stanach - do niego właściwie wszyscy odnoszą się z ogromnym szacunkiem, bo on dał tym młodziakom dokładnie to, o czym mówię, powiedział im - ja też byłem kiedyś taki jak wy, mordki, i chcę, żebyście też mieli dobrze. Dlatego jak się ogląda tę serię dokumentalną Noisey’a Atlanta, to każdy raper po kolei mówi, że Gucci Mane is my father, bo to on ich wziął po raz pierwszy do studia i to on ich poznał z Zaytovenem. A to, że później ich kariera wystrzeliła sama, to już jest inna sprawa; on im dał ten blessing. I dlatego jest tym, kim jest - potężnym gościem z ogromnym szacunkiem. Bo poza Young Jeezym, z którym od dawna ma kosę, to zawsze wspierał ludzi, nie blokował ich, nie gnoił. Dlatego teraz tych 40 trapowców z Atlanty go chwali, a nie mówi, że to jest dinozaur i w ogóle j**ać dziada.

To samo z Juicy J’em, który…

On wyprzedził wszystko.

I szczęście, że wciąż żyje.

Ostatnio chyba się uspokoił. Ja to w ogóle nie kumam takiego trybu. Jestem trochę hipochondrykiem, martwię się o swoje zdrowie i… nie rozumiem ich, nie jestem w stanie pojąć, jak można w sytuacji, w której masz naprawdę dobre życie i sporo pieniędzy, za które możesz żyć jeszcze wiele, wiele lat, to lecisz tak, że umierasz za kilkanaście miesięcy. Przykład - Lil Peep. Ludzie go bronią, że walczył z depresją. Ja to rozumiem, ale oni też muszą zrozumieć, że on się przećpał. I ja jako człowiek, który ma i miał jakiś kontakt w swoim życiu z narkotykami - joinciki sobie jaram, alkoholu już nie piję, ale mam jakąś tam świadomość różnych substancji - zupełnie nie potrafię skumać takich ludzi i nie rozumiem też gloryfikacji takiego lifestyle’u. Jaram się Famous Dexem czy Rich the Kidem, bo lubię to ich świrowanie, ale nie mógłbym powiedzieć, że szanuję ich postawę życiową. Typy są młode i zarobione, a niszczą sobie zdrowie tak, że prawdopodobnie skończą się za parę lat. Kolejny przykład - Fredo Santana, na którego pogrzebie jego kolega wylał syrop na kaszel na trumnę. I ja rozumiem, że to są dragi, impreza i lot po bandzie, ale trzeba sobie w pewnym momencie powiedzieć - ty, ku**a, on wylewa syrop na kaszel na trumnę swojego ziomka, jest kretynem, idiotą, z którego mózgu nie zostało już naprawdę nic.

Moim zdaniem jest też spora różnica między tymi wszystkimi koleżkami z getta - od Ol’ Dirty Bastarda po Fredo Santanę - którzy wychów mieli ciężki i zwykle to pozostawia w człowieku jakaś taką autodestrukcyjną nutę, a Lil Peepem, typem z inteligenckiego domu. Jego brat mówił przecież po śmierci Peepa, że tu nie było żadnej depresji i choć na co dzień nigdy by nie zjadł garści Xanaxu, to dla filmiku na Insta był gotów to zrobić.

To racja. Ten duet, który ja szczególnie lubię: Rich the Kid i Famous Dex (przy czym Dex powiedział ostatnio po wyjściu ze szpitala, że kończy z kodeiną, bo to go niszczy), to są goście z zajadami - ja ich tak nazywam - wieczne zajady, ślina w kącikach ust. I ja się kilka razy zastanawiałem, czemu oni wciąż tak lecą, a odpowiedź chyba jest prosta - kiedy jesteś małolatem, który bierze narkotyki, jedzie w melanż i nagrywa sobie na luzie piosenki, dzięki którym odnosi sukces, to co? Przestajesz robić coś, dzięki czemu go odniosłeś? Nie, robisz to dalej i nawet jeszcze ostrzej, żeby ten sukces utrzymać. I ja to rozumiem, ale nigdy bym tak nie zrobił ze swoim życiem. Lubię imprezki i lubię się odpiąć, ale też patrzę przed siebie, na to, co będzie za 10 lat. Żebym mógł wykorzystać wtedy te pieniądze, które zarobię teraz na coś fajniejszego niż… szpital.

Z początku chciałem cię zapytać o to, dlaczego twoim zdaniem tak wielu zawodników ze starej gwardii cię propsuje, ale chyba już nie muszę, bo… ty jesteś po prostu ogarniętym, rozsądnym gościem.

Ale mi to też przyszło wraz z czasem. Jeszcze parę lat temu nie byłem taki rozsądny. Dużo mnie nauczyło wykonywanie tego zawodu i wp****olenie się w parę kłopotów, z których wyciągałem wnioski na temat tego, co powinienem mówić, czy robić, a czego nie. I też przez to, że dużo czasu spędzałem z Borixonem, to się trochę nauczyłem tej oldschoolowej gadki - tego, co stara szkoła szanuje, a czego nie; tego, jak się trzeba zachowywać. I ja też jestem z osiedla w Opocznie, później mieszkałem na osiedlu w Kielcach i zawsze te swoje zasady miałem. To jest chyba właśnie sedno - że ja szanuję te oldschoolowe zasady i robiąc muzykę, dalej się nimi kieruję. To, że moje nagrywki są trapowe czy newschoolowe, wchodzą w hard style czy hardcore, to nie znaczy, że dla mnie wciąż najważniejsza w muzyce nie jest prawdziwość. Bo dla mnie jest numerem jeden. I to też skumałem dopiero po pewnym czasie. Zrobiłem teraz moją płytę i ona swoją liryczną prawdziwością odbiega strasznie od tego, co robiłem wcześniej, bo podaję na niej siebie dokładnie takiego, jakim jestem - nie koloruję tego, nie mówię, że było tak, jeśli tak nie było, że mam Lambo, choć go nie mam. Myślę, że ci starsi zawodnicy to we mnie dostrzegają, to, że mam tę swoją oldschoolową prawdziwość i że przy tworzeniu muzyki kieruję się oldschoolowymi zasadami. Na przykład współpraca przez internet to dla mnie nie jest współpraca, tak nie powstaje muzyka. Wtedy to, że robię coś z drugą osobą, nie ma dla żadnego znaczenia, bo w taki sposób nie da się przekazać sobie energii. A jeśli siedzimy obok siebie, to możemy gadać, ja mogę powiedzieć producentowi, że to mi się podoba, a to nie, że ten dźwięk jest ch**owy i trzeba go zastąpić jakimś innym. W ten sposób zrobiłem tę płytę.

Sprawdź też: Nasze wrażenia po przesłuchaniu płyty Żabsona

Każdy bit robiliście od zera?

Wiadomo, że było wysyłanie paczek, ale ja też dostaję paczki dedykowane dla mnie, bo producenci szybko się orientują, że ja zawsze wybiorę ten najch**owszy bit. Często słyszę, że ten, który ja wybieram jako pierwszy, to leżał już pół roku i nikt go nie chciał. Tak powstaje podstawa, a później następuje etap aranżu - kiedy ja już nagram swoje zwrotki i ten kawałek wraca do producenta. I ja nie wyobrażam sobie, że on mógłby to zrobić beze mnie, bo wtedy co za różnica, czy robi to dla mnie na płytę, czy dla kogokolwiek innego, co za różnica czy Kubi zrobił bit Borixonowi, Bedoesowi czy mnie, skoro zawsze składa go sam.

To jest dla mnie największa siła - i składowa sukcesu - PRO8L3Mu; że dwóch gości siedzi cały czas razem jak zespół, nie producent i raper.

Dokładnie - to, że ta muzyka tak bardzo siedzi pod słowa. I dlatego ja przy tej płycie zrobiłem to samo - spotkałem się z każdym producentem, który mi robił bity, poznałem każdego z nich twarzą w twarz i to już nie jest dla mnie - chociażby - 2latefor, tylko Kacper. To mi też pozwala zadecydować o tym, czy z kimś będę chciał dalej współpracować, bo jeśli się z kimś polubię, to też będę chciał mu zrobić przysłowiowe dobrze, pomóc mu iść dalej. I taka zwykła, ludzka sympatia jest dla mnie priorytetową rzeczą w muzyce. Bo ja nie nagram z kimś, kto jest zajebisty, ale go nie znam, a z kimś, kogo znam, to nawet jeśli nie jest on zajebisty, chętnie nagram - prędzej nagram z moim ziomkiem, którego rap mi się nie podoba, niż z gościem, którego niezbyt lubię, ale on jest super sławny, zaprasza mnie na kawałek i ja mogę mieć z tego jakieś profity. Nigdy czegoś takiego nie zrobiłem i nie zrobię.

Wczoraj gadałem z Kwazarem, który miksował i masterował twoją płytę. On też mi powiedział, że przez cały czas siedziałeś z nim w studio.

Bo to jest kolejny etap tworzenia płyty. Ja miałem to wszystko podzielone na etapy: pierwszym jest zrobienie numeru - wybranie bitu, napisanie go i nagranie. Drugi - to jest aranż, czyli ten moment, w którym kawałek zyskuje duszę. I nad nim właśnie siedziałem z każdym z producentów, których bity są na płycie. Ja to aranżowałem i dlatego chciałbym, żeby moi słuchacze wiedzieli, że jak napiszą chujowy tekst ale zajebisty bit, to też props dla mnie, bo ja też robiłem ten bit. Wspólnie siedzieliśmy nad tym, jak on finalnie brzmi - ja mówiłem, że coś mi się w nim nie podoba, coś trzeba wywalić czy coś trzeba zmienić. Wiem, czego chcę, czego szukam w tych bitach, często nucę jakieś melodie czy je wybijam i bardzo lubię rozbudowane aranże, co też chyba słychać na tej płycie. Tam czasami jest kilka bitów w jednym kawałku - jakieś intra, outra, bridge, cały czas coś się dzieje, coś się zmienia. Zależało nam na tym - mi i Wrotasowi, który zrobił na tę płytę trzy bity, ale był ze mną właściwie cały czas, jak ona powstawała - żeby to nie była jedna pętla przez trzy minuty, ale trzy pętle przez trzy minuty. I żeby one przechodziły w siebie tak, żeby coś to faktycznie zmieniało, te wszystkie turn upy, drum’n’bassy czy hardbassy, żeby to wnosiło coś do tego kawałka. I to był ten drugi etap, po którym już te kawałki całkiem fajnie brzmiały, ale później zanieśliśmy to wszystko do Kwazara do studia i… chapeau bas dla niego, bo zrobił przy tym ogromną robotę.

No właśnie, to kolejny z tych stereotypów dotyczących nowej szkoły - że nie przywiązuje ona uwagi do miksu i masteru.

Tu miks był kluczowy. Bardzo się cieszę, że Piotrek (Steez - przyp. red) polecił mi Kwazara, bo dał mi tę inność. Oprócz tego, że wziąłem na płytę bity od nikomu nieznanych bitmakerów, takich jak 2latefor czy Zebra, to miałem też tego człowieka, który miksował już co prawda rapowe rzeczy - choćby Dzieci basu Wuzeta, którymi się w ch*j jarałem - ale nie spodziewałem się, że wniesie do niej aż tyle. Jak my z Wrotasem po raz pierwszy posłuchaliśmy tego, jak brzmi numer A$AP Rocky po tym miksie, to był inny level. Wrotas też chyba skumał, że mu jeszcze trochę brakuje do tego, żeby się nazwać producentem. Bo to jest osobny temat, że bitmakerzy w Polsce nazywają się producentami, a to jest niezłe nadpisanie sobie funkcji, trochę tak, jak gdyby książę nazywał się królem. Ten numer brzmiał nagle jak jakiś metal, bas przesterowany jak z gitary jakiejś hardcore’owej, nowoczesny punk rock, ch*j wie co. No i siedzieliśmy tam z Kwazarem przez cały ten kolejny etap, bo on też musiał być zrobiony pode mnie. I dlatego też ja się uważam za producenta tej płyty - ta płyta jest moja, bo to ja ją zrobiłem, ja zebrałem tych ludzi i ja to, k***a, ogarnąłem. Pomogli mi w tym oczywiście moi managerowie i wydawcy, ale ja to zrobiłem i chciałbym, żeby ludzie mieli tego świadomość. Żeby mieli świadomość tego, dlaczego DJ Khaled robi swoją płytę, nawet jeśli nie ma niej żadnych bitów jego autorstwa. Bo on wykonuje tę pracę, organizuje to wszystko, załatwia bity, sprasza artystów, wybiera ludzi, którzy robią klipy czy oprawę graficzną i to jest jego płyta. Bo zrobienie płyty to nie jest napisanie dziesięciu piosenek. Dużo ludzi na świecie napisało dziesięć piosenek, a nie zrobiło nigdy płyty.

Wspomniałeś o tych różnych elektronicznych patentach słyszalnych na twoim krążku - o hardbassach chociażby…

Ja miałem taki okres w moim życiu, że bardzo polubiłem ten dutch - hardbass, Mr. Polska, itd. I teraz patrzę na to z większym dystansem, bo to jest trochę wieśniacka muzyka, to pi*****nięcie jest mocno prostackie, ale wtedy takie dla mnie nie było. Dopiero później moja dziewczyna, dziś już ex-dziewczyna, która była didżejką, pokazała mi ambitniejsza elektronikę, bo nie mogła znieść tych holenderskich rzeczy. Mówiłem jej, że nie lubię house’u, a ona mi puszczała fajny house, wkręciła mnie w różne garażowe rzeczy i też sam zacząłem w tym wtedy grzebać. I już dobre kilka lat mam taką ciągotkę do trochę innej muzyki - elektronicznej czy nawet popowej. Rap jest dla mnie takim core’owym gatunkiem, ale słucham różnych rzeczy. Ale skoro jesteśmy już przy tych hardbassach, hardcore’ach i elektronice lat 2000-2005, to wszystko przez mojego brata. On od zawsze słuchał takiej muzyki - od Protectora, Manieczek i Ekwadoru po bardziej ambitne rzeczy, ale to też nigdy nie były jakieś ambienty i jeden dźwięk na godzinę, tylko raczej festiwal - pierdolnięcie. Męczył mnie zawsze tą muzą - gabbery, Scootery i różne takie, a ja naturalnie tego nienawidziłem, bo byłem boom-bapowcem i nienawidziłem każdej innej muzyki poza boom-bapem. Jeżdżenie z nim samochodem to była katorga, ale niestety często musiałem to robić i słuchać tej muzyki. Jechane było cały czas, gwizdki, nie gwizdki, tu tu tu.

To się jakoś wiąże z tym, skąd jesteś, z Opocznem? Bo jednak te wszystkie największe dyskoteki w Polski to są mniejsze miasta i wsie.

Niedaleko Opoczna była Wola Krzysztoporska - klub Protector. A pod Opocznem tylko disco Bingo, bo w samym mieście nie było żadnego klubu, nie mówiąc już o rapowym. I było dokładnie tak, jak nawijam na tej nowej płycie - pod Opocznem było tylko disco Bingo, tam całe starsze towarzystwo - nawet ci starsi z osiedla, co słuchali hip-hopu, jechali w weekend na wiejską dyskotekę, bo co mieli robić?

To mi przypomina trochę lata 90 w warszawskich klubach - na co dzień słuchałeś tylko rapu, ale w weekend szedłeś do klubu, gdzie leciało techno, bo nie było nic innego i trochę cię to wk***iało, ale też trochę w ciebie to wsiąkało.

Właśnie! I dlatego na mojej płycie jest ta elektronika, bo kiedyś mnie wk***iała, ale i odcisnęła takie piętno, że teraz nie mogę bez niej zrobić piosenki. To jest dla mnie kwintesencja rapu - prawdziwość - więc to, co odciska na tobie piętno, powinno być słyszalne w twojej muzyce. I kiedy kilka lat temu znów usłyszałem to, czym zostałem za młodu skatowany i czego długo nie lubiłem - te wszystkie gabbery i rave’y, bo się znów zrobiła na to moda, to, ku**a, spodobało mi się to. I ja też jestem trochę zakochany w tej kulturze gabberowej, bo choć ona jest mocno związana z internetem, to głównie opiera się na tym, że ci ludzie się gromadzą w świecie realnym. Ale nie chodzę na te imprezy, bo ja jestem na to za wolny, a że jeszcze wolę narkotyki spowalniające, to tym bardziej nie mam tam czego szukać. Byłem tylko na Wixapolu z Hazelem i choć bawiłem się dobrze, to raczej nie będę tam częstym gościem, co nie przeszkadza mi się tym inspirować i tego gloryfikować.

I nie tylko ty, bo jej echa słychać chociażby u Gribów.

Pewnie - Griby to jest zebranie muzyki z lat 2000-2004 i dorzucenie do tego też swoją drogą dosyć oldschoolowego rapu. Te magiczne 20 lat powrotu - za 2 lata będzie 2020, więc to wszystko będzie miało równo dwie dekady. Złota era to będą lata 2000, nie 1990. Bo już tak jest, że czerpie się stamtąd inspiracje, a pewnie za kilka lat będą eksploatowane lata 2010. I też pośrodku tego są baggy, bandany, koszulki XXL, które też wrócą.

Kosi mówił mi ostatnio, że jak był teraz w Los Angeles, to wszyscy skejci - baggy szerokie jak Lenary, łańcuszki od paska do kieszeni i łby łyse jak w Polsce w 1998.

A popatrz na skejta i będziesz wiedział, jaka moda będzie za rok czy dwa. Widzisz skejta i wiesz, że za chwilę to będzie w nowej kolekcji Vetements czy którejś innej marki. Skejci zawsze są pierwsi. Kilka lat temu nosili rurki, koszulki DC i Vansy - później wszyscy tak chodzili. Później postanowili nosić proste spodnie, skarpety wysoko, płaskie buty i teraz też już wszyscy tak chodzą - stylówa na Supreme boy’a, łysa głowa i koszulka w spodnie. Skejci są zawsze najmodniejsi, a zwykle chodzą w tym, co po prostu mają. Gość zakłada takie gacie, jakie ma w szafie, a ktoś go widzi i mówi: fashion killa.

Tak jak mówisz - oni zwykle noszą, to co było modne 10 czy 20 lat temu, bo wciąż mają w szafach te same spodnie czy koszulki.

Buty, które teraz mam na sobie, Superstary, najpierw nosili b-boy’e, później Run-DMC, jeszcze później wróciły w okolicach 2005-2008, a teraz od jakichś 2 lat znów je noszą wszystkie małolatki i ziomki. Dresik i Superstary. Pamiętam, jak gadałem z Kearem, Obywatelem MC i on mi powiedział, że był modny i niemodny już ze 3 razy, bo on od 20 lat nosi te Superstary. Jak ja zaczynałem słuchać rapu, to dla mnie TYMI butami były Air Force’y, w których chodził Biggie i inni, to były buty życia, które jeszcze trudno było wtedy w Polsce dostać, bo było w chuj fake’ów, a teraz są wszędzie. To jest taki klasyczny but, codzienny i noszą go nie tylko ludzie związani z kulturą rap.

Dobra, zostawmy buty - pogadajmy o zasadach, bo te chyba się najbardziej zmieniają i rzadko kiedy wracają. To kolejny stereotyp dotyczący nowej szkoły, że nie szanuje ona słowa.

Wiesz, jak ja się przeniosłem do Kielc i zaczynałem rapować - bo zaczynałem już wcześniej w Opocznie, ale tam stawiałem pierwsze kroki w kierunku tego, żeby zostać raperem - to mnie po mieście ganiali dresiarze i chcieli na***ać za to, że w ogóle robię muzykę. I ja wyniosłem taki wniosek, że jeśli chcesz odnieść sukces, to… pracuj na ten sukces, pilnuj siebie i mów o sobie, nie mów o innych. Ja nie mówię o innych i nie mówię o tym, co mi się nie podoba. Dla mnie najgorsze w tym całym internecie jest to, że ludzie mówią głównie o tym, co im się nie podoba, nie o tym, czym się jarają. Powinni mówić, że ja lubię to, czy tamto, a nie że tego nie lubię. Ja nie mówię, że nie lubię kotletów mielonych, a tym bardziej nie piszę na FB, że je**ć kotlety mielone. Nie dzielę się tym.

To chyba w dużym stopniu wynika z tego, że jak coś lubisz, to tylko klikasz łapkę w górę, a jak nie lubisz, to się rozpisujesz.

No właśnie, social media spłyciły lubienie czegoś, a rozwinęły nielubienie. Ludzie pielęgnują, czy wręcz studiują niechęć do czegoś lub kogoś, a na odwrót prawie nigdy tego nie robią. To jest chu**we. Ja nie rozumiem tego pokolenia. Mam 23 lata i mnie słuchają 16-latki, ale to nie znaczy, że ja je rozumiem. Nie kumam do końca tych social mediów, prowadzę je ot tak, po prostu. Nie myślę o tym, co mi da więcej lajków czy followersów, bo na końcu dnia i tak zostajesz w łóżku sam ze sobą i swoimi myślami. I wtedy wiesz, kim jesteś, czy się zgadzasz z tym, co robisz. Bo ja nie uważam, że każdy zasługuje na szacunek. To jest takie polskie gadanie, że każdy zasługuje na szacunek, a ja się z tym nie zgadzam. Uważam, że na szacunek trzeba sobie zapracować, że należy on się tym, którzy coś zrobili. Ale każdy zasługuje na to, żeby go nie obrażać - nie musisz go szanować, ale też nie powinieneś go nie szanować. Bo pomiędzy szacunkiem, a brakiem szacunku jest coś jeszcze - jakaś szara strefa, która wydaje mi się całkiem komfortowa i ja w niej jestem. Kiedy jestem na koncercie, to mogę powiedzieć ludziom, ej, ku**a, chu**wo się bawicie. Bo ja im to mówię prosto w twarz, wtedy każdy może do mnie podejść i powiedzieć - ej, ty, wyp****alaj, sam się chu**wo bawisz. Ale nie mówię tego za niczyimi plecami, nie obrażam nikogo, kogo tu nie ma. Bo coś takiego, to może robić koleś 2 na 2, z klamką za paskiem i szwadronem ludzi za sobą.

I tu płynnie przechodzimy do kolejnego stereotypu na temat nowej szkoły, tego, że wiele osób uważa, że w tych tekstach nic nie ma, że jest w nich mało słów i nic się za nimi nie kryje. Jak ty podchodzisz do tekstów, które piszesz?

To jest wordplay; ja jestem fanem takich tekstów, jestem fanem starego RiFF RAFF-a, bo teraz gość jest mega ch**owy, ale jego stare numery to jest kosmos. Uważam, że on wymyślił swój własny rap, oddzielny. To white Wesley Snipes, rap game James Franco, ice in my ear looks like a baby penguin i weź ku**a rozkmiń, co to znaczy. A znaczy to, co on chce. Jak go usłyszałem po raz pierwszy, to mnie zagiął - co ten gość w ogóle nawija, jaki ku**a Wesley Snipes, jaki ku**a pingwin, jaka lemoniada? I później dopiero zrozumiałem, że on sam tworzy te metafory, one istnieją tylko w jego własnym lirycznym świecie, jest twórcą własnego gatunku liryki. Na płytach Outkast zawsze było tego dużo, bo szczególnie André w tym celował - Big Boi był techniczny i dużo umiał wymyślić, a André umiał z tymi słowami i melodią zakombinować. I w tym nowoczesnym rapie jest sporo tego typu akcji - Lil Yachty na przykład, on jest bardziej liryczny niż Lil Uzi Vert, który nawija I fucked your bitch on a plane, I fucked your bitch and you’re lame, cały czas to samo, a u Lil Yachty’ego w tych gierkach słownych jest dużo więcej. Dla mnie najlepszym wersem jest taki, w którym uda się w jak najmniejszej ilości słów zawrzeć jak największy przekaz. To są dla mnie bars. To jest skill i to jest metafora. A metafora może być według mnie oparta na największej nawet głupocie. Belmondo jest mistrzem takiego składania wersów. A ja mam taką linijkę na płycie - ja wierzę w to, co śpiewam, jakbym grał kolędę. I co ja mogę więcej na ten temat powiedzieć? W jednym wersie przekazuję, że ten rap to jest dla mnie kwestia wiary, że to, co nawijam jest tym, co robię. Na początku miałem dużo bardziej punchline’owy, braggowy styl - co trzeci wers jakaś metafora czy hashtag - a przy tej płycie trochę od tego odszedłem. Skupiłem się na opisywaniu mojego życia, wplatając pomiędzy to jakieś metafory czy hashtagi, które do tego pasują. Nie szukam miejsca, żeby je tam upchnąć, nie nawijam nic po to, żeby one się tam zmieściły, tylko jak coś mi się przy okazji układa w tekście, to wtedy to piszę. Uważam, że lirycznie się totalnie rozwinąłem na tej płycie.

A jak słuchasz teraz tej gotowej już płyty, to jest w niej coś, co ci się nie podoba?

Po jakimś czasie uważam, że trochę mniej powinno tam być o zarabianiu i dupach. Ale to nie moja wina, że najbardziej na świecie kocham pieniądze i dziewczyny. Poza tym słowo dupa pojawia się na niej zbyt wiele razy, więc muszę je wymieniać na jakieś inne albo mniej go używać. Ale pod względem lirycznym i historii, które tam opisałem - jestem bardzo zadowolony z tej płyty. Z tego, że podjąłem temat moich rodziców i tego, jak moja mama podchodziła do mojego rapu, że najbardziej było mi potrzebne wsparcie środowiska i bliskich mi ludzi, a nie miałem go wtedy w ogóle. Dopiero później pojawiła się moja ekipa z Kielc - VLB - i miałem gdzie nagrywać. I o tym jest trochę ta płyta - o tym, że jestem takim self-made-manem, bo niewiele jest osób, które mi pomogły w tym, co osiągnąłem. Borixon był kluczową postacią, która do mnie wyciągnęła rękę i mi pomogła, ale on też nie dał mi ryby, tylko wędkę i nauczył łowić. Tę pierwszą rybę złowiłem sam.

Czyli płyta to trochę taki statement.

Może i tak, bo wiesz, ja bym chciał, żeby moja muzyka była motywacyjna i chyba trochę taka jest. Chciałbym, żeby moja historia posłużyła dzieciakom jako przykład tego, że można być trochę innym, trochę wykluczonym, trochę nielubianym, a i tak coś osiągnąć. Ja nigdy nie byłem lubiany, zawsze byłem w grupie trochę outsiderem. Za małolata byłem strasznie pyskaty i uważałem, że jestem najzajebistszy, więc rozumiem, że ludzie mnie nie lubili. I też często ci sami ludzie kolegowali się ze mną, a później mi jechali za plecami. Już w Kielcach, w liceum, moja muzyka leciała czasami na korytarzu, a w klasie nie miałem żadnego kumpla. I chciałbym pokazać wszystkim takim dzieciakom, że jak jesteś inny, to nie znaczy, że jesteś zły, a to, że cię nie lubią - że jesteś chu**wy. Może to nie w tobie jest coś nie tak, ale w nich. Może to oni nie rozumieją tego, jaki ty jesteś, jak się rozwinąłeś, jakie masz kreatywne moce i może - po prostu - nie znalazłeś ludzi, którzy by mogli cię w tym wspomóc. I o tym jest ta płyta. Dlatego się nazywa To ziomal, zwykły ziomal, który niekoniecznie miał zawsze wszystko. Bo pod względem finansowym nigdy nie miałem w domu biedy, ale też nie miałem bogactwa. Typowa klasa średnia polskich blokowisk. Nigdy mi nie brakowało jedzenia czy ubrań - czasami nosiło się coś po siostrze, czy bracie ale też jak grałem w piłkę, to tata mi kupił oryginalny strój Manchesteru United. Nie było mi jakoś szczególnie trudno, ale nie byłem też rozpieszczany. Pochodzę z miasta, gdzie mieszka 25 tysięcy mieszkańców, jestem 23-latkiem i zarabiam na muzyce już od pięciu lat, kiedy grałem koncerty z Borixonem - choć nikt nie wierzył, że to zrobię. Zaczynałem rapować z Kubanem i jemu to poszło dużo szybciej; on ma jakiś golden touch do wszystkiego. To mnie trochę motywowało, ale trochę też nie, bo myślałem sobie - jak to, dwóch ziomków z ekipy ma się wybić? Niemożliwe.

To był moment kryzysu?

Najgorszy moment był po liceum, kiedy poszedłem na studia, bo moja mama twierdziła, że nie mogę zająć się tylko rapem. Nie że nie pozwalała mi rapować, bo pod tym względem moi rodzice zawsze byli super - mimo tego, że wyróżniałem się zawsze wyglądem nigdy nie miała z tym problemu, a ludzie gadali jej przeróżne rzeczy. Moja mama pochodzi ze wsi, a my jesteśmy z małego miasta, więc koszulka Hoodboyz 5XL za kolano i baggi pod kostki, a do tego jeszcze warkoczyki, sprawiały, że dla sąsiadów byłem dziwny, najdziwniejszy w mieście. A moja mama nigdy nie zabraniała mi tego robić, podśmiewała się czasem, że weź te portki sobie podciągnij, ale zawsze szanowała moją inność i moje wybory. Ona się zresztą nauczyła, żeby mi nie kupować ciuchów jeszcze jak byłem mały – przy pierwszym nietrafionym prezencie powiedziała, że już nigdy nie kupi mi żadnego ubrania i do tej pory nie kupiła. A teraz ja ich wszystkich ubieram. Bo mam kilku sponsorów odzieżowych i po tym, jak wypromuję te ubrania, pochodzę w nich trochę i mam nowe do promocji, to nigdy nic nie wyrzucam - oddaję dla dzieciaków albo moim ziomkom, a w tym roku cała moja rodzina - mama, tata, ojczym, brat, siostra, mąż siostry, wszyscy zostali ubrani, każdy dostał dresy czy buty. I dla takich chwil warto to robić, bo pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu ojciec kupował mi ten strój Manchesteru, a teraz ja mogę go ubrać od stóp do głów. I jeszcze pięć innych osób. To mnie wzrusza, że mogę oddać coś moim rodzicom, bo pomimo tego, że nie miałem emocjonalnie łatwego dzieciństwa, a rodzice się rozwiedli, to nigdy nie stali mi na drodze do tego, co sam chcę zrobić.

Wspomniałeś o tych studiach.

No tak, bo oczywiście dla mojej mamy najważniejsza była szkoła. Dzięki niej skończyłem liceum i zdałem maturę, z czego z perspektywy czasu bardzo się cieszę. Nic to nie zmienia, ale mam świadomość, że zawsze mogę zacząć studia, jak już będę starym człowiekiem, wszystko mi się znudzi i będę chciał podrywać młode dziewczyny. Ale jak po liceum poszedłem na uczelnię, to mi tylko pomogło zrozumieć, jak bardzo tego nienawidzę. To jest super! Polecam to wszystkim ludziom, którzy nie wiedzą, co mają robić i są na rozstaju dróg - idźcie na studia, bo tam się szybko przekonacie, czy to dla was, czy nie. Mnie to doprowadzało do depresji - nie ogarniałem tych wszystkich obowiązków, jak miałem pójść na zajęcia to nie szedłem i te rzeczy się wciąż piętrzyły, aż w końcu nagrałem numer Pokora. To był mój moment kryzysu - nie miałem na nic ochoty, czułem się źle ze sobą samym, robiłem to, czego nienawidziłem i wtedy - nie mówiąc mamie - stwierdziłem, że to rzucam; przestałem chodzić na studia i postawiłem wszystko na rap. Mieszkałem już wtedy poza domem, więc moja mama nie zorientowała się za szybko, bo mówiłem jej, że dalej chodzę do szkoły, a ten numer Pokora poszedł bardzo fajnie i jeździłem wtedy z Borixonem na koncerty. Nie poddawałem się i też przez to, że pieniądze potrzebne, żeby się utrzymać w Kielcach różnią się diametralnie od tych w Warszawie, mogłem sobie pozwolić na to, żeby z tych małych przychodów wynająć chatę i jakoś sobie żyć. I od wtedy wydaje mi się, że jestem raperem, bo byłem nim już wcześniej, ale dopiero wtedy, jak już rzuciłem wszystko inne, to stałem się nim na 100%. Bo wiem, że są ludzie, którzy robią rap i pracują czy się uczą, ale ten moment, w którym rzucasz wszystko inne i mówisz sobie, że robisz tylko muzykę, jest decydujący. Nie jestem rapującym licealistą, rapującym studentem, rapującym… kimkolwiek. Jestem raperem!

To też ciekawe w kontekście tego, jak gadaliśmy o braku treści w nowym rapie, że mnóstwo z tych rzeczy, które mi tu opowiadasz, ja już wiem z twojej płyty.

Bo ludzie nie słuchają. Przez to, że te kawałki są imprezowe, to mało kto słucha, co ja tam gadam, a to, że bit jest rozp*****lający nie oznacza, że nie można na nim powiedzieć czegoś mądrego. Chodzi o różnicę w tej prawdzie, bo kiedyś w rapie to była zwykle subiektywna opinia kogoś o świecie dookoła, a teraz to jest subiektywna opinia o… mnie samym. Rap zmienił się z mówienia o wszystkim innym oprócz siebie, w mówienie wszystkiego o sobie. I myślę, że też o tym jest ta płyta. Chciałem się na niej ludziom pokazać i powiedzieć im coś więcej o moich uczuciach. I dlatego też ona się nazywa To ziomal, bo to jestem ja, ten Żabson. To trochę tak, jak z tym Lil Yachtym, którego cisną w Stanach, że robi mumble rap, a według mnie on jest lirykiem, dla mnie tam w ogóle nie ma mumble, jest lyricism i to taki dosyć głęboki - o uczuciach, o miłości. Zresztą ta płyta nazywa się Teenage Emotions i dokładnie o tym mówi - o emocjach.

A powiedz mi jeszcze na koniec - dlaczego twoim zdaniem tak wiele osób cię nie lubi? Bo jak widzę czasami, co się dzieje w komentarzach, jak twój numer wrzuci Włodek czy Steez, to trudno się tam doszukać pozytywnej wypowiedzi.

Bo jestem inny i to jeszcze podkręcam. Ja to robię specjalnie, chcę tego. To mnie łechce, łechce moje ego i ja jestem wręcz zajarany. Uwielbiam, jak oni tak reagują, bo to znaczy, że robię to, co trzeba. Jeżeli by tak nie reagowali, to by znaczyło, że robię to co inni - coś wtórnego, że powielam schemat. Kawałek Czarne okulary z Quebo był kluczowy - wtedy zrozumiałem hejt. To był mój pierwszy kawałek, gdzie je**ęło 10 milionów i on był w pewnym momencie tak zminusowany, że więcej było łapek w dół niż lajków. A ten track jest takim basic trapem - jak bym go wydał teraz, to nikt by nawet nie powiedział, że jest w nim coś dziwnego, kolejny, zwykły kawałek. Ale jak go wypuszczaliśmy wtedy, to śpiewanie na mocnym, przesterowanym auto-tunie, my w płaszczach, elegancja i ten balladowy sznyt… nie było czegoś takiego w Polsce wcześniej i właśnie te wszystkie minusy dały nam tyle wyświelteń; to, że ludzie wciąż pier***ili, że je**ć to, je**ć nas. Hejter jest zajebistą pocztą pantoflową i super, że oni są, bo bez nich dużo słabiej by wyglądała cała ta promocja. A czemu mnie hejtują? Z trzech powodów - po pierwsze, że inne bity, po drugie że auto-tune, którego nie rozumieją, bo jeśli ktoś nie nagrywał nigdy na auto-tunie, to zwykle nie wie, jak to z nim jest, że to jest instrument taki jak trąbka…

Bodajże największy wynalazek w przemyśle muzycznym od czasów - sam nie wiem - samplera, bitmaszyny czy syntezatora.

Dokładnie. Ale ludzie nie czają, że to jest narzędzie. Że inaczej się wykorzystuje auto-tune’a przy piosence Katy Perry, gdzie trzeba zatuszować jej niedoskonałości, a inaczej ja nap****alam na auto-tunie, gdzie często wykręcam fałsz do jak najwyższego poziomu, jest wręcz tym, co chcę osiągnąć. Ja czasami śpiewam czysto, czasami fałszuję, ale najtrudniej jest śpiewać czysto, fałszując - znaleźć melodię w fałszu i zaśpiewać ją na fałszu tak, żeby ona płynęła. Siedzimy więc z chłopakami w naszym nowym SB studio, bo mamy wreszcie takie prawilne, gdzie ja robię aaaaa i od razu jest na tym auto-tune i często się zdarza, że Białas wchodzi i mówi ty świrze, ty jesteś pojebany, skąd ty to bierzesz? A ja mam tak, że siedzę tam, robię sobie plum plum la la la, śpiewam milion melodii i nagle jedna z nich jest wow i na niej dopiero jadę; z prób i błędów mi się to wszystko bierze. I ludzie nie rozumieją tego, jak to działa, jak trudno zrobić na tym zajebistą melodię i jak trudno zrobić INNĄ melodię. Bo brzmieć jak wszyscy na auto-tunie to nie jest problem - ustawiasz go sobie, nawijasz i brzmisz jak ktoś tam. A mi się wydaje, że mój auto-tune jest wyjątkowy - nie porównałbym go do Lil Uzi Verta, Future’a czy kogokolwiek innego, bo uważam, że jest w moim vaibie i jest niepowtarzalny.

No więc drugi jest ten auto-tune, a trzeci - a może pierwszy? - jest mój wygląd. Chyba jest wręcz pierwszy, bo w Polsce zwykle ludzie oceniają cię najpierw po tym, jak wyglądasz a dopiero później po tym, co robisz. A ja mam długie włosy, ubieram się cały czas w jakieś kolorowe ciuchy - czasem za duże, czasem w rurki, czasem mam jakieś poj**ane fryzury. Kiedyś wrzuciłem na Instagram takie jedno zdjęcie, co podsumowuje całą tę sytuację. Robiłem sesję dla jednej dużej marki i tam były takie ciuchy - sample, nowe, no i ja wyciągnąłem jedną z tych szmat i mówię ale bluza, kozak. A dziewczyny mówią do mnie stary, ale to jest sukienka. No to patrzcie, założyłem ją na siebie i mówię to jest bluza. Wrzuciłem zdjęcie w niej na Insta i ludzie piszą: ale kozak, skąd bluza, gdzie kupić, zajebiście. No i jak bym wtedy im napisał, że to jest sukienka, to by mi zaraz zaczęli ubliżać od pedałów. Wiesz, o co chodzi? Ja się z tego śmieję, bo widzę, jak ludzie są podatni na sugestie i na to, co im ktoś powie. W momencie, gdy mówię, że jestem ubrany w sukienkę, oni mówią - pedał, a jak wrzucam samo zdjęcie, to piszą, że kozak i że chcą taką samą, ci sami faceci. No i za rok ludzie będą lubić to, co ja dziś robię, ale ja już będę robił co innego, więc oni będą dalej mnie wyzywać. Dresiarze 5 lat temu cisnęli z rurek i teraz sami śmigają w rurkach, cisnęli z torebek, a teraz ci najbardziej hardkorowi chodzą z torebkami; o co chodzi? To jest dla mnie niesamowite - jak szybko ludzie zapominają o tym, co jeszcze chwilę temu im nie pasowało, a dziś robią dokładnie to samo. No więc ziom, co ja ci mogę powiedzieć - jestem trendsetterem. Tak skończ ten wywiad - jestem trendsetterem, człowiekiem, który robi coś wcześniej i dlatego jestem gotowy na te wszystkie bluzgi. W momencie, kiedy ich nie będzie, zastanowię się, czy nie robię czegoś źle - czy nie robię czegoś za mało szokującego czy zbyt zachowawczego i czy nie robię tego za słabo. A wtedy po prostu skończę z rapem.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.