André 3000: Kariera niedokończona czy zbyt skromny na ten biznes GOAT?

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
VH1 Big in 2003 - Show
fot. Chris Polk/FilmMagic

- Jeśli nikt go nie zdissował, jak chodził w sukience, to już nigdy się to nie stanie. Bo to nadal najtwardszy rapujący koleś. Nawet w sukience - mówił w rozmowie z HipHopDX o André 3000 Kawan Prather, producent związany z Dungeon Family. To słowa człowieka blisko skoligaconego z OutKast i z samym 3 Stacksem. Prather mówił też o tym, że w The Whole World Dré sam swoimi wersami zapraszał konkurentów do pojedynku. Ale chętnych nie było.

Dlaczego więc muzyk, któremu nikt nie chciał podskoczyć, usunął się w cień? Pojawia się na sporadycznych featuringach. Gra w filmach. Czasem zajmuje się modą. Na 20-lecie wydania Southernplayalisticadillacmusik wyruszył wraz z Big Boiem w trasę po całym świecie, a potem tego żałował. Świat czekał z zapartym tchem na jego prawdziwy solowy debiut. I doczekał się – ale nie rapowego; album New Blue Sun jest instrumentalny. Jak więc patrzeć na tę karierę?

Czy to niedokończona opowieść, której brakuje kropki nad i w postaci odpowiedniego materiału? A może to przykład dla wszystkich, którzy ścigają się po mityczną, złotą koronę GOAT-a? Próba zrozumienia fenomenu André wymaga przytoczenia kluczowych faktów z kariery tworzonego przez niego duetu-legendy. Oraz sięgnięcia do wywiadów z nim z ostatnich lat. Wtedy można skumać, dlaczego ktoś tak utalentowany rzadko dzieli się tym talentem ze światem.

I ważny disclaimer: to jest historia 3 Stacksa. Owszem, Big Boi jest wyraźnie niedocenioną połową rewolucyjnego projektu z Atlanty. Jego historia wymaga jednak osobnego opowiedzenia, ponieważ znacząco różni się od losów jego kolorowego kamrata.

"Południe ma coś do powiedzenia"

Ta historia zaczyna się w stadzie. Atlanta na początku lat 90. już była napędzana talentem dorastającej wtedy nowej generacji raperów i wokalistów. By móc jednak wybić się dalej niż poza granicę stanu Georgia, trzeba było się zjednoczyć, by w ogóle mieć jakiekolwiek szanse na przetrwanie tej podróży.

Taką drużyną pierścienia było Dungeon Family - grupa artystów mocniej i luźniej zrzeszona w piwnicznym studiu Rico Wade’a, zwanym właśnie lochem. Ale to też metafora, którą na hip-hopowej mapie kraju można było nazwać niemal całe południe.

Oczy całego środowiska latały w szaleńczym tempie pomiędzy Wschodnim a Zachodnim Wybrzeżem. Jeden z kluczowych momentów tej wieloletniej wojny wydarzył się w 1995 roku na rozdaniu Source Awards. Kolejne przemówienia wyłącznie podgrzewały konflikt pomiędzy dwoma obozami. Suge Knight naganiał artystów do Death Row Records. Biggie pozdrawiał swoją dzielnicę (gala miała miejsce w Nowym Jorku). Owacje jednej frakcji próbowały zagłuszyć buczenie drugiej - i odwrotnie. Ale sytuacja znacząco odmieniła się w momencie, w którym nagrodę dla najlepszej nowej grupy zgarnęli właśnie OutKast. W tym jednym momencie wschód i zachód połączyły siły, by wybuczeć reprezentantów marginalizowanego nadal południa. I wyprzedzając a lamusy dupa cicho Bonusa RPK o kilkanaście lat, André miał do powiedzenia wyłącznie to: Więc tak to jest. Mam już dość kolesi, którzy mają wąskie horyzonty. Jak mamy demówkę, to nikt nie chce jej posłuchać. Ale Południe ma coś do powiedzenia. To wszystko, co mam do przekazania.

I wtedy powietrze nagle uciekło z całej sali. Kolizyjny kurs Wschodu z Zachodem przyniesie tragiczne śmierci Biggiego i 2Paca oraz szereg innych wydarzeń. I tak być może byłoby bez tego przemówienia. Ale swoimi prostymi i mocnymi słowami Dré postawił neonowy drogowskaz prowadzący wprost na Południe, nadal budzące przykre skojarzenia z niewolnictwem i zacofaniem. Owszem, Geto Boys z Houston w Teksasie już zdążyli się objawić i nagrać Mind Playing Tricks on Me dobre kilka lat wcześniej, a ich krajanie z UGK definiowali prawdziwe znaczenie southern hip-hopu i zbierali siły do wydania kultowego Ridin’ Dirty. Ale w tym momencie OutKast, wydaniem Southerplayalisticadillacmuzik oraz wspomnianą przemową, umieścili na mapie szpilkę w miejscu Atlanty. I całkiem niedługo mieli, niczym najwytrwalsze z koni, wwieźć na scenę powóz wypełniony artystami związanymi z Dungeon Family. Oraz wykazać swoją odmienność od zwaśnionych klanów.

To był sygnał odcięcia się od podążania za Nowym Jorkiem. Świetnie, że [OutKast] zostali wybuczani. Bo w odpowiedzi przecięli pępowinę i mogli powiedzieć: Nie musimy wam imponować, nie musimy się wami inspirować, po prostu wam pokażemy – mówił w dokumencie o południowym rapie zrealizowanym dla stacji VH1 Killer Mike. Teraz jeden z najbardziej uznanych MC w środowisku za sprawą kwadryptyku nagranego z El-P pod szyldem Run the Jewels.

Być innym od innych

Ten emancypacyjny gest będzie rzutował w zasadzie na całą późniejszą działalność OutKast. Dwóch chłopaków, którzy ledwie trzy lata wcześniej mierzyli się ze sobą na rapowych bitwach w szkolnej stołówce i włazili w świat hip-hopu, by uciec od problemów czekających w domu (Big Boi miał dziesiątkę rodzeństwa, a André po rozstaniu rodziców mieszkał tylko z ojcem), teraz miało zdefiniować kierunek muzycznego rozwoju całego regionu. I zrobili to właśnie poprzez radykalne odcięcie się i ucieczkę.

Wyprawa na Jamajkę (rok 1995) znacząco odmieniła duet. Big Boi został ojcem po raz pierwszy. André zrezygnował z jedzenia mięsa i palenia marihuany. Obaj rozpuścili misternie zawiązane na głowie cornrowsy. Zaczęli interesować się mistyką, zbierali producenckie szlify, by mieć większy wpływ na własne brzmienie - chociaż trzeba podkreślić, że z Organized Noize (triem produkcyjnym, w którym znajdują się wspomniani Sleepy Brown i Rico Wade oraz Ray Murray) związku nie skończyli. Według Big Rube’a z Dungeon Family obaj panowie zaczęli emanować gwiazdorskim majestatem. Ale ich celem była wyłącznie muzyka.

Tak właśnie powstawało ATLiens. Album, który mógł być zwykłym, naturalnym upgradem pierwszej – i tak bardzo dobrej – płyty, stał się trampoliną do odkrywania nie tylko nowych połaci hip-hopowych terenów, ale ogólnie muzycznych. OutKast nazwali się OutKast podobno tylko dlatego, że Misfits było już zajęte. Czuli się wyrzutkami z powodu swoich dróg życiowych oraz miejsca, w którym przyszło im żyć. Ale w tym momencie stali się ATLiens - obcymi reprezentującymi Atlantę, nową muzyczną galaktykę, którą Boi i Dré postanowili wykuć. Luzujący, wyczilowany rap nie był nowością. Jednak na The Low End Theory A Tribe Called Quest czy Blowout Comb Digable Planets miał raczej stricte związki z jazzem. ATLiens jest podobnie spowite kłębami dymu. Dodaje do tego jednak solidną garść gwiezdnego pyłu. Co więcej, w kontrze do wspomnianych albumów, wiedziony jest wymierzonymi od laserowej linijki wersami i sylabami położonymi z koncentracją godną Garriego Kasparowa, który mierzy się z superkomputerem.

Czy to efekt nowo odkrytej przez 3 Stacksa trzeźwości? Być może. Na pewno pokłosie determinacji w wyrzeźbieniu południowego soundu. I to w takiej formie, w której nikt nigdy wcześniej go nie słyszał. Nadal można być pod wrażeniem 12. pozycji na liście Billboard Top 100, na której zadebiutowało Elevators (Me & You) – numer tak minimalistyczny, ale równocześnie grooviasty, że tworzący nowe audialne przestrzenie. Ale to tylko pierwszy z hitów duetu, który wprowadzi do mainstreamu dźwięki wcześniej niesłyszane (Ktoś w końcu skumał, co się dzieje w podkładzie do Ms. Jackson? Bo my nie do końca). Wheelz of Steel to z jednej strony refleksyjny banger, a z drugiej numer stricte funkowy, dynamiczny jam. Podobnie rwąco, acz spokojnie płynie też Mainstream. W poszukiwaniu wyższych wartości OutKast porzucili pimpowski mit. Ale aby uniknąć pretensjonalności, przełamywali swoje ambicje lżejszymi akcentami. Dlatego być może okładka ATLiens została zrealizowana w komiksowej estetyce – w jakiś sposób na serio inaugurując audiowizualne uniwersum OutKast. Uniwersum, które przełamie typowe dla ówczesnych rapsów klisze twardych kolesi w twardym otoczeniu i wrzuci w to odpowiednią dawkę luzu, kreatywności i koloru. I który równocześnie przyciągnie do nich stacje muzyczne chętne na puszczanie ich teledysków.

By móc prześledzić ewolucję André, wypada przejść do Aquemini. Kolejnego progresu w stosunku do poprzedniego materiału, który wnosi nowe wątki rozwijane wraz z kolejnymi nagrywkami grupy. Synthesizer śmiało korzysta z dźwięków electro, by stworzyć nowe dekoracje do ostrych jak maczeta wersów obu MC, którzy zaprosili tu też do współpracy swojego herosa i patrona wszystkiego co funkowe, psychodeliczne i czarne – George’a Clintona. Warto też nadmienić, że to właśnie stylówki członków i członkiń Funkadelic i Parliament będą mocną inspiracją dla 3 Stacksa, który na przełomie obu stuleci stanie się jednym z najbardziej stylowych artystów na planecie. Wyraźne staną się też pokusy na rozwijanie wokalnych talentów i włączanie w swoją muzykę elementów soulu, R&B i innych gatunków. Bez posiłkowania się gościnnymi występami lub talentami Sleepy’ego, który zawsze był gotowy, by stanąć za mikrofonem. Zaśpiew André w Spottieottiedopaliscious nie jest może popisem wybitnej wokalistyki, ale obok dęciaków w bicie jest kluczowych elementem tego najprzyjemniejszego ze stonerowych klasyków.

"Różne socjalne przypadłości"

Dotąd ta historia była głównie o duecie – produkcyjno-raperskim dream teamie, który wspólnie jest w stanie przenosić góry i wyznaczać nowe tory. Ale wszystko zmienia się przy wydanej w 2000 r. Stankonii - płycie przeambitnej i świetnej, ale pokazującej pierwsze rysy w kruszącej się muzycznej więzi Pattona i Benjamina. Owszem, nadal świeższe od prania wymacerowanego w Lenorze, B.O.B. to być może najznamienitszy przykład synergii obu artystów - numer, w którym dzieje się więcej niż na 80% płyt, które zostały nagrane. Ale wskazuje też dość jasno wektory, którymi obaj raperzy będą podążać.

Big Boi będzie się trzymał swojego żelaznego flow, do którego poszuka odpowiedniej ornamentyki. André w poszukiwaniu własnego świata oraz tożsamości będzie rezygnował z rapu na rzecz śpiewu. Teraz nie budzi to żadnych kontrowersji, artystów, którzy z sukcesami żenią te dwa kierunki jest bez liku. 20 lat temu był to jakiś rodzaj zdrady etosu, oznaka sprzedania się lub odejścia od zmysłów. Ale nikt publicznie tego 3 Stacksowi nie wytknął. Prawdziwym pęknięciem będzie oczywiście Speakerboxxx/The Love Below, które we wrześniu będzie obchodzić 20. urodziny; podwójny album, na którym obaj artyści rozciągnęli swoje dalekosiężne wizje do rozmiarów solowych w zasadzie płyt (wyjątkiem łamiącym regułę jest jedynie Ghettomuzik Big Boia, w którym gościnnie pojawia się Dré). Benjamin nie tylko nie zaprosi na swoją stronę wieloletniego kamrata, ale odleci też stylistycznie, odżegnując się niemal w całości od hip-hopu. Jego miejsce zajmie wczuty do granic możliwości soul, eksperymentujący zarówno z żywymi instrumentami oraz syntetycznymi podkładami. Z różnymi zresztą skutkami.

Roses, a zwłaszcza Hey Ya! okażą się gigantycznymi hitami, które przyniosą OutKast wiele statuetek Grammy i światową sławę, ale równocześnie zaczną wykuwać epitafium na płycie nagrobnej duetu, której widmo wyraźnie zacznie się formować. O ile sarkastyczny i karykaturalny ton Roses był dla mas raczej wyczuwalny, o tyle Hey Ya! zostało zredukowane do miana feel-good-hitu, do którego każdy sobie potańczy. Ale jak naprawdę wesoły może być numer z linijką taką, jak Know what they say - its / Nothing lasts forever! / Then what makes it, then what makes it / Then what makes love the exception? Po uważnym wysłuchaniu w sercu i w umyśle może się zrobić zimno, a nawet, ba-dum-tss, ice cold. I ten pozorny entuzjazm Benjamin przełamał, wykonując na żywo ten numer na rozdaniu nagród Grammy w 2004 roku. W jego wokalu słychać dużo wściekłości, którą uwypuklają niedoskonałości tego konkretnego wykonu. Agresywne ruchy sugerują z kolei, że 3000 chciał jak najszybciej dociągnąć do końca tę całą szopkę i mieć to po prostu z głowy. I tak było.

W wywiadzie z GQ Style sprzed czterech lat André wyznał, że już od ponad dekady mierzył się z problemami natury psychicznej, a spotkania z nowymi osobami i przebywanie w dużych grupach stanowiły dla niego ogromne wyzwanie. Niedawną wtedy przeprowadzkę do Nowego Jorku tłumaczył właśnie chęcią skonfrontowania się z socjalnymi lękami. - Tak, między innymi dlatego tu przybyłem. Zdiagnozowano u mnie różne socjalne przypadłości. Nie zanotowałem ich, dopóki nie zostałem rozpoznawalnym artystą. Nie wiem, czy to kwestia tego, że różnego rodzaju ludzie chcieli ze mną rozmawiać czy może ciężar oczekiwań, ale znalazłem się w miejscu, w którym bardzo ciężko było mi sytuacjach publicznych nie czuć się obserwowanym lub wyjątkowo poddenerwowanym . Przed nagraniem [The Love Below] przeniosłem się do Kalifornii. Te stany zaczęły się krótko przed tym i zignorowałem to. “No tak, po prostu potrzebuję przerwy”. Ale zorientowałem się, że jest coraz gorzej i gorzej. Im bardziej od tego uciekasz, tym poważniejsza staje się sytuacja. Nie chcesz niczego objaśniać i stać się słabym ogniwem w ekipie. Bardzo długo nie mówiłem o tym nikomu i trzymałem to w sobie. Coraz więcej czasu spędzałem w samotności i nie chciałem jeździć w trasy. I czułem się z tym świetnie. “Ufff, nie lubię tego życia, nie cierpię konfrontacji”.

Czy owe konfrontacje można wiązać z wyraźnym odcięciem się od rapowego konfliktu między Wschodem a Zachodem? Odrzucenie tego toku i odżegnanie się od sporów doprowadziło André do miejsca, w którym nowe konflikty i tak powstają. A on wziął je wszystkie na siebie. I być może dlatego Idlewild jawi się jako tak rozczarowujące zakończenie dla opasłego tomu dokumentującego żywot OutKast. W najlepszym wypadku jest to bowiem średnia płyta nagrana przez dwóch gości, którzy mentalnie i brzmieniowo są już zupełnie w innych światach. Fani i biografowie próbują kwestionować status tego dzieła jako płyty studyjnej, uznając ją po prostu jako soundtrack do filmu o tym samym tytule, który swoją drogą też był umiarkowanie dobry. Zwariowane, przerysowane uniwersum OutKast spuchło i zaczęło przygniatać obu jego twórców. Po prostu musieli się rozejść.

Epilog w postaci trasy koncertowej na 20-lecie debiutu przyniósł lojalnym fanom mnóstwo uciechy, ale dla samego André była ona, jak sam przyznawał w wywiadach, czymś nudnym i sztucznym oraz pomnożyła u niego pytania dotyczące własnego statusu. Po wydaniu Idlewild w 2006 roku Benjamin, pod tym właśnie nazwiskiem, zaczął grywać w filmach. Pojawił się w Be Cool i Revolverze Guy Ritchiego – w obu tych filmach w roli gangstera, od której przez poprzednie 10 lat uciekał. Czterej bracia Johna Singletona, w których wystąpił u boku Marka Wahlberga, też nie stanowili oscarowego materiału. Dopiero w zeszłej dekadzie zacznie realizować na tym polu swoje ambicje za sprawą ról w arthouse’owym science-fiction Claire Denis (czyli High Life) i kreacji Jimiego Hendrixa w Jimi: All is By My Side. Ten ostatni został letnio przyjęty przez krytykę. Doceniano jednak aktorski wysiłek 3 Stacksa. Do swojego CV dopisał też prędko zmagania ze światem mody – wszystko dzięki marce Benjamin Bixby, którą założył w 2008 roku.

Ojciec wyrodny czy po prostu skromny?

Realizuje się w różnych dziedzinach. Mimo licznych przerw pojawia się gościnnie w nagrywkach z rozmaitymi artystami. Krótko po rozpadzie OutKast wspierał głównie swoją szeroko rozumian, rodzinę. Wpadał na featuringi do UGK (z czego wynikło doskonałe Int’l Players Anthem (I Choose You)) czy T.I - rodowitych południowców. Z byłą partnerką i matką jego dziecka, Eryką Badu, popełnił doskonały semi-cover Hello It’s Me Todda Rundgrena (nazwany po prostu Hello). Zaszczycił obecnością Kanye'ego na The Life of Pablo czy A Tribe Called Quest na ich pożegnalnym longplayu, wychodząc w ten sposób z okopów uformowanych przez lata spędzone w Georgii. Dwukrotnie współpracował z Frankiem Oceanem – i to ze świetnymi efektami.

Screening Of "Jimi: All Is By My Side" - Red Carpet
Andre 3000 i Steven Tyler, fot. gettyimages

Muzyczne nerdy i etatowi fani chcą obudzić się w świecie, w którym z trzydniowym wyprzedzeniem 3000 ogłosi wydanie nagrywanej w sekrecie płyty. Ta wyjdzie, dostanie 9.3 i Best New Music na Pitchforku oraz będzie walczyć o podium w podsumowaniach rocznych. Może będzie jej towarzyszyć krótka trasa lub kilka okazjonalnych koncertów. Ale to tylko marzenia. Bo André wyrósł z słuchania innych, przejmowania się oczekiwaniami oraz brodzenia w muzycznym biznesie, do którego musiałby wejść z powrotem co najmniej po kostki – pisaliśmy parę miesięcy temu. Pierwsze zdanie spełniło się w stu procentach we wtorek, 14 listopada. Dziś, trzy dni później, nagrany na flecie, instrumentalny album New Blue Sun ujrzał światło dzienne. Takiego ruchu ze strony Dre nie spodziewał się chyba nikt.

- Mam mnóstwo dysków twardych wypełnionych domowymi nagraniami. Rzępoleniem na gitarze czy plumkaniem na pianinie. Trochę grałem na saksofonie. Próbowałem się dowiedzieć, co jeszcze może mnie podekscytować. Ponieważ nigdy nie uważałem się się za świetnego producenta, świetnego tekściarza czy świetnego rapera. Zawsze czułem się słabszy od innych, więc walczyłem mocniej. Postrzegałem coś jako dobre tylko w oparciu o swoje własne odczucia. “O, to jest grube” albo “To jest nowe”. Więc dotarłem do miejsca, w którym nic mnie nie ekscytowało - mówił André w wywiadzie z GQ. W dalszej części przyjmował perspektywę własnego syna, który był świadkiem tych wszystkich prób, z których ostatecznie nic nie wynikało. 3 Stacks jest więc niezwykle skromny. A to dlatego, że niemal cały świat uważa go za świetnego producenta, świetnego tekściarza i świetnego rapera. Należałoby też dorzucić do tego miano świetnego wokalisty i świetnego songwritera. Ale to właśnie balast, który ciąży na człowieku.

Pytany w tym samym wywiadzie o współpracę z młodymi artystami, Benjamin twierdził, że nie czuje nowego pulsu. Przyzwyczaił się już do określonego rytmu i nie chce być wujkiem, który wspomina stare czasy w towarzystwie młodych-zdolnych. A to właśnie oni zawdzięczają mu najwięcej. Bez jego odważnego wizerunku i niekonwencjonalnych wokalnych zagrań, także wychowany w Atlancie Young Thug mógłby być zwykłym traperem z Soundclouda. Czy Swimming Pools czy Institutionalized Kendricka miałaby szansę brzmieć tak samo? Czy Tyler bez tej inspiracji doszedłby do etapu, w którym śpiewa na IGOR i biega po scenie w blond-peruce? Być może. Ale wszystkie drogi prowadzą do André, który jest współodpowiedzialny także za to, że Killer Mike w ramach Run the Jewels buduje oldschoolowy rap na futurystyczną modłę. Oraz jest głosem setek tysięcy albo i milionów Afroamerykanów dzięki swoim politycznym komentarzom. Związana z Dungeon Family była także Janelle Monáe, która czyni R&B i soul coraz bardziej progresywnymi i otwartymi. A, w drugiej generacji tego kolektywu był też niejaki Future. Może słyszeliście ziomka.

Raperzy ze starszych generacji silą się na podsumowania lub chcą wykazać swoją dobrą formę. Ogłaszają się ojcami połowy współczesnych raperów. André faktycznie nim jest i się z tym nie obnosi. Od ćwierć wieku funkcjonuje poza jakimikolwiek debatami i dywagacjami. Ludzie spotykają go na ulicach Los Angeles, Cleveland czy Filadelfii, jak gra na flecie. Zawsze we własnym rytmie, dla siebie, nie słuchając innych. Bo GOAT nie musi niczego udowadniać. Mówią za niego dotychczasowe osiągnięcia oraz konsekwencja w słuchaniu samego siebie i dbaniu o niezależność.

Czy w epoce inflacji pojęcia sukcesu, w której co tydzień dzieje się coś dużego, a albumy OutKast nadal uznawane są za epokowe osiągnięcia, można znaleźć piękniejszą historię walki z własną ambicją? Chyba nie.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
W muzycznym świecie szuka ciekawych dźwięków, ale też wyróżniających się idei – niezależnie od gatunku. Bo najważniejszy jest dla niego ludzki aspekt sztuki. Zajmuje się także kulturą internetu i zajawkami, które można określić jako nerdowskie. Wcześniej jego teksty publikowały m.in. „Aktivist”, „K Mag”, Poptown czy „Art & Business”.