Dokąd idziesz, Snoop? Nowa muzyka od ikony rapu ani nie grzeje, ani nie ekscytuje

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
34th Annual Cedars-Sinai Sports Spectacular
fot. Matt Winkelmeyer/Getty Images

Kolejna płyta legendy przynosi zestaw wybitnie nierównych utworów. Snoop-raper znowu przegrywa ze Snoopem-ikoną.

Snoop znalazł sposób na medialną długowieczność - kiedy wokół niego zmienia się kulturowy i społeczny krajobraz, on stara się te zmiany zrozumieć i naturalnie do nich dostosować. Po erze dominacji g-funku zajął się budowaniem marki własnej na polach pozamuzycznych. Co to znaczy? Przede wszystkim przyjmował propozycje ról filmowych i ogarniał najróżniejsze biznesy. Nie miał praktycznie żadnego filtra w udostępnianiu swojego wizerunku, co sprawiło, że jego twarz jest kojarzona niemal pod każdą szerokością geograficzną. Dzisiaj, podobnie jak wielu innych kolegów po fachu, działa na Twitchu, a klipy z jego streamów potrafią osiągać viralowy status (czego nie można powiedzieć o tych kolegach). Oczywiście, trudno stwierdzić na ile to wszystko wynika z osobowości Snoopa, a na ile z chłodnej kalkulacji, ale mocna pozycja artysty w światowej popkulturze jest od kilku dekad praktycznie niezagrożona.

No właśnie, popkulturze. Jeśli chodzi o hip-hop, sprawa ma się trochę inaczej. Snoop jest żywą legendą i słuszną propozycją w rozmowach o tym, kto jest GOAT, ba, czasami nawet wchodzi w orbitę delikatnych beefów (jak jakiś czas temu z Eminemem). Ale jego bezustanny dorobek wydawniczy jest na marginesie dyskusji o stanie rapu. Przyznajcie szczerze, ile z jego pięciu ostatnich - a wychodzą niemal co roku - albumów przesłuchaliście? Czy nawet wiedzieliście, że wyszły? No właśnie. Snoop Dogg-raper gra trzecie skrzypce wobec Snoopa-ikony popkultury. Wydany właśnie album From tha Streets 2 tha Suites jest poważną wskazówką do wyjaśnienia takiego stanu rzeczy.

Od wypuszczenia R&G (Rhythm & Gangsta): The Masterpiece, minęło już prawie siedemnaście lat. To ostatni przebojowy album Snoop Dogga - kolejne krążki schodziły coraz niżej w wynikach sprzedaży, a i z odbiorem krytyki muzycznej było różnie. Nieudany eksperyment z reggae pod ksywą Snoop Lion i z EDM-em na płycie Doggumentary również nie pomogły. Ale Snoop wciąż nagrywa, co więcej, zdarzają mu się perły w rodzaju 7 Days of Funk, czyli nad wyraz udanej kooperacji z Dâm-Funkiem. W sierpniu 2019 wypuścił I Wanna Thank Me, który mimo solidnego hitu w postaci „Countdown” ze Swizz Beatzem spotkał się ze średnim odbiorem publiczności. Największym problemem albumów ze współczesnej ery Snoopa jest ich niezorganizowanie wokół wspólnych pomysłów brzmieniowych, co tamten krążek unaoczniał dość drastycznie. Na R&G eklektyzm był katalizatorem sukcesu, ale rozpiętość stylistyczną spinała atmosfera i równy poziom. Na I Wanna Thank Me ultranowoczesny trap sąsiaduje z bardzo oldschoolowymi numerami, a zaproszenie latynoskich gwiazd podbija komercyjny status płyty, przy okazji dokładając się do wrażenia chaosu. Najwyraźniej sam Snoop zdał sobie sprawę, że to droga donikąd, bo From tha Streets 2 tha Suites stawia na spójniejsze brzmienie. Niestety, z różnym skutkiem.

W nowym albumie Snoop Dogga łatwo zobaczyć podróż do korzeni, próbę wskrzeszenia ducha g-funku i brzmień, które zrobiły go gwiazdą. Bity podszywa znajomy, zakwaszony bas, syntezatory piszczą w zgodzie z g-funkową tradycją, refreny zazwyczaj są śpiewane w klasycznie 90’sowy sposób. From tha Streets 2 tha Suites jest lepszą, a na pewno bardziej równą płytą niż I Wanna Thank Me, ale najlepsze momenty poprzedniczki zdecydowanie przyćmiewają ogólny poziom nowych utworów. Ostatni album Snoopa pachnie taniością, powrót do złotych czasów g-funku nie jest blockbusterem, a telewizyjną produkcją, do tego raczej z niższej półki budżetowej. Najgorsze są właśnie refreny - J Black w Look Around brzmi jak biedronkowa wersja Nate Dogga, zresztą to samo dotyczy ProHoeZaka w Roaches In My Ashtray. Produkcji też bardzo często daleko do tłustości, która tak pięknie zrywała czapę w latach 90-tych. Brzmieniowa wyprawa w przeszłość to często ryzykowny pomysł, szczególnie jeśli nie potrafi się uchwycić esencji dawnych patentów. Miejscami cieniutki bas i bity bez życia potrafią wybić z odsłuchu From tha Streets 2 tha Suites, mimo tego, że gospodarz dwoi się i troi, żeby zaserwować nam nostalgiczną podróż. Snoop to zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu, ale byłoby szokujące, gdyby raper znany z oszałamiającej wręcz konsekwencji w równym poziomie nawijki nagle stracił skilla. Nie jest też tak, że płyta jest pozbawiona jasnych stron i dobrych momentów. Gang Signs to hip-hopowa nostalgia przeprowadzona wzorcowo, CEO idzie w stronę muzyki z Bay Area i dostarcza wystarczająco bounce’u, Left My Weed z Devinem The Dudem to odpowiednio wychillowany stonerski wałek (jeśli przymknie się uszy na niezbyt udany refren J Blacka).

Na From tha Streets 2 tha Suites Snoop bawi się wybornie, ponownie przybierając gangsterskie pozy i nawijając zwrotki, jakby znowu był 1993. Niestety muzyka nie zawsze idzie z tym w parze, bardzo często zatrzymując się na poziomie marnej imitacji. Fani i fanki Snoopa i brzmienia g-funku poczują się tu dobrze, ale bardziej z powodu braku alternatyw, aniżeli jakości samej płyty. Taka nostalgiczna podróż mogła być dobrą okazją do nagrania klasyka - np. przez zaktualizowanie wciąż fajnego brzmienia g-funku przez nowoczesne patenty, czy krytyczną rewizję dziedzictwa tego podgatunku. Niestety drugoligowe featuringi, niedopracowana produkcja i ogólne wrażenie taniości ściągają całe przedsięwzięcie w dół. Snoop-raper po raz kolejny przegrywa ze Snoopem-ikoną i jest duża szansa, że szybciej wrócę do filmików z jego streamów niż do tego albumu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.