„Jeśli przejdziesz się ulicami Włoch i zapytasz o najpopularniejszego siatkarza, usłyszysz: „Ivan Zaytsev” (WYWIAD)

Zobacz również:Nowe oblicze dawnej potęgi. Modena i jej nabytki klasy premium
Ivan Zaytsev grafika siatkówka
Autor: Filip Lewandowski (newonce)

To jedna z najpopularniejszych postaci nie tylko włoskiej, ale i światowej siatkówki XXI wieku. Na boiskach bryluje nie tylko umiejętnościami, ale i charakterystycznym wizerunkiem. Poza boiskiem również wywołuje olbrzymie zainteresowanie, bo jak sam mówi jest „prostolinijnym gościem, który nie boi się powiedzieć tego, co myśli”. Ivan Zaytsev, atakujący Cucine Lube Civitanova w ekskluzywnej rozmowie dla newonce.sport opowiada o życiu w cieniu słynnego ojca, powrocie po kontuzji czy głośnym braku powołania na mistrzostwa świata.

Kiedy odciął się od porównań do ojca? Dlaczego decyzja Ferdinando De Giorgiego się broni? Czy uważa się za czołowego atakującego świata? Dwukrotny medalista olimpijski i trzykrotny mistrz Serie A przedstawia nie tylko sportowe oblicze.

*****

Michał Winiarczyk: Gdybyś miał zrobić sobie nowy tatuaż najlepiej odzwierciedlający twoje życie, to co by na nim się znajdowało?

Ivan Zaytsev: Zaczynasz od trudnego pytania. Wydaje mi się, że na razie dałem sobie spokój z kolejnymi tatuażami. Trochę ich mam, nie wiem czy potrzebuję kolejnych. Jeśli już zmusiłbyś mnie, to postawię na jakiegoś „fightera”, wzorowanego na styl japoński. On najlepiej odzwierciedlałby mój charakter – walczaka, który się nie poddaje.

Skąd się wzięła pasja do tatuaży?

Można powiedzieć, że to był pewnego rodzaju sygnał, który dostałem, gdy zacząłem dojrzewać jako mężczyzna. Uczysz się życia i dochodzisz do wniosku, że pewne wspomnienia i skojarzenia chcesz mieć zachowane do końca życia nie tylko w głowie, ale i na ciele. Rodzice nie mieli nic przeciwko. Zaakceptowali moją osobowość i to, co robię, uznając, że chyba jestem już wystarczająco dorosły.

Można rozmawiać o twojej karierze bez wspominania o ojcu Wiaczesławie?

Dziś jest już to możliwe. Myślę, że momentem przełomowym było wejście na stałe do reprezentacji Włoch. Pokazałem, że jestem po prostu Ivanem Zaytsevem. Duch gry ojca odszedł ode mnie. Nie zmienia to faktu, że wcześniej rzeczywiście co rusz przy okazji wspominano o ojcu. Trudno było odciąć się od porównań. Wchodziłem do siatkówki jako syn wielkiego Wiaczesława. Teraz rzeczywiście mam poczucie, że coś w tym sporcie jako Ivan osiągnąłem.

Jak opisałbyś siebie jako rozgrywającego?

Byłem okropny (śmiech).

Jakimś cudem spędziłeś sezon na rozegraniu w Latinie.

Skończyło się spadkiem, to sporo mówi. Dobra, na jakimś poziomie umiałem rozgrywać, ale w porę zorientowałem się, że nie jest to pozycja dla mnie. Miałem wiele problemów, czułem, że gra jako rozgrywający wyniszcza mnie mentalnie. Również technicznie widziałem, ile mam mankamentów w porównaniu do najlepszych graczy na tej pozycji. Wyniki dały potwierdzenie. Poza tym, gdy grałem w Latinie miałem osiemnaście lat. W tamtym czasie bardziej myślałem o imprezach niż o siatkówce. To również nie pomagało. Gdy następnego roku dostałem szansę gry na przyjęciu, poczułem, że zdobywanie punktów jest dla mnie. I oto taki dziś jestem.

Gdybyśmy porównali Zajcewa-rozgrywającego z twoim obecnym klubowym kolegą, Luciano De Cecco…

Dajmy spokój! (śmiech) To niemożliwe. Ręce Luciano to jakieś czarodziejskie różdżki. Patrzysz na to, co robi i szczęka sama opada. Nigdy nawet nie zbliżyłem się do jego poziomu. Nigdy.

Co różni tamtego Ivana od tego, z którym teraz rozmawiam?

Wiedza? Dojrzałość? Wydaję mi się, że z wiekiem poprawiłem się w wielu kwestiach. Dostałem szanse występów przeciwko najlepszym siatkarzom świata. Inaczej patrzę na siatkówkę jako na dyscyplinę. Lepiej ją rozumiem niż tamten osiemnastolatek. Czasem mogę powiedzieć, że porównując tamte czasy i obecne, Serie A widziała dwóch różnych Ivanów. Co innego, jeśli mówimy o charakterze. Wydaje mi się, że od zawsze miałem podobne wartości, którymi się kieruje również i dziś. Jestem prostolinijnym gościem, który nie boi się powiedzieć tego, co myśli. Mam stałe wartości, które przeważnie uważam za dobre. Czasem jednak jestem odbierany negatywnie. To za sprawą szczerości. Nie lubię lukrować. Mówię to, co uważam za słuszne. Czasem są to słowa, które mogą być niekomfortowe. Wtedy staje się „złym” człowiekiem, ale się tym nie przejmuję. Najważniejsze, to żyć zgodnie ze swoim sercem.

Cucine Lube Civitanova siatkowka
Fot: materiały prasowe firmy PAGEN

Masz moment w głowie, w którym pomyślałeś, że wreszcie prezentujesz poziom najlepszych siatkarzy świata?

W sumie… to ja nigdy nie uważałem się za czołowego siatkarza świata. Cały czas szukam pól do rozwoju, aby gonić najlepszych. Stawiam sobie kolejne cele, by non stop pracować na sto procent. Nie mogę spocząć na laurach, patrzeć na dawne osiągnięcia. Zawsze spoglądam na aktualny sezon jak na podstawowy cel. Praca w toku – i tak non stop od lat.

Grasz teraz na ataku. Co składa się na dobrego zawodnika na tej pozycji?

Na początku myślałem, że wszystko sprowadza się do siły i fizyczności. Tego, jak wysoko skaczesz i jak mocno uderzasz. Wraz z biegiem lat i zbieraniem doświadczenia zrozumiałem, że rola atakującego nie jest taka zero-jedynkowa. Dobry atakujący musi umieć bronić oraz starać się atakować z różnych miejsc, często tych niewygodnych. Ta pozycja podobnie jak cała dyscyplina cały czas ewoluuje. Dzisiejszy atakujący nie są tacy sami jak ci sprzed dwudziestu lat.

W dokumencie „My Skin, My Rules” opowiadałeś o filozofii ojca mówiącej, że „im częściej coś robisz, tym lepszym się stajesz”.

Jeśli nie masz wystarczająco dużo talentu, musisz do oporu katować powtórzeniami. Nie wydaje mi się, żebym go miał, więc za młodu mocno tkwiła w głowie filozofia taty. Można powiedzieć, że na moją obecną pozycję w siatkówce w 80 procentach złożyła się ciężka praca, a w 20 talent.

Dziwnie to brzmi biorąc pod uwagę fakt, że jesteś synem wybitnego siatkarza i pływaczki.

Z pewnością podstawę do treningów miałem fajną. Zacząłem grać z dobrymi genami. Rodzice byli wybitnymi sportowcami, wygrali wiele trofeów. Można to rozpatrywać w kategoriach bardzo małej zalety, ale niejednokrotnie, gdy porównywałem się z innymi siatkarzami, to dostrzegałem dużą dysproporcje jeśli chodzi o talent. Im wszystko wychodziło tak naturalnie, a ja musiałem powtórzenie za powtórzeniem harować, by dobrze się prezentować.

Kto jest najlepszym atakującym świata?

Postawię na Maksima Michajłowa, Rosjanina, który z wiadomych względów teraz nie występował na arenie międzynarodowej. Nie widzieliśmy jego w grze od czasów igrzysk olimpijskich, ale moim zdaniem to fenomenalny siatkarz, który stał się prototypem świetnego atakującego dla młodszych graczy.

Gdy rok temu rozmawiałem z nieco starszym od ciebie Georgiem Grozerem, ten bez cienia zawahania powiedział, że wciąż uważa się za czołowego atakującego świata. A ty?

To zależy pod jakim kątem patrzymy. Kluby wiedzą, co potrafię dać drużynie. Gdy budujesz skład, podstawowym zadaniem jest zachowanie zdrowego balansu. Patrzysz na to, co każdy siatkarz może dać, jaka będzie jego rola. Jestem typem atakującego, który może też grać na przyjęciu. Myślę, że z tej roli wywiązuję się bardzo dobrze. W takim przypadku potrzebujesz mieć również na boisku innego siatkarza o mentalności „killera”, który będzie zdobywać masę punktów. Nie jestem tego typu zawodnikiem, więc jeśli kategoryzujemy atakujących tylko pod tym względem, to na pewno nie można mnie zaliczać do światowej czołówki. W innych przypadkach? Jakimś cudem telefon co roku nie przestaje dzwonić. Kluby wciąż mnie widzą w swoich zespołach, więc chyba coś tam jeszcze potrafię? (śmiech)

Wraz z biegiem lat i zbieraniem doświadczenia zrozumiałem, że rola atakującego nie jest taka zero-jedynkowa. Dobry atakujący musi umieć bronić oraz starać się atakować z różnych miejsc, często tych niewygodnych. Ta pozycja podobnie jak cała dyscyplina cały czas ewoluuje.

De Cecco mówił: „Nawet jeśli jesteś elitarnym zawodnikiem, w sporcie zawsze więcej przegrasz niż wygrasz”.

Ma rację. Również wychodzę z podobnego założenia.

Patrzę na wasze osiągnięcia i zastanawiam się, czemu tak mówicie.

Mamy podobną mentalność. W trakcie kariery musisz umieć poradzić sobie z wieloma porażkami. Przecież nie wygrywasz stu procent meczów w każdym sezonie. Jako sportowiec nie przegrywasz tylko na boisku. Tak jak każdy inny masz też życie pozasportowe. W nim również czasem nie wszystko układa się tak, jak powinno. Wszystko sprowadza się do tego, jak zarządzasz procesami tutaj (Zajcew wskazuje na głowę – przyp. M.W). Nikt nie chce przegrywać. To, jak sobie poradzisz z porażkami, jest bardzo ważne w kontekście przyszłej walki o zwycięstwa. To porażki dały mi największą motywację do rozwoju. Sądzę, że Luciano uważa podobnie.

Założenie rodziny zmieniło mentalne podejście do siatkówki?

Z pewnością. Odkąd zostałem ojcem, dom stał się prawdziwym domem, a nie tylko miejscem, w którym śpię i jem. Mogę wrócić zły po przegranym meczu, ale i tak wiem, że czekają na mnie dzieci, które stęskniły się za tatą. Ich w sumie nie interesują wyniki. Czy wygrywam, czy nie, pozostaję dla nich kochanym ojcem. Wracam i otrzymuję mnóstwo pozytywnej energii. Gdy się z nimi bawię, to zapominam o sportowych niepowodzeniach. Muszę jednak przyznać, że myśli o dzieciach pomagają mi również na boisku. Wiem, że mam za plecami wsparcie nie tylko kolegów z drużyny, kibiców, ale i najważniejszych osób w życiu. Na koniec dnia to oni liczą się najmocniej, a nie siatkówka.

Dostrzegasz podobieństwo do taty, jeśli chodzi o podejście do ojcostwa?

Mowa tu o różnych generacjach, czasach i osobowościach. Również otoczenia, w jakim wychowywałem się ja, a w jakim moje dzieci, są inne. W moim przypadku czułem rosyjskie wychowanie. Wraz z żoną wychowujemy pociechy bardziej w śródziemnomorskim, włoskim stylu. Mówimy tu o różnych stylach, co sprawia, że w kwestiach ojcowskich z tatą diametralnie się różnimy.

Wiem, że w stu procentach uważasz się za Włocha. Czy jednak rosyjskie wychowanie zostało w głowie?

To się ogranicza do znajomości rosyjskiej mentalności. Spędziłem dziewięć lat w Rosji. Uczyłem się życia w tamtejszy sposób. Wiem, co jest w niej dobre, a co nie. Dobrze rozróżniam podejście Rosjan od podejścia mieszkańców innych krajów. Przy obecnej sytuacji na świecie uważam, że to pomocna umiejętność.

Ivan Zaytsev siatkowka Lube
Fot: materiały prasowe firmy PAGEN

Pomówmy więcej o siatkówce. Który z ostatnich sezonów najbardziej cię usatysfakcjonował indywidualnie?

Zawsze daje z siebie sto procent. Być może dlatego w ubiegłym roku musiałem poddać się operacji. Miniony sezon z pozoru nie wydaje się jakimś wielkim w moim wykonaniu, ale jestem zadowolony z tego, jak sobie z nim poradziłem. Wracałem do zdrowia po kontuzji kolana. Po pierwszy znalazłem się w tak niekomfortowej sytuacji. Nigdy wcześniej nie miałem tak wielkiej operacji. Mistrzostwo z Cucine Lube Civitanova było wspaniałą nagrodą za rok pełen wyzwań. Niemniej, nie chciałbym znowu przeżywać rehabilitacji. Słyszałem, że po takiej kontuzji wraca się do zdrowia nawet dziesięć lub dwanaście miesięcy. Ja wyrobiłem się w trzy i pół. Miałem poczucie, że staram się pomóc zespołowi najlepiej jak tylko mogę. To, jak również wsparcie klubu, dało mi do zrozumienia, że wszystko idzie w dobrym kierunku, nawet jeśli sportowo nie spisywałem się tak, jak oczekiwałem.

Nadal uważasz półfinał igrzysk w Rio za najlepszy moment w karierze?

To miało miejsce sześć lat temu. Kurczę… wypadałoby zmienić na jakiś inny moment (śmiech). Z reguły zakładam, że ten naprawdę najlepszy moment dopiero nadejdzie. Jeżeli jednak mówimy o przeszłości i emocjach, to igrzyska stanowią niecodzienne doświadczenie. To rzadka impreza, a mecz taki jak ten ze Stanami Zjednoczonymi to tym bardziej magiczne wspomnienie.

W reprezentacji grasz dla ojczyzny, bronisz koszulki z flagą narodową. Można powiedzieć, że jesteś w wąskim gronie najlepszych siatkarzy swojego kraju. Kadra to czas wielu wyrzeczeń, na przykład braku wolnego w wakacje. Musisz być mentalnym wojownikiem. Uważam jednak, że w klubie również mogą towarzyszyć ci podobne emocje. Z nimi jest jednak ten problem, że w sumie mogą cię sprzedać albo wypożyczyć. Raz grasz tu, raz grasz tam. Mentalnie widać różnicę, ale nie zgodzę się z popularnym stwierdzeniem, że w klubie gra się głównie dla pieniędzy. Tutaj też walka toczy się o chwałę, tak samo jak w kadrze.

Wasze środowisko siatkarskie i podejście do tego sportu jest imponujące. Wydaje mi się, że volley w Polsce to sport numer jeden. Pamiętam z bezpośrednich spotkań licznych i głośnych kibiców.

Jak zdobyć medal na igrzyskach?

Gdybym znał dokładną odpowiedź, to miałbym trzy medale, a nie dwa.

I to raczej ze złota.

Odpowiedź na twoje pytanie wiąże się z generacją graczy. Jeśli trafi się grupa świetnych siatkarzy, to jesteście w stanie wiele zdziałać. Pamiętam lata 2010-2012 i mecze z Brazylijczykami. Byli bardzo wymagającą ekipą, która dostawała dodatkowej mocy w dużych turniejach. Z czasem wiek zaczął robić swoje. Zmienili się gracze. To nadal czołowa drużyna świata, ale nie widzisz już takiej dominacji jak za czasów Bernardo Rezende. Ważny jest również dobry czas z trafieniem z formą. Spójrzmy na Polaków. Wygrali trzy mistrzostwa świata z rzędu…

Wydaje mi się, że dwa.

Masz rację, myślałem już z rozpędu o trzecim (śmiech). Wracając do tematu – każdy wie, że macie jedną z najmocniejszych reprezentacji na świecie. Wasze środowisko siatkarskie i podejście do tego sportu jest imponujące. Wydaje mi się, że volley w Polsce to sport numer jeden. Pamiętam z bezpośrednich spotkań licznych i głośnych kibiców. Igrzyska to wrażliwy na różne czynniki czas. Nie umiem wytłumaczyć, dlaczego Polska nie zdobyła w ostatnich latach medalu.

Wspominasz o popularności siatkówki w naszym kraju. Po mistrzostwie świata Włoch przeglądałem pierwsze strony waszych gazet. Sukces zszedł na margines w porównaniu z kontrowersjami sędziowskimi w meczu pomiędzy Juventusem a Salernitaną.

Ta sprawa nie dotyczy malejącej popularności siatkówki we Włoszech, a polityki. Siatkówka nie ma takiej mocy, by „wepchać się” na pierwsze strony gazet. Zarządzający krajową siatkówką nie próbują tego zmienić, nie robi się zbyt wiele dla szerszej promocji. To problem dotyczący mentalności i organizacji. Brakuje na górze chęci pokazania, że siatkarze to utytułowana sportowo grupa, która daje Włochom wiele radości.

Czujesz się popularny w kraju na tle największych gwiazd piłkarskiej Serie A?

Jeśli przejdziesz się ulicami Włoch i zapytasz o najpopularniejszego siatkarza, usłyszysz: „Ivan Zaytsev”. Za każdym razem. To chyba wiele mówi na temat mojej popularności (śmiech).

Które z wydarzeń z ostatnich miesięcy mocniej cię dotknęło: kontuzja czy brak powołania do reprezentacji?

Zdecydowanie kontuzja. Trener podjął taką, a nie inną decyzję, a parę tygodni później zespół zdobył mistrzostwo świata. Byłem szczęśliwy, gdy widziałem chłopaków ze złotymi medalami. Prawdopodobnie moje wykluczenie w jakiś sposób im pomogło. Trudno polemizować z wyborami, gdy broni je złoty medal. Z pewnością nie był to dla mnie dobry okres pod kątem mentalnym, ale spokojnie…Mam nadzieję, że jeszcze dostanę szansę, by pokazać sportowo co potrafię.

Nie było w tobie odrobiny zazdrości, gdy kolegom zawieszano złote medale?

Nie, ale skłamałbym mówiąc, że nie chciałbym być wtedy z nimi. W ciągu dwóch lat ta grupa osiągnęła dwa wielkie sukcesy. Cieszę się z tego, jak się rozwijają i jak wspaniale reprezentują Włochy.

Widzisz siebie grającego na igrzyskach w Paryżu?

Nie wiem, bo to nie mój wybór. Nie zmienia to faktu, że zawsze jestem otwarty na grę i zrobię wszystko dla reprezentacji, nawet jeśli ma się to sprowadzać do kibicowania przed telewizorem, tak jak to robiłem w ostatnich miesiącach (śmiech). Mam nadzieję, że będzie mi dane wystąpić po raz czwarty na igrzyskach.

Siatkówka dała mi do zrozumienia, że nigdy nie należy się poddawać. Jesteś w stanie powstać i wyjść na powierzchnię z głębokiego dołu, by powrócić ze zdwojoną siłą. Możesz się zemścić i pokazać, że ostatecznie to ty jesteś silniejszy.

Jaka była twoja najbardziej pamiętna zemsta?

W 2015 roku graliśmy w Japonii o wyjazd na igrzyska do Rio. Nie wystąpiłem w finałach Ligi Światowej, bo wyrzucono mnie z reprezentacji. Po nich otrzymałem telefonem i wróciłem do drużyny. Zagrałem chyba najlepszy turniej w karierze. Nie zapomnę tego uczucia po wygranej w ostatnim meczu. Czułem się szczęśliwy z dwóch powodów. Po pierwsze, awansowaliśmy na igrzyska. Po drugie, pomimo wcześniejszego zamieszania pokazałem wielką formę.

Czujesz się spełniony?

Wciąż jestem głodny, mam wiele do udowodnienia. Cały czas dostrzegam w swojej grze pola do rozwoju. Nie uważam, że mógłbym teraz spocząć na laurach i funkcjonować w siatkówce wyłącznie na dawnych osiągnięciach. Wiek nie ma znaczenia. Cały czas marzę o tym, by być jeszcze lepszym zawodnikiem. Miejmy nadzieje, że przy dobrym zdrowiu, dostanę jeszcze od losu okazję, by wygrać jakieś trofea.

Wyjaśnijmy pewną kwestię. Kto jest prawdziwym „carem siatkówki” – Ivan Miljković czy Ivan Zaytsev?

(Zaytsev śmieje się – przyp. M.W)

Obu gości można chyba uznać za dobrych siatkarzy. Miljković był wielki, ale to ja wciąż gram, dlatego postawię na siebie.

Materiał powstał we współpracy z firmą PAGEN – Sponsorem Strategicznym LUBE Volley

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0