„Jesse, musimy gotować”! 15 lat temu świat zobaczył „Breaking Bad”

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
Breaking Bad
Fot. Serial "Breaking Bad"

15 lat temu pewien nauczyciel od chemii razem z byłym uczniem pojechali na pustynię i zaczęli „gotować”. To znana historia, lektura szkolna, a jednak skala zjawiska o nazwie Breaking Bad nie przestaje zadziwiać.

Jak mierzyć ten fenomen? Można to zobrazować w konkretnych liczbach. 6 lat emisji, 5 sezonów i 62 odcinki. Ktoś policzył, że seria zgarnęła 248 nominacji i 92 prestiżowe nagrody; m.in. kilkanaście Emmy. Ale niektóre rzeczy trudno przekłada się na język liczb. Jak wycenić stopień poszerzenia języka współczesnej telewizji, jaki dokonał się za sprawą Breaking Bad? Albo według jakiej skali obliczyć to, ile razy, w ilu wariantach i w ilu scenach pada tam słowo bitch? Szacunki się różnią, trudno jednoznacznie orzec. Nie ma też pewności, jak wiele rankingów w stylu Jesse’s Top 10 Bitches, można znaleźć dzisiaj w sieci.

Media głównego nurtu piszą często, że Breaking Bad to arcydzieło rzemiosła telewizyjnego. I słusznie, choć rzadziej biorą za punkt odniesienia fakt, że jest to być może jeden z kamieni milowych w ewolucji internetu. Pierwsza rzecz, jaka przychodzi mi do głowy, gdy mamy mówić o Breaking Bad to primaaprilisowy żart z Filmweba. 1 kwietnia 2014 roku redakcja wrzuciła info, że ruszają pracę nad Przerzutem – polską wersją serialu. Poszła fama, że adaptacją zajmie się Smarzowski z Miłoszewskim; że muzykę piszą Mikołaj Trzaska z Paluchem, Sobotą i Bilonem. Rolę Waldemara Białego miał dostał Piotr Cyrwus, a Józka (czyt. Jesse Pinkman) Maciej Musiał. Jest coś niebywałego w tym, że podobne wariacje, które powstały wokół tego serialu to rzecz niepoliczalna. Eksperci od internetowej historii i archeologii twierdzą, że nigdy wcześniej żadna seria telewizyjna nie podbiła internetu w taki sposób. Fenomen rozprzestrzeniał się lawinowo. Na początku ludzie wymieniali się na forach opiniami. Potem zaczęli wrzucać na YouTube’a przeróbki, osiągające czasem miliony wyświetleń. Breaking Bad stało się źródłem niezliczonej ilości memów, niekwestionowanym klasykiem na Tumblrze; zawojowało Reddita. Rzecz jasna – jeszcze kilkanaście lat temu – seriale nie były tym, czym są dziś i nie miały takiej siły, jaką mają teraz. Zmierzam rzecz jasna do tego, że BB w niemałym stopniu przyczyniło się do zmiany czasów i obecnego kształtu tego medium.

Ale po kolei. Breaking Bad to opowieść o spokojnym nauczycielu chemii z Albuquerque w Nowym Meksyku. Walter White to zwyczajny facet; żonaty, z nastoletnim dzieckiem. Pracuje w ogólniaku i dorabia w myjni samochodowej, a przecież za młodu celował w Nobla. Poznajemy go w dniu 50. urodziny, gdy dowiaduje się, że ma nieoperacyjnego raka płuc. Lekarze dają mu najwyżej parę lat życia, jeśli natychmiast rozpocznie chemioterapię, ale zwyczajnie go na nią nie stać. Żeby zarobić na terapię i zabezpieczyć rodzinę na wypadek swojej śmierci, Walter wchodzi w spółkę ze swoim byłym uczniem, Jessem Pinkmanem. Kupują kampera, jadą na pustynię z mobilnym laboratorium i zaczynają gotować. Podstawy chemii pozwalają im produkować czystą, najlepszą metamfetaminę w mieście, co uruchamia domino zdarzeń. Towar trafia na ulice, staje się bestsellerem. Handel kwitnie. W ciągu kilku lat Walter przechodzi metamorfozę nie do poznania. Mianuje się królem podziemia i powoli roznieca się w nim, szekspirowska wręcz, iskra ambicji i szaleństwa. Im dalej wchodzi w ten świat, tym intensywniej się zatraca. Robi się jeszcze straszniej, gdy z dnia na dzień podejmuje decyzję, by na ołtarzu biznesu poświęcać niewinnych ludzi. Gdy nakłania wspólnika do zbrodni. Wreszcie, choć sam przecież umiera, morduje z zimną krwią tych, którzy stają mu na drodze. Podstawowe pytanie Breaking Bad brzmi: czy bohater staje się zły, czy zawsze taki był i to zło się w nim przebudza? To tak w telegraficznym skrócie.

Pomysł Vince’a Gilligana, twórcy Breaking Bad, polegał zatem na prostym odwróceniu: przeobrażenie bohatera miało odbywać się w odwrotnym niż zwykle kierunku. Walter White przez pięć sezonów stawał się Heisenbergiem; mrocznym cieniem samego siebie. Przeszedł drogę od fajtłapowatego belfra do zdeprawowanego gangstera. Od poczciwca, który pewnego dnia skorzystał z realnej szansy poprawy swojego bytu, do tyrana reprezentującego żądzę władzy, kasy, bezwzględności i pogardę dla tych, którzy mu się sprzeciwiają. Lub mówiąc ogólnie: od bohatera do antybohatera. Breaking Bad znaczy tyle, co becoming bad, a więc w wolnym tłumaczeniu – stając się złym; schodząc na złą drogę.

Vince Gilligan pitchował ten koncept u wielu poważnych inwestorów i stacji, ale bez skutku. Breaking Bad zostało początkowo odrzucone przez TNT, FX, Showtime i HBO. Dyrektorzy tego pierwszego obawiali się błękitnej mety w centrum opowieści, dlatego sugerowali, by Waltera White’a zamiast produkować i sprzedawać dragi był paserem wiodącym podwójne życie, ale Gilligan nie zgodził się na poprawki. FX co prawda przynęte połknęło, ale ofertę ostatecznie wycofało. John Landgraf, prezes stacji, tłumaczył po latach, że decyzja była wynikiem badania rynku. W tamtym czasie ramówkę zdominowali męscy antybohaterowie. FX miało w swojej ofercie przynajmniej trzy oparte na tym samym koncepcie tytuły. A jednak tam, gdzie inni widzieli potencjalną aferę lub powtarzalność, AMC dostrzegło szerszy trend.

Breaking Bad wpisuje się w tzw. erę antybohaterów. To matryca i fundamentalny punkt odniesienia we wszelkich analizach fenomenu tego serialu. Przyjęło się uważać, że wszystko zaczęło się na przełomie wieków, gdy wyemitowano pilotażowy odcinek Rodziny Soprano. W nim, niejaki Tony Soprano, starzejący się facet, którego dręczą ataki paniki, zaczyna terapię. Tony, jak szybko się wyjaśnia, to bezwzględny i okrutny mafioso, furiat i morderca pozostający w skrajnie toksycznych relacjach ze światem. Generalnie idzie więc o to, żeby publiczność dała się komuś takiemu uwieść i była w stanie mu aktywnie kibicować. Kiedy Breaking Bad wchodziło na rynek, epicka saga o Sopranosach schodziła z anteny, zaś do panteonu (anty)bohaterów nowego wieku dołączyli Dexter Morgan, Don Draper z Mad Mena oraz Synowie Anarchii. Twórcy uważali, że widownia ma dość pomników wartości. Woleli pokazać jakąś rysę, jakąś moralnę skazę w bohaterach. A ludzie pokochali postaci, które są na pograniczu, są przetrącone, u których można wyczuć wewnętrzną sprzeczność.

Walter White przechodzi drogę od Rysia z Klanu do Scarface’a.

Łukasz Orbitowski

Gazeta Wyborcza

Wypisz wymaluj Walter White. A jednak wyróżniał się na tle innych. W przeciwieństwie do Tony’ego Soprano nie jest od początku uwikłany w świat bezprawia. Skręt na złą ścieżkę ma gwarantować przyszłość jego rodzinie, co można racjonalizować i usprawiedliwić, tyle że stery przejmuje jego wybujałe ego. Raz w życiu Walter może czuć się godny uwagi i ważniejszy od kogoś, unosi się dumą, może pychą, aż w końcu zamienia się w dwulicowego pana i władcę ze swoim narkotykowym imperium. Jak pisał Łukasz Orbitowski, facet przechodzi drogę od Rysia z Klanu do Scarface’a. Świetne spostrzeżenie. Wystarczy przypomnieć sobie, że Bryan Cranston przed Breaking Bad był co najwyżej kojarzony z rolą sympatycznego ojczulka w Zwariowanym świecie Malcolma. Z tego powodu władze AMC nie chciały zgodzić się na obsadzenie go w głównej roli. Na angaż Cranstona uparł się Gilligan, który pracował z aktorem przy jednym z odcinków Z Archiwum X. Cranston zagrał w nim umierającego mężczyznę, który pod koniec życia obiera kurs na drogę zbrodni i bezprawia. Ten krótki występ zawiera w sobie wszystko to, czym dekadę później został obdarzony Walter White – ta sama szeroka amplituda emocji, ten sam ton głosu i mowa ciała.

To wyraźna deklaracja intuicyjności, jaką ma Gilligan. Zresztą całe Breaking Bad powstawało nieco na czuja. Pierwszy scenariusz, który przyniósł do AMC, różnił się od tego, który ostatecznie zrealizował. Największa zmiana dotyczyła postaci Jesse’ego Pinkmana, którego Gilligan chciał uśmiercić pod koniec pierwszego sezonu. Zdanie zmienił, gdy zobaczył w akcji Aarona Paula, zresztą bez jego doskonałej roli nie byłoby tego serialu, którego tematem są tak naprawdę różnego rodzaju przecięcia. Jesse pełni ważną rolę w historii Waltera – jest przeciwwagą i wypełnieniem. Ich relacja przechodzi różne fazy, przybiera różne formy i ekspresje – raz jest rasowym bromancem, można ją czytać w kluczu ojcowsko-synowskim albo jako łańcuch zależności z pogranicza mentorstwa oraz dominacji, ale staje się też powoli prawdziwym polem manipulacji. Inna sprawa, że wątek Jesse’ego ściąga Breaking Bad na ziemię. Droga Waltera, od pucybuta do pozbawionego skrupułów niegodziwca, wydaje się być żywcem wyjęta z dramatów Szekspira, ale czasem ustępuje miejsca historii chłopaka z osiedla, który wybrał dilerkę zamiast uniwerku lub pracy na pełny etat. Jesse przechodzi długą drogę, coś niewątpliwie odkrywa i coś niewątpliwie traci. Breaking Bad jest może najmocniejsze w tych miejscach, w których na bok możemy odsunąć Waltera i zbliżyć się do Jesse’ego. Serce rozdziera scena, w której pierwszy raz pociąga za spust i wstępuje na ścieżkę bez powrotu. Albo gdy przyznaje się, że wykorzystał uczestników grupowej terapii uzależnień, żeby sprzedawać im metę. To niekwestionowane highlighty serialu. Nie żadne szarże, a zniuansowane momenty, w których Paul przyprawia o ciary.

I chociaż u Gilligana to duet Walter-Jesse gra pierwsze skrzypce, to ważnym punktem programu był wszelkie motywy poboczne. To materiał na osobny tekst, ale trzeba odnotować, że Breaking Bad nie miałoby tej samej siły, gdyby twórcy nie rozłożyli historii na różne głosy i zastęp postaci drugoplanowych. Gilligan na każdą z nich miał oryginalny pomysł; każdą dopełnił przekonującym psychologicznym zapleczem i siatką uwikłań. Tak było z Hankiem, szwagrem Waltera i agentem DEA, którego przez pięć sezonów gnębiła sprawa Heisenberga. Jeśli w całej tej galerii mielibyśmy wyłowić jeszcze kilka ciekawych postaci, byliby nimi Gus Fring (narkotykowy boss działający pod przykrywką sieci fast foodów Los Pollos Hermanos), Mike Ehrmantraut (cyngiel na usługach kartelu) i Saul Goodman (prawnik grubych ryb z półświatka). Ten ostatni pełnił – na pierwszy rzut oka – funkcję comic relief, rozładowywał napięcie, a jednak Gilligan sprytnie wyciągnął go z bańki stereotypów i dał mu imponujące, gęste od znaczeń backstory, które mogło zostać opowiedziane dalej. Better Call Saul stało się więc nie tyle prequelem Breaking Bad, co wzbogaceniem uniwersum i wieloznacznego potencjału niektórych bohaterów, przedłużeniem rozproszonych i niewypowiedzianych wątków. Saul wyrósł na jedną z najbardziej złożonych postaci, a Gilligan – na współę z Peterem Gouldem – dowiódł literackiego geniuszu.

A jednak Better Call Saul to serial z całkiem innego porządku. Nie chodzi tylko o umocowanie w materiale źródłowym, ale również w erze platform streamingowych. Breaking Bad startowało z pułapu telewizji kablowej i miało problemy ze znalezieniem publiczności. Trzy pierwsze sezony oglądało średnio po 1.5 miliona widzów, potem wprawdzie słupki wzrosły, ale nie zmienia to faktu, że władze AMC chciały produkcję zawiesić i zdjąć z anteny. Fenomen Breaking Bad narodził się dopiero na etapie sezonu czwartego, gdy Netflix zakupił serial do swojego katalogu i udostępnił wszystkie odcinki jednocześnie. Historia Waltera White’a dostała kopa. Przed finałem ludzie zaczęli masowo nadrabiać poprzednie sezony. Tworzył się wyjątkowy w skali świata fanbase. To bez wątpienia wydarzenie dziejowe, również dlatego, że poprzedziło ono premierę House of Cards (notabene portret kolejnych antybohaterów), od której zwykło się datować nastanie ery chronicznej serialozy. Tymczasem całe zjawisko – włącznie z kulturą binge-watchingu, która stała się przyszłością telewizji – ma swoje źródło w Breaking Bad.

I jeszcze jedno, co zostało na początku powiedziane. To prawdopodobnie pierwszy serial, który tak potężnie wybrzmiał w sieci. Przez 15 lat, które upłynęły od emisji pierwszego odcinka Breaking Bad, zmienił się klimat i sposób prezentowania treści – wszak żyjemy w czasach, gdy taniec Wednesday Addams staje się przeliczanym na miliony odsłon wiralem na TikToku – tak czy siak, zadziałał ten sam mechanizm. Dwa lata przed premierą Breaking Bad uruchomił się Twitter, raczkował już Facebook, poprzez nowe społecznościowe platformy ludzie wymieniali się teoriami, spekulacjami, uwagami. Sporo było też z rzeczywistości memicznej. Internauci publikowali często i gęsto, wrzucali gify i przeróbki na YouTube’a, przez sieć szła fala memów spod znaku That's it I’m cooking meth! czy Pay teachers more money. Na ulicach mijało się ludzi ubranych w koszulki z podobizną Heisenberga albo logo Los Pollos Hermanos. W rezultacie – myślę więc o tym, jak ważny był dla mnie Breaking Bad oraz o tym, że ludzie w zbliżonym do mnie wieku są w dużym stopniu właśnie jego pokoleniem. Wszyscy jesteśmy wychowani na Waldemarze Białym.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.
Komentarze 0