Zaczęło się od pośmiertnego merchu, później było już tylko gorzej. Featy z Marshmello i ILoveMakonnenem, czyli ostry zakręt w stronę masówki. Na naszych oczach z jednego z najciekawszych raperów na scenie powstał sztuczny generator mdłych pop-hitów.
Prawie dwa lata po śmierci Lil Peepa ludzie odpowiedzialni za jego wizerunek zupełnie zwariowali, upychając strzępy jego wersów gdzie się da. Mama Peepa zapowiedziała, że kolejny album jest w drodze i oprócz nieopublikowanych wcześniej utworów ma zawierać także kolaboracyjne kawałki, a ILoveMakonnen ogłosił, że do końca tego roku wyjdzie ich wspólny projekt. Fajnie, ale gdzie w tym wszystkim jest Lil Peep?
Jego debiutancki album, Come Over When You’re Sober, Pt 1, był świetny. Przez tę nostalgiczną produkcję przebijał się zarówno strach, jak i marzenia o młodzieńczej wolności, płyta była gorzka ale pełna nadziei. Na drugim, wydanym już po jego śmierci albumie, choć nadal mocno depresyjnym, Peep zdecydował się na lekki zakręt w stronę popu i elektroniki. Nie zabrakło tam elementów tego emblematycznego dla Lil Peepa mglistego, emocjonalnego rapu, ale dodano do nich delikatniejsze brzmienie. Podobało się, ale byli i tacy słuchacze, którzy nie mogli przez ten krążek przebrnąć, bo wydawał się daleki od tego znanego im dotychczas stylu Peepa.
Jesteśmy pełni obaw co do kolejnego wydawnictwa. I w ogóle mamy wątpliwości co do tego, czy w ogóle należy tę pośmiertną karierę ciągnąć na siłę. Bo za budowę jego pomnika wzięły się osoby, które najwyraźniej nie wiedzą, co mają robić. I jeżeli będzie to dalej szło w tym kierunku, to w końcu obudzimy się w momencie, w którym Lil Peep i jego sztucznie sklejone wersy będą się przewijać byle jak i w byle jakim radiu. A za chwilę przyjdzie kolejne pokolenie, które - o ile w ogóle będzie wiedziało, kim był Gustav Elijah Åhr, będzie kojarzyć go jako synonim popowego gniota. Niestety.
Skoro osoby odpowiedzialne za jego wizerunek nie miały pomysłu na to, co zrobić z jego kawałkami, które dotychczas nie ujrzały światła dziennego, to może lepiej byłoby tę historię uciąć? Gdyby jednak zdecydowano się ją kontynuować, to niech chociaż będzie jak z 2Pacem - tam też hurtowo wypuszczano jego niepublikowane materiały, ale przynajmniej nie dogrywano jego rapu na siłę, wszystkie pośmiertne albumy trzymały się jednego stylu. Ale nie. Postawiono na featowanie jego wersów z artystami, do których najnormalniej w świecie nie pasuje. Jego laptop przejechał pół świata, bo każdy liczył, że znajdzie tam coś jeszcze, co nada się do publikacji i zarobi niezłą kasę. Co będzie następne? Jego prywatne wiadomości w wersji książkowej? Dokument na Netfliksie z dochodzeniem w sprawie jego śmierci? Najpewniej kolejna produkcja będzie jeszcze bardziej popową propozycją od COWYS2, a po oryginalnym Lil Peepie nie zostanie nic. Chcielibyśmy się pomylić.