Przesłuchaliśmy już „GNIEW” Ostrego. To dla takich krążków powstało określenie: straszliwa przyzwoitość

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
ostrgniew.jpg

Nowy album łódzkiego weterana nie jest ani tak zły, jak powiedzą jego zaciekli krytycy, ani tak dobry, jak stwierdzą oddani fani. Jest za to – mimo tematyki – przeraźliwie nudny.

Rozbrat z muzyką i O.S.T.R. to rzeczy, które od zawsze wzajemnie się wykluczają. Tak, dobrze wiecie: jak co luty łodzianin ruszył na kolejny już podbój polskiego rynku płytowego, a po nocy przychodzi dzień.

Nie ma żadnych wątpliwości – platyna dla GNIEWU wpadnie wcześniej niż później, to zwykła formalność. Nie da się jednak ukryć, że ostatnie płyty legendy polskiego rapu każą się zastanowić, czy ta nie powinna wreszcie wyjść z narzuconego sobie kieratu wydawniczego i zrobić sobie zasłużoną przerwę.

1
Letnie przesilenie

Pamiętajcie jeszcze Instrukcję Obsługi Świrów z zeszłego roku? Zapewne tak, bo chociaż trudno ten materiał nazwać dobrym, niewątpliwie budził emocje – począwszy od singla Wersy w pysk, w którym Ostry miotał linijkami z licznymi przekleństwami we wszystko i wszystkich (inna sprawa, że często nierozsądnie i na oślep), przez choćby kawałek E.K.O., w którym pojawiła się niesławna linia o małżeńskich pompkach, a na całościowym, łopatologicznym koncepcie ratowania hip-hopu skończywszy.

Pierwszy z tracków wydaje się zresztą ważny i teraz, bo wydaje się, że kipiące emocje, które powinny rozpłynąć się po całym GNIEWIE, zamknęły się właśnie w nim. Teraz mamy do czynienia z bardzo letnim i mało wciągającym rewersem, zazwyczaj poruszającym tematy przemielone już w samej twórczości Ostrego x razy. Największy potencjał miało Las Vegas, bo to mocny storytelling, ale zbytnio skupiający się na ciemnej stronie miasta, a za mało na ostatecznym, tragicznym rozwiązaniu. Ze względu na anaforyczną formę swoje mógł zrobić również Jeden strzał, ale tu akurat głos gospodarza brzmi dość nieadekwatnie.

2
Pigułka nasenna

Jednego na pewno nie można odmówić temu krążkowi – produkcje, które się na nim znalazły, udowadniają, że O.S.T.R. ma ucho o tyle, że do poszczególnych składowych trudno się przyczepić. Nie sposób też powiedzieć, że całość brzmi niespójnie, bo nawet taka wycieczka jak P.P.P. funkcjonuje tu na zasadzie ciekawego easter egga i zostawia furtkę dla kolejnych możliwych stylistyk w przyszłości.

Problem robi się wtedy, gdy albumu trzeba posłuchać od deski do deski, za jednym zamachem. Da się wyczuć, że umiarkowane, pełne i mądrze skomponowane podkłady zaczynają brzmieć bardzo podobnie do siebie i tym samym tracą swoje najważniejsze właściwości, dobrze zarysowujące się podczas słuchania kawałków oddzielnie. Koniec końców ta prawie godzina, w połączeniu z tekstami, staje się nużąca.

3
Odwiedziny zawsze w cenie

Paranormalny i P.P.P.. O drugim z tych kawałków już pisaliśmy, zaś o pierwszym jeszcze nie – łączy je to, że w obu pojawiają się goście, którzy nadają kolorytu, nawet jeśli ich zwrotki nie są szczególnie zapamiętywalne. Ta Hadesa jest ciekawsza o tyle, że twórca COMBO brzmi tu jak nie on; ot, taka zagadka produkcyjna.

Ale do meritum. Obecność featuringów sprawia, że narracja prowadzona jest w nieco inny sposób, co w rezultacie daje kawałkom lepszy bądź gorszy, ale jednak nowy kolor. Można byłoby też wbić szpilkę, że przy goścince nie padłyby tak oczywiste wersy: Jak Kukuczka odpadłem czy W oczach rodzi się insomnia (01:58 to nagrodzenie tego typu wynurzeń), a nawarstwianie słów nie zepsułoby skądinąd sensownie napisanego Lęku wysokości. Cóż, to gdybanie, a na razie mamy materiał, który tak szybko jak wlatuje do ucha, tak szybko z niego wypada. Definicja przeciętności z delikatnymi odbiciami.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Pisze przede wszystkim o muzyce - tej lokalnej i zagranicznej.