Rocky in real life: recenzujemy dokument Netfliksa o Sylvestrze Stallonie

Zobacz również:Adam Sandler, Kevin Garnett, The Weeknd i... świetne recenzje. Na ten netflixowy film czekamy jak źli
Stallone
Netflix

Quentin Tarantino mawia, że zawsze marzył o takiej karierze... Kto nie marzył?! Dokument Sly to list miłosny do kina epoki VHS-ów i jego niekwestionowanego szefa. Równie dobrze biografia Sylvestra Stallone’a mogłaby wyjść pod tytułem Sl(a)y. Jego postać niezmiennie wzbudza podziw, skutecznie działa na wyobraźnię, zachwyca.

Kilka lat temu miałem okazję zobaczyć go na żywo. Był 2019 rok; na festiwalu w Cannes odbył się Masterclass z udziałem Stallone’a. Dziki tłum, ścisk, sala Debussy – gdzie mieści się ponad tysiąc osób – nabita do ostatniego miejsca. Drugie tyle fanów stało na zewnątrz z nadzieją, że dostaną się do środka. Stallone pobił na głowę niemal wszystko, co tamtego roku wydarzyło się na festiwalu; premierę nowego Almodovara, Tarantino, Dolana. Podczas spotkania podjął się podsumowania przeszło półwiecza na ekranie.

Po latach wspominał, jak na początku kariery Schwarzenegger wypomniał mu wadę wymowy i przekreślił jego marzenia; jak do trzydziestego roku życia pracował jako bileter. Potem – w trzy dni – napisał scenariusz obsypanego Oscarem Rocky’ego i kilka lat później dostał rolę w Rambo. Dostał ją cudem. Był awaryjnym, jedenastym wyborem podczas castingów. Kolejna ciekawostka: na planie czwartego Rocky’ego Dolph Lundgren przyłożył mu tak mocno w żebra, że został przetransportowany helikopterem do szpitala i dziewięć dni przeleżał na intensywnej terapii. Lekarze myśleli, że takich urazów doznał w wypadku samochodowym. Mało brakowało, a doszłoby do zatrzymania akcji serca. Warto też dodać, że Stallone nadal mieszka z dwoma żółwiami, które pojawiły się w pierwszym Rockym. Cuff i Link – takie noszą imiona – są z nim od pięćdziesięciu lat. Pozostają, jak sam twierdzi, jego najstarszymi przyjaciółmi.

O życiu Stallone’a można by zrobić z tuzin filmów. Sam jest chodzącą anegdotą. Wydaje się, że jego historia jest samograjem, archetypiczną opowieścią od zera do bohatera. Urodził się w owianym złą sławą Hell’s Kitchen w Nowym Jorku. Jego ojciec był golibrodą. Nie miał wykształcenia. To wpędziło go w kompleksy, stał się bezwzględnym i brutalnym typem. Matka sprzedawała papierosy w klubie Diamond Horseshoe. Była równie nieprzewidywalna, co jej mąż i nigdy nie chciała dzieci. Na początku lipca 1946 roku niemal urodziła w miejskim autobusie. Komplikacje przy porodzie sprawiły, że ich pierwszy syn urodził się z częściowo sparaliżowaną twarzą. Zaburzenia mowy zostały na całe życie. Sly uczynił z nich trademark.

Kiedy nieco podrósł, rodzice wysłali go do internatu. Później się rozwiedli i Sly trafił z przemocowym ojcem na wieś. To odbiło się na nim negatywnym echem. W ciągu dwunastu lat wyleciał z trzynastu szkół. W końcu trafił do szkoły dla trudnej młodzieży, gdzie zainteresował się aktorstwem i to odmieniło jego życie. Filmy zawsze były dla niego formą ucieczki. Bohater dzieciństwa? Herkules grany przez Steve’a Reevesa. Wysoki, muskularny, wyżyłowany. Jeden z głównych wzorców. Nikt jednak nie traktował wizerunku mięśniaka poważnie. Kiedy nie dostawał ról, Sly zrezygnował z aktorstwa i zaczął pisać scenariusze. W serialu pada wiele słów o jego talencie pisarskim. Quentin Tarantino mówi o tym, że najlepszą scenę kina lat siedemdziesiątych napisał (i wystąpił w niej) właśnie Stallone.

Równie niezwykłych anegdot jest w serialu więcej. Gdy Stallone wpadł na pomysł Rocky’ego, za ostatnie oszczędności kupił samochód i pojechał do Hollywood. Film Sly to w dużej mierze próba odpowiedzi na pytanie o przyczyny sukcesu tej serii. Z czasem odsłaniają się kolejne fakty, wychodzą kolejne historie zza kulis. Od pewnego momentu serial zaczyna zarazem skręcać w opowieść o cenie sukcesu, błysk fleszy okazuje się przekleństwem. Oczekiwania względem nowego pupilka Hollywood są coraz większe. Najciekawiej robi się wtedy, gdy tematem tej opowieści stają się momenty zwątpienia, zmagania z presją otoczenia, utrata kontroli i prywatności. Albo gdy pojawiają się wątki w dużej mierze związane z rywalizacją między Stallonem i Schwarzeneggerem. Kłóciliśmy się o to, kto miał większy nóż, większe spluwy, kto miał lepiej wyrzeźbione mięśnie, kto zabił więcej ludzi na ekranie i kto zarobił na tym więcej – mówi załamany swoją postawą Schwarzenegger.

Niestety, znacznie częściej serial schodzi na tory tradycyjnego kina biograficznego, w którym odhacza się kolejne fakty z życiorysu bohatera. Twórcy nie stawiają jakichś oszałamiających tez, nie dokopują się też do nieznanych nikomu wcześniej obszarów. Sam Stallone pozostaje powściągliwy, rzadko otwiera się przed widzami, nie licząc ciążących mu daddy issues, nie dzieli się innymi przeżyciami. Nigdy publicznie nie zabrał głosu na temat śmierci swojego syna Sage’a i nadszarpniętych relacji z nim, nie robi tego także i tym razem. Przez większość czasu prezentuje za to sążniste interpretacje scen z Rocky’ego i Rambo, chwali się kolejnymi osiągnięciami. W ten sposób portret bohatera rozmywa się w wyliczankach tytułów z jego filmografii, obsadowych wzlotów (Cop Land) i upadków (Stój, bo mamuśka strzela). Brakuje jednak opowieści o człowieku.

To ciekawe, że chwilę wcześniej na Netfliksie pojawił się trzyodcinkowy dokument o sportowych, filmowych i politycznych przygodach Arnolda Schwarzeneggera. Jest kilka punktów wspólnych między nim a starszym o rok Stallonem: obaj jako dzieciaki byli zapatrzeni w Herkulesa Reevesa, obaj byli ofiarami zimnego chowu i zaczynali kariery od statusu mięśniaków z dziwnym akcentem, jednocześnie obaj są narratorami swoich życiorysów, opowieści na ich temat muszą się odbywać według ścisłych zasad. Różnica polega na tym, że Schwarzenegger pozwala sobie na większy luz, ma ironiczny dystans do siebie samego, a przy tym dość otwarcie mówi o sprawach trudnych: operacji serca, śmierci matki, molestowaniu kobiet na planach, seksistowskich sloganach wyborczych, zdradzie i rozpadzie małżeństwa. Na koniec przestaje mówić o sobie, skupia się na ludziach, którzy harowali z nim na jego sukces. Schwarzenegger zrobił coś, co nie udało się w dokumencie o Stallonie. Zszedł z cokołu i wszedł na chwilę między ludzi.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Mateusz Demski – dziennikarz, krytyk, bywalec festiwali filmowych. Pisze dużo o kinie na papierze i w sieci, m.in. dla „Przekroju”, „Przeglądu”, „Czasu Kultury” i NOIZZ.pl. Ma na koncie masę wywiadów, w tym z Bong Joon-ho, Kristen Stewart, Gasparem Noé i swoją babcią.