Żeby zrozumieć polski uliczny rap, trzeba słuchać go z empatią

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
intruz.jpg
fot. Step Records

Intruz i TPS to ksywki, które na niuansie nie przewijają się za często. Być może nie pojawiły się tu nigdy. I choć słucham ich obu od lat, to wciąż nie do końca umiem pisać o ich nagraniach. Co nie zmienia faktu, że wreszcie by wypadało.

Nie zliczę, ile razy odpowiadałem na pytanie o to, dlaczego w mojej audycji tak często lecą numery złodziei, dilerów i morderców, mizoginów, homofobów i rasistów, narkomanów, paranoików i wszelkiej maści radykałów czy wręcz fanatyków. Przecież często i głośno zaznaczasz swoje poglądy. I przecież stoją w jawnej sprzeczności z postawą Varga Vikernesa, Ninjamana czy krajowej „ciemnej strony”. Przecież często zaczynałeś „Za daleki odlot”, mówiąc: „Jebać PiS, Konfederację i każdego, komu pluralizm poglądów nie jest na rękę, a wręcz jest jego wrogiem”.

No właśnie – ten pluralizm. Chyba najlepiej podsumował go swego czasu amerykański językoznawca i myśliciel Noam Chomsky, mówiąc, że: jeśli wierzysz w wolność słowa, to wierzysz w wolność głoszenia poglądów, które ci się nie podobają. Goebbels był zwolennikiem wolności wygłaszania poglądów, które mu się podobały. Stalin też. A jeśli ty jesteś zwolennikiem wolności słowa, to znaczy, że jesteś za wolnością wygłaszania dokładnie tych poglądów, których nienawidzisz albo którymi gardzisz.

Ja w umiłowaniu wolności jestem wręcz ekstremistą, ale zdarza mi się czasem zaprezentować publicznie poglądy, którymi gardzę albo postawy, których nienawidzę. Publicznie i ze słowem komentarza. To muzyka uczyła mnie zawsze relatywizmu, empatii i tego, że właściwie każdy osąd jest summa summarum niesprawiedliwy.

Uliczny styl, nie radiostacja i wisi mi dyskryminacja

Te słowa padają w jednym z refrenów z nowego albumu Intruza, po wielokroć obcego mi światopoglądowo i estetycznie krążka Lokalny chłopaczek 2. Moje miasto. Jak większość ulicznych produkcji, ten longplay ma wtręty homofobiczne i nacjonalistyczne. Jak wiele nagrań z tego nurtu pobrzmiewa niekiedy tancbudą i piciem na smutno. I jak nieliczne, najciekawsze owoce z tego drzewa jest naturalistycznie wiarygodny i dojmująco szczery. A o to na rządzonym przez marketingowe zależności i polityczne zagrywki współczesnym rynku rapowym jest dziś naprawdę trudno.

Wspomniany refren rozumiem więc w dwójnasób. Z jednej strony Intruz ma w głębokim poważaniu lewackie (zapewne) pojęcie dyskryminacji i rapuje, że: jeśli chodzi o pedałów - wiadomo - u mnie bez zmian, a z drugiej sam należy do grupy powszechnie dyskryminowanej. I to również mu wisi. Bez względu na to, czy pod lupę weźmiemy równie zasięgowy, jak w mediach głównego nurtu zupełnie nieistniejący rap uliczny, czy – szerzej – wszystkich wychowanków i wychowanki polskich ulic, są to grupy pozbawione głosu w jakkolwiek rozumianym publicznym dyskursie trzeciej dekady XXI wieku. I wszystkich poprzednich również.

Subcomandante Marcos powiedział kiedyś, że: AK-47 jest mikrofonem wykluczonych. I choć przemoc wciąż niestety jest naczelnym narzędziem sprzeciwu obywatelskiego, to rap stał się mikrofonem wykluczonych w przeciągu minionego półwiecza. Napędzany przez ekonomiczną dostępność narzędzi służących jego produkcji i postępującą demokratyzacją dystrybucji muzyki, współczesny rap pozwala się wypowiedzieć każdej grupie społecznej. A ja zawsze chętnie posłucham, co do powiedzenia mają ludzie, których w moich zaufanych kręgach nie ma zbyt wielu, a czasami nie ma w ogóle. Tym chętniej, kiedy jest to jeszcze w swojej narracji na wskroś obrazowe, a w technice nawijania bardzo precyzyjne; emocjonalne, wiarygodne i szczere.

Z bloku do domku, właśnie tak płaczemy

Nigdy nie robiłem rapu, żeby wkupić się do łask / Zgredy (tam, skąd?) pochodzę, ta kurwa wyrządziła dużo zła / Ulica, a nie ubranie, ona odbija ten blask – to znów bardzo często bazujący na wieloznacznościach, lirycznie intrygujący Intruz. Wybrzmiewająca w tych zbitkach słownych, i właściwie całej jego twórczości, ambiwalencja, z jaką widzi ulicę, na której całkiem dosłownie się wychował, jest jednym z najciekawszych wątków we współczesnym rapie osiedlowym. Kocham biedę i jebać biedę – ledwie kilka miesięcy temu nawijał Kaczy u Dawida Obserwatora, a w tym rozdarciu odbija się żywot człowieka, który, co potwierdzają doniesienia o jego niedawnym zatrzymaniu, dobrze wie, o czym nawija. Kiedy bowiem gros współczesnych raperów gloryfikuje przemoc, kryminał i bezwzględną pogoń za pieniądzem, co ciekawsi reprezentanci ulicznego nurtu widzą tę dynamikę w pełnej rozciągłości zysków i strat, krzywd i jubli, zarobku i paranoi.

To jak czekać na przejściówce, żeby wjechać na oddział / Czuję to w kościach, tę niepewność; ją poznasz / Jak stawiasz tutaj kroki pośród haze’a i koki / Gdzie psy patrolują, przeszukują małolatów / Przyglądam się z audi czy idzie fatum - nawija TPS na upstrzonym dziesiątkami gościnnych udziałów, jego wytwórnianym TiW Mixtape 3, a wersy te służą za elektryczne wręcz od napięcia, wiarygodne, naturalistyczne kino osiedlowe, którego nasz kraj nigdy się nie dorobił (swoją drogą znaczącym wydaje się to, że w jedynym udanym filmie tego typu, zeszłorocznym, znakomitym Chlebie i soli grają właśnie wzmiankowani Intruz i TPS. Elementami tego kina jest tu również nacjonalizm, homofobia i więzienna etyka, nielegalne życie i pukanie do drzwi, spodziewanie niespodziewane, o szóstej rano, gdy puk, puk, puk, puka do domu zło – kwestie, które w filmach i książkach nie są zwykle poddawane sądom moralnym.

Czasem trzeba się ubrudzić

I tu dochodzimy do sedna tego, dlaczego wciąż muszę odpowiadać na pytania z początku tego tekstu. Bo nigdy nie wiadomo, kiedy muzyka w swojej efemerycznej, hybrydowej formie jest kreacją, a kiedy realistycznym zapisem rzeczywistości. Szczególnie zaś odmieniający prawdziwość przez wszystkie przypadki, nieustanie weryfikujący cudzą wiarygodność rap. To swoisty węzeł gordyjski, w którym biografie autorów splątane są z ich wyobrażeniami, fantazjami i koszmarami. Ci sami ludzie, których oburza fakt cytowania teksów Bonusa RPK podczas jego rozprawy sądowej, mogą więc za moment protestować przeciwko temu, jak skrajnie nieetyczne są wersy któregoś innego rapera. Rozkochani w lewicowej chłopomanii bywalcy kina i teatru zaskakująco często odmawiają prawa głosu prawdziwym reprezentantom tych grup społecznych, o których prawa ICH SZTUKA niby walczy. Znane na wyrywki, opisywane w szukających sensacji mediach życiorysy twórców skłaniają ich, żeby odmawiać im prawa głosu i – na odwrót – niemoralne teksty prowokują do tego, by osądzać ludzi, którzy je spisali.

A przecież to wszystko są filmy. Co prawda bez obrazka i zazwyczaj nieco transgresyjne w swoim skrajnie autorskim sznycie. Ale tylko ich reżyserzy wiedzą, na ile dokumentalne, a na ile fabularne. Na pewno bardzo wiarygodne i dające wgląd tam, gdzie z kamerą nikt nigdy nie zagląda. Od zera do góry to słychać / Połączenie do ulicy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0