Wygraną Szwecji ze Słowacją przyjęto w Polsce, jakby wydarzyła się wielka tragedia. Bo teraz przegrana w Hiszpanii oznaczać będzie odpadnięcie z Euro. Jasne, że przy tej formule turnieju, stracić szansę na awans już po dwóch meczach to wyjątkowa sztuka. Jednak to się jeszcze nie stało. Jeszcze jest czas, by się łudzić. Futbol jest pełen wydarzeń, które się dziennikarzom nie śniły.
Trudno w to uwierzyć, ale na tym Euro faza sprawdzania konstelacji gwiazd, do której musiałoby dojść, żeby Polska awansowała do kolejnej rundy, zaczęła się jeszcze wcześniej niż zwykle. Już po pierwszym meczu. Wygrana Szwedów ze Słowacją postawiła Polaków pod ścianą: z Hiszpanią faktycznie zagrają o wszystko. Jeśli nie zdobędą w Sewilli choćby punktu, stracą choćby iluzoryczne szanse na dalszą grę w turnieju. Rozegranie przy tej formule turnieju tzw. meczu o honor wydawało się niemożliwe, ale Polacy poprosili, by potrzymać im piwo. Jak dotąd rozegrano w obecnie obowiązującej formule cztery wielkie turnieje – mundiale 1986, 1990 i 1994 oraz Euro 2016. Na mistrzostwach świata w 1982 roku również były 24 zespoły, ale wówczas rozgrywano dwie fazy grupowe. Tylko dwie drużyny zdołały jak dotąd już po dwóch meczach pożegnać się z nadziejami – Ukraina przed pięcioma laty i Macedonia Północna przed kilkoma dniami. Polska może być trzecia. Na mundialach takie sytuacje nie miały miejsca, bo o kolejności w grupie nie decydował wynik bezpośredniego meczu, lecz bilans bramkowy. W tym wypadku nawet dwie porażki nie przekreślały możliwości zajęcia trzeciego miejsca po efektownym zwycięstwie w ostatniej kolejce.
PECHOWI NORWEGOWIE
Polacy mają tego pecha, że akurat im trzy punkty na pewno nie wystarczą do awansu, choć na poprzednim turnieju dwie drużyny, które zakończyły rundę grupową z takim dorobkiem przeszły dalej, a Portugalia nawet sięgnęła potem po tytuł mistrzowski. Na mundialach w latach 80. zdarzyło się wyjść z grupy nawet drużynie z dwoma punktami. Trzy punkty przy dodatnim albo chociaż zerowym bilansie bramkowym zwykle dawały awans. Jednak warunkiem koniecznym jest zajęcie trzeciego miejsca w grupie. Norwegowie w 1994 roku zdobyli w tej fazie cztery punkty i pożegnali się z mistrzostwami, bo zajęli ostatnie miejsce w swojej grupie. Tak samo będzie z Polakami, jeśli nie przywiozą z Hiszpanii choć punktu.
SPOJRZENIE ZBITEGO PSA
Wygrana Szwecji już dziś wywołała więc w narodzie pewien rodzaj żałoby. Zanim piłkarze jeszcze weszli na boisko. To oczywiście przewrotne i z lekkim przymrużeniem oka, ale gdyby nie patrzeć na turniej z perspektywy zbitego psa, można by się z wyniku polskich grupowych rywali nawet ucieszyć. Wszak dzięki niemu Polacy mają sprawę awansu w swoich rękach. I to nie awansu z jakiegoś trzeciego miejsca, przy liczeniu bilansów bramkowych, lecz nawet poprzez wygranie grupy. Oczywiście, że w to nie wierzę. Natomiast tak długo wszyscy czekaliśmy na to Euro i tak krótko Polska na nim może pozostać, że nie widzę powodu, by grzebać ją jeszcze zanim weszła na boisko.
IRRACJONALNE WYGRANE
Nie ma racjonalnych powodów do optymizmu, ale czy zawsze potrzeba racjonalnych? Piłka nożna to sport zespołowy, w którym faworyci wygrywają najrzadziej. Jasne, że wszyscy mamy poczucie, że Polski ta reguła dotyczy tylko wtedy, gdy to ona jest faworytem, ale i nam zdarzały się przecież kompletnie irracjonalnie dobre wyniki, na które nic wcześniej nie wskazywało. Ani przed meczem z Niemcami w 2014 roku nie było powodów, by wierzyć, że się uda, ani przed meczem z Portugalią za Leo Beenhakkera. A tu nie musi się udać aż tak bardzo. Wystarczy jakiś wywalczony psim swędem remis, by zabawa trwała dla nas dalej. Choć przez parę dni.
OMYLNI HISZPANIE
Żegnając polską kadrę jeszcze przed meczem, nie rozumiemy istoty sportu. Od mundialu w Rosji hiszpańska reprezentacja siedem razy nie zdołała wygrać z rywalami spoza ścisłej kontynentalnej czołówki. Dwa razy urwali im remisy Szwedzi, po razie Szwajcarzy, Norwegowie i Grecy. Ukraińcy zdołali nawet wygrać. To akurat udaje się komukolwiek rzadko. Lecz remis z kimś słabszym od siebie to nie jest coś, co Hiszpanom by się nie zdarzało. Także na wielkich turniejach. Ostatnio udało się to osiągnąć Marokańczykom i Rosjanom, wcześniej Chorwatom. Grzegorz Krychowiak powiedział we wtorek na konferencji prasowej, że żaden z dziennikarzy nie wierzy, że coś się Polsce może w Sewilli udać. Miał rację. Ale futbol jest usłany historiami, które się nikomu nie śniły. Zwłaszcza dziennikarzom.
***
Szwedzi przeciwko Słowakom udowodnili, że powinni być wzorem dla reprezentacji takich jak nasza. Średniaków, którzy chcieliby czasem odegrać jakąś rolę. Na poprzednim mundialu wygrali grupę, nie tracąc gola w dwóch z trzech meczów, a potem podobnie szczelni byli jeszcze w 1/8 finału. Wcześniej w barażach przeciwko Włochom przetrwali bez straconego gola przez 180 minut. A teraz na turnieju znów nie stracili bramki w dwóch meczach. Na siedem ostatnich turniejowych spotkań, pięć kończyli z czystym kontem. Nie ma w tej drużynie niczego wielkiego, ponad żelazną dyscyplinę w obronie, asekurację i cierpliwość. Ataki często opierają się na indywidualnych akcjach jak ta prowadzona z własnej połowy do groźnego strzału przez Alexandra Isaka.
ŻELAZNA ZASADA EKSTRAKLASY
Szwedzi przenieśli na szczebel międzynarodowy żelazną zasadę ekstraklasy: nie musisz robić nic, poza pilnowaniem tyłów. Z przodu rywal zwykle zrobi coś za ciebie. Do osiągania wyników we wczesnych fazach turniejów to wystarcza. Na Szwedów możemy patrzeć z zazdrością. Ze świetnymi solistami, jakich mamy z przodu, bylibyśmy w stanie zrobić w ofensywie jeszcze więcej niż oni. Byle tylko mieć ich grę w destrukcji. Jedyna polska reprezentacja, która w XXI wieku odniosła sukces, była zbudowana właśnie według szwedzkiego modelu. Sama nigdy nie robiła sobie krzywdy, a z przodu zawsze coś jej wpadło. Wszystkie pozostałe funkcjonowały odwrotnie.
***
Po dwóch meczach w turnieju samodzielnym liderem strzelców Euro jest Patrick Schick, co stanowi jeszcze jeden dowód, że zawodników nie powinno się pozyskiwać na podstawie tego, co prezentują podczas mistrzostw. Kariera czeskiego napastnika układa się dotychczas przedziwnie, bo ciągle balansuje pomiędzy kandydatem na gwiazdę a zwykłym przeciętniakiem. Po dobrym sezonie w Sampdorii był o krok od transferu do Juventusu, ostatecznie lądując w Romie, gdzie kompletnie przepadł. Julian Nagelsmann odbudował go w Lipsku, przez co Bayer Leverkusen skusił się na wydanie na niego 25 milionów i zbudowanie ataku wokół niego, ale po zdobyciu ledwie dziewięciu bramek w ofensywnie grającej drużynie, nikt nie mógł być z niego zadowolony. Tymczasem na Euro 25-latek znów gra, jakby miał potencjał na coś więcej niż tylko przeciętność. Skauci niby doskonale wiedzą, że turnieje potrafią czasem zakrzywiać rzeczywistość, ale prezesi i właściciele i tak lubią co jakiś czas kupić jakieś najgorętsze nazwisko lata, by potem dziwić się, że wcale nie gra tak, jak na mistrzostwach. Schick jest dobrym kandydatem do powtórzenia tej historii. O ile oczywiście utrzyma formę.
NOWY CYKL CHORWATÓW
Chorwaci byli w meczu z Czechami na dobrej drodze, by wysunąć się na pierwsze miejsce największych rozczarowań Euro, wyprzedzając Turcję i Polskę, bo jednak spadają ze znacznie wyższego pułapu wicemistrzów świata. Ekipa Zlatko Dalicia zdołała wrócić do meczu, w którym wcale nie wyglądała dobrze, a co za tym idzie, do gry o wyjście z grupy. Jednak najpóźniej po tym, co Szkoci pokazali na Wembley przeciwko Anglikom, jest już jasne, że wygrana w Glasgow w ostatnim meczu grupowym wcale nie będzie dla drużyny z Bałkanów spacerkiem. Całkiem możliwe, że oglądamy otwarcie kolejnego po 1998 roku cyklu w tamtejszej piłce. Wówczas również po brązowym medalu mistrzostw świata nie nastąpiła stabilizacja na wysokim poziomie, lecz lata zawodów i rozczarowań przerwanych dopiero wicemistrzostwem dwadzieścia lat później. Na dziś, mimo zaszczytnego tytułu, który wciąż piastują, trudno wciąż widzieć w Chorwatach kontynentalną czołówkę.