W ostatniej dekadzie tylko dwóch trenerów zdołało zdobyć mistrzostwo czołowych lig Europy z trzema różnymi klubami. Pracą w Interze Mediolan, Antonio Conte udowodnił, że kto go zatrudnia, ten może szykować w gablocie miejsce na krajowy tytuł. W tej dyscyplinie Włoch jest arcymistrzem.
Wystarczy prześledzić ostatnie miesiące Interu Mediolan, by przypomnieć sobie, jak długi jest dobiegający końca sezon. Nie pod względem kalendarzowym, bo akurat był wyjątkowo skomasowany, lecz pod względem mnogości wydarzeń. Meczów rozgrywa się tak dużo w tak krótkim czasie, że można się zdziwić, że niektóre, zdawałoby się odległe, wydarzenia z przeszłości, miały miejsce jeszcze w tych rozgrywkach.
Dziewiętnaste mistrzostwo Włoch Nerazzurrich, przypieczętowane w weekend po jedenastu latach przerwy, przyjmowane jest jako najnormalniejsza rzecz na świecie. Zanosiło się na nie od dawna. Inter od tygodni samotnie jechał do mety, przerwanie dziewięcioletniej dominacji Juventusu matematycznie przypieczętował wyjątkowo szybko, bo na cztery kolejki przed końcem. Skoro zrobił to nawet szybciej niż Bayern Monachium i Manchester City, co do których już od dawna nikt nie ma wątpliwości, że zdobędą tytuły w Niemczech i w Anglii, trudno mówić o wielkiej sensacji. Choć przecież w normalnych okolicznościach upadki imperiów zwykle nas dziwią.
NIEDAWNE NARRACJE
Dlatego włoskie wydarzenia zasługują na odpowiedni kontekst, byśmy przypomnieli sobie, że to, co dziś wygląda na oczywiste, jeszcze niedawno wcale takie nie było. Przez większość kolejek tego sezonu (18, przy 13 Interu) liderem ligi włoskiej był Milan. Inter pierwszy raz wysunął się na czoło 5 lutego, niespełna dwa miesiące przed świętowaniem mistrzostwa. Do grudnia Contemu zarzucano, że nie potrafi ogrywać największych rywali. Nie dość, że tradycyjnie miał problemy w Lidze Mistrzów, z której ostatecznie odpadł z ostatniego miejsca, to jeszcze w lidze zremisował z Atalantą, Lazio i przegrał jesienne derby. Nawet bardzo szczęśliwe i niezasłużone zwycięstwo z Napoli nie odmieniło tej narracji, bo miesiąc później punkty mediolańczykom urwała jeszcze Roma. Dopiero kolejne tygodnie pokazały coś zgoła przeciwnego: Inter ograł Juventus (pierwszy raz w karierze Contego), wyeliminował Milan z pucharu, a potem dotkliwie pobił go w derbach, po czym wygrał jeszcze z Atalantą. W pierwszej połowie sezonu trąbiono o szalonym Interze, prostych pomyłkach, nonszalancji pod własną bramką i braku równowagi. A w listopadzie media spekulowały o możliwym powrocie Luciano Spalettiego i zainteresowaniu zatrudnieniem Massimiliana Allegriego. Wszystko to w środku sezonu, który przecież z dzisiejszej perspektywy wydaje się tak spokojny.
WARIACKI INTER
To od początku było zresztą celem Contego. Chciał zerwać z wizerunkiem szalonego Interu. Mitologia włoskiego futbolu mówi o pragmatycznym, solidnym i doprowadzającym sprawy do końca Juventusie oraz o niechlujnym, nieprzewidywalnym i zdolnym zaprzepaścić każdą okazję Interze. Kiedy mówi się o przeszczepianiu przez Contego turyńskiej mentalności do Mediolanu, właśnie to ma się na myśli. By nie było żadnych niespodzianek. By Inter robił swoje wtedy, kiedy miał to robić. Długo miał z tym problem. Już w poprzednim sezonie pokazał, że jest zdolny walczyć o tytuły. Ligę skończył tylko punkt za Juventusem, jednak mistrzostwo przegrał przede wszystkim głupimi wpadkami ze słabeuszami na własnym stadionie. W Lidze Europy doszedł do finału, grając przeciwko Bayerowi Leverkusen i Szachtarowi Donieck jak z nut, jednak przeciwko Sevilli popełniał proste błędy przy stałych fragmentach gry.
PROBLEMY SZEFÓW
To po tamtym meczu dalszy los trenera w Interze wisiał na włosku. Conte, rozczarowany zakończeniem sezonu z pustymi rękami, rozważał odejście na tyle mocno, że musiał go od tego pomysłu osobiście odwodzić Steven Zhang, dziś znany jako pierwszy w historii zagraniczny właściciel klubu, który sięgnął po mistrzostwo Włoch. Trener miał poczucie, że dostaje ze strony klubu zbyt mało wsparcia. Przez cały mistrzowski sezon też musiał się zresztą borykać z kłopotami. Firma Suning, rządząca Interem, popadła w wielkie problemy finansowe. Swój klub w lidze chińskiej musiała sprzedać, teraz ubiega się o pożyczkę 250 milionów euro, która ma jej dać finansowy oddech, a w ostatnich miesiącach pojawiały się informacje o opóźnieniach w wypłatach, czy w płatnościach za transfer Achrafa Hakimiego. Na rynku, na którym Conte tradycyjnie lubi być aktywny, tym razem musiał się zachowywać bardzo spokojnie. W lecie dostał Hakimiego oraz Arturo Vidala. W zimie nie dodał do składu nikogo, choć jeszcze wtedy nie był liderem, a prowadzący Milan wykonał kilka ruchów.
OJCOWIE SUKCESU
Conte po raz kolejny okazał się jednak mistrzem chronienia drużyny przed wpływem okoliczności zewnętrznych. Kłócił się z dziennikarzami, przylepiającymi jego zespołowi rolę faworytów. Nie dostając wielu nowych piłkarzy, skupił się na lepszym wykorzystywaniu tych, których miał. Dzisiejszy sukces wydaje się mieć wielu ojców, od weterana Samira Handanovicia, który w 14 meczach zachował czyste konto, co jest najlepszym wynikiem w lidze, przez Nicolo Barellę, ponaddźwiękowego Hakimiego, po oczywiście monumentalnego Romelu Lukaku. Jednak tak naprawdę ten sukces ma tylko jednego ojca. Conte po raz kolejny zdołał przekształcić nieprzyzwyczajoną do wygrywania grupę w urodzonych zwycięzców.
TRUDNY GRUNT
Wiele już napisano o tym, jak Conte zbudował potęgę Juventusu, który przejął na siódmym miejscu i błyskawicznie doprowadził do pierwszego, nie przegrywając meczu. Albo o tym, jak upokorzoną kompromitacją na mundialu reprezentację Włoch wciągnął do ćwierćfinału Euro, eliminując po drodze hiszpańskich obrońców tytułu i odpadając z niemieckimi mistrzami świata dopiero po rzutach karnych. I o tym, jak przejętą na dziesiątym miejscu Chelsea, poprowadził do mistrzostwa Anglii, choć za rywali miał Pepa Guardiolę, Juergena Kloppa, Jose Mourinho i Mauricio Pochettino. A jednak z jakiegoś powodu to o Interze sam mówi, że spotkało go tam najtrudniejsze wyzwanie w karierze. Nie tylko dlatego, że musiał się zmierzyć z imperium, którego fundamenty wylewał, ale także dlatego, że budował na gruncie wyjątkowo niepodatnym. W poprzednich ośmiu sezonach mediolańczycy nigdy nie skończyli wyżej niż na czwartym miejscu, a zwykle kończyli znacznie niżej, mając problem z kwalifikowaniem się do europejskich pucharów, o Lidze Mistrzów nie wspominając. Do tego musiał się mierzyć z powszechną niechęcią. W Interze traktowano go podejrzliwie jako człowieka od zawsze związanego z Juventusem. W Turynie objęcie przez tamtejszą legendę największego rywala też nie zostało przychylnie przyjęte. Conte znalazł się w ulubionej sytuacji. On i drużyna kontra reszta świata.
SILNY MISTRZ
Dziś łatwo deprecjonować ten tytuł, sugerując, że Juventus sam się pokonał, jednak dwa lata temu nie było widać wielu symptomów, że gigant się chwieje. Po ściągnięciu w trakcie dwóch kolejnych okienek Cristiano Ronaldo i Mathijsa De Ligta wydawało się, że raczej cementuje przewagę i szykuje się do skoku na Europę. Juventus w okresie bezprecedensowej dominacji zdobywał mistrzostwa z dorobkiem od 83 do 102 punktów i Inter też skończy w tym przedziale. Już ma 82, może dołożyć jeszcze dwanaście. To nie jest mistrzostwo zdobyte słabością innych. Król abdykował, ale pretendent do tronu w ogóle nie pozostawił wątpliwości, kto będzie jego następcą. Natychmiast wyskoczył z tłumu i ogłosił się władcą.
KONIEC SZALEŃSTW
Sukces Contego widać nie tylko po tym, że dla sporej części zawodników to dopiero pierwszy mistrzowski tytuł w karierze, lecz po tym, jak spektakularnie trener odmienił zespół w trakcie sezonu. W pierwszych dwunastu meczach stracił aż dwadzieścia goli, średnio 1,6 na mecz. Od wygranej z Sassuolo pod koniec listopada już tylko dziewięć bramek w kolejnych 22 spotkaniach, czyli przeciętnie 0,6 na spotkanie. Zespół odkryty stał się niemal nietykalny. Zwariowane mecze, jak 4-3 z Fiorentiną, 4-2 z Torino, 2:2 z Parmą, czy 5:2 z Benevento, nagle zniknęły. Conte ograniczył ryzyko w pressingu, położył mniejszy nacisk na posiadanie piłki, skłaniając się w stronę ograniczenia własnych błędów, zawodzącego w roli ofensywnego pomocnika Christiana Eriksena cofnął w głąb drugiej linii, ratując mu byt w klubie i przywracając drużynie równowagę między obroną a atakiem.
SKUPIENI NA LIDZE
Z rozmaitych wskaźników statystycznych przebija zaskakujący wniosek – Inter w bardzo niewielu jest liderem ligi. To nie był najbardziej charakterystyczny zespół, narzucający zawsze i wszędzie własne warunki. To nie był zespół, który wszystko robił najlepiej, ale taki, który najmniej rzeczy robił źle. Kwintesencją tego sezonu były niedawne wymęczone wygrane z Cagliari i Hellasem, które zapewniał Matteo Darmian, rezerwowy i wielokrotnie wypychany z klubu. Po raz kolejny okazało się, że w skali sezonu każdy zawodnik w kadrze może się okazać ważny. I to pomimo tego, że Conte wykorzystał najmniej zawodników z całej ligi. Nie musząc wiosną zaprzątać sobie głowy innymi frontami – z europejskich pucharów odpadł w grudniu, z Pucharu Włoch początkiem lutego — trener mógł przez cały tydzień pracować z zawodnikami, którzy nie zmagali się z przemęczeniem. W rundzie rewanżowej mediolańczycy zgarnęli na razie 41 z 45 możliwych do zdobycia punktów.
POTWIERDZONA REPUTACJA
To tytuł potwierdzający reputację Contego, który udźwignął całą nałożoną na siebie presję, potęgowaną jeszcze przez zdecydowanie najwyższe zarobki w lidze. W ostatniej dekadzie pracował w klubowej piłce przez osiem sezonów. Pięć z nich zakończył na pierwszym miejscu, dwa na drugim (które w przypadku Sieny dawało awans do Serie A). Ledwo przekroczył 50 lat, a pod względem liczby tytułów w Serie A wyprzedzają go już tylko legendy – Fabio Capello, Marcello Lippi i Giovanni Trapattoni oraz jego największy współczesny rywal Massimiliano Allegri. W europejskim porównaniu również wypada na jednego z najlepszych speców od rozgrywek ligowych. W minionych dziesięciu latach w liczbie wygranych mistrzostw czołowych lig Europy wyprzedzają go tylko Guardiola i Allegri. Conte, jako jedyny obok trenera Manchesteru City, zdołał w tym czasie sięgnąć po tytuły z trzema różnymi klubami. Nie jest ideologiem futbolu jak Pep, nie radzi sobie w Europie, ale jeśli chodzi o wygrywanie lig, jest jednym z najlepszych na świecie. I co ważne: ani nie widać symptomów, by tracił magiczny dotyk, jak Mourinho, ani jego styl nie wydaje się wychodzić z mody, jak Allegriego czy Diego Simeone. W europejskich ligach wciąż obowiązuje zasada: wszyscy grają przez 38 kolejek i dłużej, a na końcu cieszy się Antonio Conte.