Inter nad przepaścią. Taktyczne szachy rozstrzygnięte przez brazylijskie dzieciaki

Zobacz również:Człowiek, którego trzymają się kilogramy. O Hazarda skłonności do nadwagi
Rodrygo-1196685771.jpg
Fot. TF-Images/Getty Images

Rywalizacja Realu Madryt z Interem Mediolan (3:2) powinna spodobać się przede wszystkim miłośnikom taktyki. Mogła potoczyć się w każdą stronę, pełna była ekscytujących pojedynków oraz indywidualnych pomyłek, a w rezultacie Antonio Conte drugi sezon z rzędu jest o krok od pożegnania z Ligą Mistrzów w fazie grupowej. Mediolańczyków jeszcze nie ma co grzebać, ale teraz presja w ich obozie mocno przybrała na sile.

Na półmetku fazy grupowej Champions League potwierdza się, że Antonio Conte nie radzi sobie w europejskich pucharach. Nawet jeśli w poprzednim sezonie dotarł do finału Ligi Europy, ostatecznie zaprzepaścił go z Sevillą (2:3) i skończył bez trofeum. Dla wielu to nadal oznaczałoby sukces, ale w taki sposób Włoch nie oderwie bolesnej łatki. Inter ma ambicje bycia mocarzem, tymczasem rok temu zaprzepaścił wyjście z grupy z rezerwami Barcelony, a teraz po trzech kolejkach zajmuje ostatnie miejsce.

Pod koniec listopada na Giuseppe Meazza mediolańczycy będą już czuli nóż na gardle. Znów zmierzą się z Realem Madryt, a gdyby przegrali, niemal na pewno wykluczyliby się z Ligi Mistrzów – najpewniej będzie to oznaczało pięć punktów straty do Hiszpanów oraz sześć do prowadzącej niespodziewanie Borussii Mönchengladbach. Pożegnanie na tym etapie zostanie przyjęte jako kolejne duże rozczarowanie klubu, który inwestuje w ten projekt coraz większe pieniądze i sięga po coraz głośniejsze nazwiska.

Żeby jednak skupić się na wydarzeniach w Valdebebas, zaczęło się od okropnej pomyłki Achrafa Hakimiego, czyli piłkarza najczęściej wymienianego w kontekście tego spotkania. Latem Zinedine Zidane zrezygnował z Marokańczyka, ku zdziwieniu opinii publicznej, bo miał za sobą wspaniały sezon w Borussii Dortmund oraz świetlaną przyszłość. Prawy wahadłowy trafił do Interu, co wywołało narrację o udowadnianiu własnej wartości i zemście wychowanka. Smaczku wszystkiemu dodawała nieobecność trzech kontuzjowanych prawych obrońców Królewskich i przymusowy występ na tej pozycji Lucasa Vazqueza.

El8BnEXXIAAF-tU-567x1024.jpeg
Numer 17 – Lucas Vazquez, numer 23 – Ferland Mendy | Źródło: Sofascore

Hakimi chciał wycofać piłkę do bramkarza, a zaserwował asystę Karimowi Benzemie. Trzeba jednak zauważyć, że Real mocno na niego uważał. Zagrał bardzo asymetrycznie, przez co Ferland Mendy niemal nie ruszał się ze swojej połowy w obawie przed dynamiką i przebojowością 21-latka, podczas gdy drugi boczny obrońca Lucas Vazquez występował prawie jak skrzydłowy, nierzadko wyżej od Marco Asensio. Od samego początku Królewscy podeszli do swojego wychowanka z respektem i niespecjalnie zmienia to pomyłka przy pierwszej bramce. Trzeba jednak oddać Mendy'emu, że rozegrał zawody na wysokim poziomie i skutecznie zaopiekował się młodszym kolegą.

Później Real podwyższył prowadzenie na 2:0 po rzucie rożnym i trafieniu głową niepilnowanego Sergio Ramosa – to była jego bramka numer 100 w madryckim klubie, co pokazuje szalone osiągnięcia kapitana Los Blancos. Jako środkowy obrońca dobił do bariery stu trafień, zatem nic dziwnego, że jest wymieniany nawet w kontekście dyskusji o najlepszym defensorze wszech czasów. To zresztą jego pojedynki z Lautaro Martinezem były jednym z najbardziej fascynujących elementów tego spotkania. Autentyczną jego ozdobą. Obaj zadziorni, obaj nieustępliwi i agresywni, obaj grający bezkompromisowo i atakujący każdą piłkę. Zwykle to Ramos grał na wyprzedzenie i udawało mu się mądrością zgarniać piłkę, ale ten mecz układał się tak, że jakakolwiek pomyłka oznaczała tykającą bombę.

Zinedine Zidane zdecydował się zaryzykować i podchodzić wysokim pressingiem na połowę Interu. Chciał złapać przeciwnika na błędzie w rozegraniu. W efekcie często oglądaliśmy wysoko ustawioną drużynę oraz sześciu atakujących piłkarzy Realu. Włosi rozgrywali piłkę od tyłu, ich celem było omijanie rywali dalekim zagraniem i doprowadzenie do starć 2 na 2 albo 4 na 4 z obrońcami. Zwykle to Perišić oraz Lautaro zostawali sami z Varanem i Ramosem, mając mnóstwo wolnej przestrzeni. Taka taktyka sprawiła, że Real został niedawno ograny m.in. przez Cadiz (0:1) czy Szachtar (2:3). Obie wspomniane drużyny łapały madrytczyków na szybkich kontrach z wieloma zaangażowanymi zawodnikami.

W Lidze Mistrzów zazwyczaj wszystko opierało się na decyzjach Sergio Ramosa. Kiedy kapitana Królewskich zabrakło na pozycji albo pomylił się w obliczeniach, od razu dochodziło do pożaru. Tak też padały bramki dla graczy Conte, właśnie w ten sposób tworzyli później sytuacje, które mogły zadecydować o ich zwycięstwie. Można jedynie żałować, że zabrakło Romelu Lukaku, bo to napastnik wręcz wymyślony do takiej taktyki. Potężny, szybki oraz skuteczny w powietrzu, gdy trzeba przechytrzyć Ramosa.

El7T31rXUAAJG69.jpeg
Stopklatka: Albert Ortega

Na popularności coraz bardziej zyskuje serial „Gambit królowej” – w Madrycie też mieliśmy mnóstwo sprytnych, taktycznych zagrywek. Momentami to były szachy, wprowadzanie zaskakujących ruchów i oczekiwanie na reakcję rywala. Tak jak lubi Antonio Conte. Po obu stronach chodziło głównie o to, by jak najmocniej wyciągnąć przeciwnika blisko własnej bramki i doprowadzić do szybkiego ataku. Aż szkoda, że Lautaro Martinez jest tylko nierealnym snem Barcelony, bo oglądanie go regularnie w El Clasico naprzeciw Ramosa byłoby ekscytujące. Walka tych panów zasługuje na osobne wideo z tego spotkania, by zobaczyć, ile detali oraz szczegółów niesie w sobie taka rywalizacja. Często do niej sprowadzało się stworzenie akcji bramkowej Interu Mediolan. Zresztą Argentyńczyk zakończył spotkanie z bramką i asystą – to pozwoliło gościom wyrównać na 2:2 po przerwie.

Najbardziej z całego meczu powinniśmy zapamiętać jednak przepiękną asystę piętą Nicolo Barelli – najpewniej najładniejszą w tej edycji Champions League. Włoch, którego mogliśmy niedawno podziwiać w Lidze Narodów w spotkaniu z Polakami, udowodnił jak bardzo jest utalentowanym i wszechstronnym pomocnikiem. Jego podanie przy kontaktowej bramce byłoby pewnie trudno odwzorować nawet w grach komputerowych, 23-latek z Cagliari zaserwował nam prawdziwy majstersztyk.

Królewscy finalnie prezentowali się ciut lepiej i pewniej, mieli więcej klarownych sytuacji, ale gdy już doszło do wyrównania, równie dobrze to Inter mógł zamknąć spotkanie. Szans nie brakowało, zwłaszcza Ivan Perišić mógł zaskoczyć madrytczyków. Lautaro Martinez też miał szansę. Każde wyjście z kontratakiem stanowiło poważne zagrożenie – Casemiro grał na maksymalnym poziomie ryzyka (a początek sezonu zdecydowanie nie należy do niego), Varane od dawna jest postacią, której nie wolno całkowicie zaufać, a Sergio Ramos z natury lubi stawiać va banque.

Trwało poważne siłowanie się i prężenie muskułów, aż sprawę rozstrzygnęły zmiany Zidane'a. Francuz wymienił obu skrzydłowych, stawiając na dwójkę dzieciaków z Brazylii – Viniciusa oraz Rodrygo. Okazało się, że za zwycięską bramką stało właśnie najmłodsze pokolenie. Akcję dynamicznie podprowadził Fede Valverde, jeden z bohaterów, który schował do kieszeni inny wulkan energii Arturo Vidala. Urugwajczyk wypuścił prostopadle Viniciusa, ten przytomnie (o dziwo!) zagrał wzdłuż szesnastki, a Rodrygo huknął pod poprzeczkę tak pewnie, że Handanovič nawet nie zebrał się do interwencji. Brazylijskie połączenie zadziałało. A 19-latek zdobył piątą bramkę w Lidze Mistrzów, co nie udało się jeszcze żadnemu zawodnikowi urodzonemu w XXI wieku.

Wtorkowy hit był pełen różnych faz i momentów. Zobaczyliśmy w nim sporo błędów, ale też fantastyczne umiejętności na czele ze zjawiskowym podaniem Barelli. Efekt jednak jest taki, że to Hiszpanie odetchną i do następnej kolejki Champions League pożyją względnie spokojnie. Mogą zakładać, że pędzą po awans razem z Borussią, ale każde spotkanie może odwrócić tę sytuację. Gorzej jest z Interem, bo on już staje nad przepaścią. Musi zapunktować z Realem w Mediolanie, inaczej Antonio Conte znów wyjdzie na nieudacznika w Europie. Dowódca w Italii, gubiący się w planach poza granicami kraju, tak zwykło się prezentować ekscentrycznego trenera.

Antonio Conte – jak to on – zastrzeżeń ma wiele. Czuje niesmak, bo widział faul przy błędzie Hakimiego, zobaczył też odrobienie dwóch bramek, ale wyjeżdża z Madrytu bez punktów. Mimo wszystko nie składa broni: „Tracimy owoc naszej pracy przez malutkie błędy. Ale podobała mi się nasza mentalność. Jeśli spojrzymy na poprzedni sezon, bardzo rozwinęliśmy się w Europie. Wszystkie trzy mecze były walką. Gramy o wszystko z każdym. To ważne kroki, aby zrozumieć gdzie i jak możemy się poprawiać”. I zarazem oddał należny hołd Królewskim. Być może przestarzałemu królowi, ale tego wieczoru triumfującemu. „Dla Realu ten mecz był jak finał, a pamiętajmy, że oni nie przegrywają finałów”. I trudno się z nim nie zgodzić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.