Prawie każdy piłkarz dostał kiedyś pytanie o najbardziej zwariowane osoby, jakie spotkał w szatni. Christian Gytkjaer szukając odpowiedzi, będzie mógł przebierać w kolorowych jednostkach. Jego Monza aspirująca do awansu do Serie A to klub, w którym czuć czar dawnego Milanu: kupiona przez Silvio Berlusconiego, sterowana przez Adriano Gallianiego, trenowana przez Cristiana Brocchiego. Z przodu zobaczymy Kevina-Prince’a Boatenga, a za chwilę także Mario Balotellego, który dostał ostatnią szansę od przyjaciół z przeszłości. Na północ od Mediolanu, w miejscowości kojarzonej głównie z Autodromo Nazionale di Monza, da się poczuć największy urok włoskiej piłki.
To trochę jak wskoczenie do wehikułu czasu, jakby znów był 2013 rok, a w ataku Milanu biegały kolorowe ptaki pokroju Mario Balotellego czy Kevina-Prince'a. Duet dotknięty upływem lat, inny niż wtedy, ale zapewne przez wielu wymieniany jako najbardziej wyrazisty, jaki dało się napotkać. Były lechita Christian Gytkjaer dopiero buduje tam swoją pozycję, ale niezależnie, czy 30-latek ostatecznie wkradnie się przebojem do Serie A, wyjedzie z Lombardii z głową pełną opowieści. Duńczyk sam jest chłopakiem, który patrzy na świat z gigantycznym dystansem i pojmuje go z przymrużeniem oka, więc akurat w zwariowanej kapeli Brocchiego szybko znalazł swoje miejsce. Każdy z nich ma bogatą listę głupot lat młodzieńczych, teraz są dojrzalszymi facetami, ale w Monzie zdecydowanie nikt nie przyjeżdża na trening, jakby miał odbębnić godziny w biurze. Michael Jackson rozbrzmiewa w klubowych korytarzach, a w powietrzu unosi się poczucie, że powstanie tam jeszcze wielki projekt.
Na razie Monza zajmuje 9. pozycję na zapleczu ligi włoskiej ze stratą 9 punktów do prowadzącej Salernitany. Ciągle kręci się wokół miejsc barażowych, a jednak w klubie oczekiwano wejścia z większym rozmachem w Serie B. To miał być jak przelot autostradą do świata prawdziwego blichtru i splendoru, dopiero poziom wyżej miała się zacząć prawdziwa zabawa w Milan 2.0 w wykonaniu rodziny Berlusconich. Na razie działają bardziej jak przy niedzielnym hobby, chociaż raz na jakiś zwrócą uwagę całego świata – tak jak teraz przy zakontraktowaniu Balotellego.
Starzy przyjaciele wyciągnęli rękę do 30-latka z Palermo. Po rozstaniu z Brescią, pozostawał bez klubu bezczynnie przez dziewięć miesięcy. A przecież ludzie w jego wieku nie kończą jeszcze kariery. W ostatnich tygodniach Balotelli trenował z czwartoligową Franciacortą z Serie D, aby pozostać w ruchu. Jego postać zawsze elektryzuje. Budzi skrajne emocje, ale zarazem na tyle pozytywne, że zawsze ktoś da mu kolejną szansę. Berlusconi i Galliani uwierzyli, że to właśnie z nim na pokładzie wrócą do Serie A. W klubie brakowało bramek, więc może SuperMario? Współpracowali razem w Milanie w latach 2013-14 i 2015-16, więc wiedzą, czego się spodziewać.
„Cały czas w niego wierzę, to dobry chłopak. Zobaczyłem w nim pełne zaangażowanie. Powiedziałem Mario: nie ufaj pochlebstwom, jeśli to będzie konieczne, posłuchasz moich wyrzutów, ale one będą wyłącznie dla twojego dobra. W jego oczach widziałem zrozumienie. Tłumaczyłem mu, że to naprawdę jego ostatni, ostatni, ale to naprawdę ostatni dzwonek... Uwielbiam go. Pokazywał wspaniałe możliwości, to nieoczywiste, dlaczego nie osiągnął takiego sukcesu. Pamiętajmy, że nadal ma dopiero 30 lat” – mówił, potwierdzając ten ruch Adriano Galliani, czyli prezes zarządu Monzy.
Jeszcze przed chwilą o Balotellego mocno zabiegało Vasco da Gama. W Brazylii mówili wprost o negocjacjach, szefowie klubu obiecywali, że zapewnią mu status Maradony i zostanie lokalnym bożyszczem. Mario szykował się do zmiany kontynentu, aż zadzwonił telefon od ludzi, którzy zawsze w niego wierzyli. Padło na Monzę. W międzyczasie zdążył popaść w utarczki z wandalami, którzy zniszczyli mu samochód czy w ramach żartu podać na Instagramie numer kolegi Riccardo Pesciniego z dopiskiem „dzwońcie, odbiorę”. W efekcie Pescini musiał zmienić telefon i już zapowiedział zemstę. Duzi chłopcy to nadal duzi chłopcy, mimo że rozumieją więcej i zmieniają podejście. W Monzie nudno nie będzie.
Częściowo transfer Mario wymusiła poważna kontuzja innego napastnika Mattii Finotto. Berlusconi rzecz jasna miał pewne wątpliwości przy Balotellim, ale dał Gallianiemu całkowitą swobodę. Finalnie poparł ten ruch, tak samo jak trener Brocchi czy dyrektor sportowy Filippo Antonelli Agomeri. „Mario i Raiola zareagowali entuzjastycznie, Mino zrezygnował z jakiejkolwiek prowizji. Wiedzieliśmy, że się dogadamy. Tak naprawdę powiedzieli, że sam mogę zadecydować o cyfrach, jakie znajdą się w kontrakcie”. I w ten sposób Balotelli będzie zarabiał 2222 euro dziennie, czyli około 800 tysięcy euro rocznie. To szokujące, że taki napastnik jak on schodzi poniżej miliona, ale teraz chodzi mu przede wszystkim o odbudowę. I to w miejscu, gdzie znają całą paletę jego wad oraz zalet.
To byłoby przeciekawe oglądać Balotellego w ataku z Gytkjaerem (jak na razie 2 gole i asysta w tym sezonie), a za ich plecami rozgrywającego Boatenga. Dwaj eks-milaniści powinni mieć z urzędu miejsce w jedenastce. I szukać siebie na murawie, bo są wieloletnimi przyjaciółmi. Widzieliśmy po ich spotkaniu w zeszłym sezonie na boiskach Serie A, jak czule się przywitali. „Bracie, to zawsze wielka radość cię zobaczyć” – mówił wtedy Prince. W mediolańskich czasach byli królami życia, farbowali razem włosy, przebijali się w szokujących fryzurach, kiedy jeden był blondynem, drugi robił to samo. Łączyła ich życiowa, dobra energia. Dziś wiedzą, że nie muszą broić, zmieniły się priorytety, po prostu chcą z uśmiechem iść przez życie.
Może zaraz wyciągną rękę do Robinho, może do Alexandre Pato, w końcu obaj pozostają bez pracy. Monza to projekt ekscytujący, chociaż bez gwarancji sukcesu. Natomiast kiedy widać, ile tam przewija się historii, wspaniałej przeszłości, ludzi dotykających piłki na szczycie, aż chce się śledzić postępy. Plany są mocarstwowe, jak zwykle u Berlusconich i Gallianiego. Dopiero czas pokaże, czy nie skończy się na domu spokojnej starości, zamiast na nowej, lombardzkiej sile włoskiej piłki. Jak kiedyś powiedział Silvio na spotkaniu z posłami: „Tak łatwo się mnie nie pozbędziecie”.