Dziewiąte miejsce w drafcie NBA to wielka nobilitacja dla Jeremiego Sochana. To także wielka odpowiedzialność, bo kluby z góry oczekują, że wysoko wybrany prospekt nie będzie potrzebował zbyt wiele czasu na adaptację w najlepszej lidze świata. Historia pokazuje, że w amerykańsko-kanadyjskich rozgrywkach wiele „dziewiątek” ma za sobą wielkie kariery.
NBA do ubiegłego miesiąca nie pamiętała Polaka wybranego w pierwszej dziesiątce draftu. Co więcej, nie widziano go nawet w pierwszej rundzie. Gdy w 2003 roku na Macieja Lampego decydowali się New York Knicks, dysponowali trzydziestym pickiem, wówczas pierwszym wyborem drugiej rundy.
Sochanowi na drodze do przywitania się z NBA poprez Ligę Letnią stoją na dziś tak zwane „Health and Safety Protocols”. Pozostaje mieć nadzieję, że zakażenie koronawirusem nie wpłynie negatywnie na dyspozycję naszego reprezentanta. Niemniej, gdy rozpocznie się faza zasadnicza, margines błędu nie będzie przesuwany w nieskończoność. W ostatnich latach niewiele „dziewiątek” szybko przebiło się do koszykarskiego mainstreamu.
Polak może jednak czerpać wiele wzorców z przeszłości. Przeszukując drafty sprzed kilkudziesięciu lat, natrafimy na zawodników będących członkami Koszykarskiej Galerii Sław. Są też mistrzowie NBA czy MVP finałów. Wiele nazwisk jest znajomych nawet dla niedzielnych fanów basketu. Poniżej przegląd słynnych koszykarzy, których wyczytano jako dziewiątych podczas słynnych ceremonii.
JO JO WHITE (1969)
White trafił do NBA jeszcze przed połączeniem z ABA. Wybrali go Celtics, którzy wówczas rządzili ligą. W tym czasie przechodzili spod zarządzania koszykarza-trenera Billa Russella, którego obowiązki szkoleniowe przejął Tom Neinsohn. White grał w Bostonie przez całą jego kadencję.
Lata 70. nie były już okresem takiej prosperity jak te wcześniejsze. Mimo to White z Celtami dwukrotnie cieszył się z triumfu w NBA. W 1974 roku jego zespół pokonał Milwaukee Bucks, a dwa lata później Phoenix Suns. Ten drugi triumf był o tyle cenniejszy, że rozgrywający zakończył go z wyróżnieniem dla MVP Finałów.
White pożegnał się z Bostonem w 1979 roku. W NBA spędził jeszcze dwa sezony – w Warriors i Kings. Po zakończeniu kariery pierwszy klub szybko uhonorował go z należytym szacunkiem. Powieszono koszulkę z numerem „10”. Przez dekady musiał czekać na włączenie do Koszykarskiej Galerii Sław. Stało się to dopiero w 2015 roku, trzy lata przed śmiercią.
CHARLES OAKLEY (1985)
W ostatnich latach Oakley dał się poznać między innymi z zamieszania z Jamesem Dolanem. W 2017 roku byłego koszykarza Knicks zatrzymano pod zarzutem napaści na ochroniarza Madison Square Garden. Wcześniej miał wyzywać właściciela klubu. Sprawa przybrała taki rozgłos, że do mediacji pomiędzy obiema stronami wezwano Adama Silvera i Michaela Jordana.
Oakley dość sentymentalnie podchodzi do Knicks. W „Wielkim Jabłku” spędził dziesięć z niecałych dziewiętnastu sezonów. Zanim w 1988 roku znalazł się w zespole, przez trzy lata grał wraz z Jordanem w Bulls. Pełnił tam funkcję „ochroniarza” dla MJ-a. Ponadto zaczął błyszczeć z powodu zdolności do kolekcjonowania zbiórek.
Najlepsze lata kariery zdecydowanie przypadają na Nowy Jork. Wraz z Patrickiem Ewingiem stanowili podkoszową siłę Knicks. Jego defensywnie umiejętności zostały nagrodzone wyróżnieniem do NBA All-Defensive First (1994) i Second Team (1998). W 1998 roku trafił do Toronto Raptors, gdzie pomału zaczął zbliżać się do końca kariery. Ostatnie mecze rozegrał w 2004 roku dla Houston Rockets. Dziś oprócz dużego zaangażowania w biznes, Oakley działa jako trener w lidze BIG3.
TRACY McGRADY (1997)
To przykład jednej z lepszych karier, w której nie znajdziemy mistrzowskiego pierścienia. McGrady zadebiutował w NBA w budujących się Raptors. Tam przez trzy lata tworzył widowiskowy duet z Vince'em Carterem, prywatnie jego kuzynem. Później trafił do Magic, gdzie po raz pierwszy dostał szansę występu w All-Star Game. W sumie, przez całą karierę, „T-Mac” siedmiokrotnie występował w Meczu Gwiazd.
Najwięcej czasu skrzydłowego wiąże się z Houston. Tam w domyśle miał tworzyć duet z Yao Mingiem. Problem w tym, że obu panom często towarzyszyły kontuzje. To w koszulce „Rakiet” koszykarz zdobył legendarne trzynaście punktów w 33 sekundy w końcówce meczu przeciwko Spurs.
Pod koniec kariery McGrady pełnił funkcję weterana, który szukał okazji do zdobycia brakującego elementu – mistrzostwa NBA. Najbliżej był w ostatnim sezonie gry. W 2013 roku Spurs dotarli do finału, gdzie ulegli Heat z Jamesem i Wadem w składzie. Koszykarz później poświęcił się pracy w mediach. W ostatnich tygodniach zrobiło się o nim głośno w kontekście ligi jeden na jeden Ones Basketball League, w którą zainwestował sporo pieniędzy.
DIRK NOWITZKI (1998)
Jeden z najlepszych Europejczyków w historii NBA trafił do najlepszej ligi świata z tym samym numerem co Sochan – to brzmi fajnie. Zanim w 1998 roku wybrali go Milwaukee Bucks (po czym wytransferowali do Dallas), spędził cztery lata w rodzinnym DJK Wurzburg.
Trudno mówić o osiągnięciach silnego skrzydłowego, gdyż praktycznie każdy fan najlepszej ligi świata je zna. Nowitzki nie miał nigdy supergwiazd wokół siebie. Choć miał oferty z najlepszych organizacji, to pozostał wierny Mavericks. Zbudował z nimi zespół, który w 2011 roku wygrał mistrzostwo NBA. Gdy kończył karierę osiem lat później, był szóstym najskuteczniejszym graczem wszech czasów.
Ale Nowitzki to nie tylko rozgrywki klubowe. Z kadrą zdobył brąz mistrzostw świata 2002 i srebro EuroBasketu 2005. W obu przypadkach, pomimo braku złota, cieszył się z indywidualnej nagrody dla MVP turnieju.
– Czasem wkurzało mnie, że taki gość grał akurat na tej samej pozycji, co ja. Przyjeżdżałem jako zwycięzca Pucharu ULEB lub Pucharu Króla w niesamowitej formie. Nie miało to znaczenia, bo za konkurenta miałem najlepszego specjalistę świata wśród skrzydłowych. Koniec końców i tak muszę mu podziękować, bo to głównie dzięki Nowitzkiemu zagrałem w igrzyskach olimpijskich, mistrzostwach świata i Europy – mówił w 2021 roku dla TVP Sport Jan-Hendrik Jagla, były koszykarz Asseco Gdynia, który w kadrze często pełnił funkcję zmiennika Nowitzkiego.
AMAR'E STOUDEMIRE (2002)
Stoudemire był jednym z kilku przykładów graczy, którzy momentalnie odnaleźli się w NBA, choć nie mieli za sobą doświadczenia gry w NCAA. Trafił do Phoenix Suns, gdzie w pierwszym roku zdobył nagrodę Rookie of the Year. W „Słońcach” tworzył duet ze Stevenem Nashem, który wówczas dwukrotnie zostawał MVP ligi.
W 2010 roku Stoudemire przeniósł się do Nowego Jorku. Od razu krzyczał, że wracają dawni, wielcy Knicks. Dobrą grę z Phoenix prezentował jednak tylko w pierwszym sezonie. W następnych nie potrafił przebić bariery najpierw dwudziestu, a później piętnastu punktów na mecz.
Ostatni mecz w NBA rozegrał w 2016 roku, ale później przez parę sezonów z sukcesami występował w Izraelu. Grał w Hapoelu Jerozolima, w którym wykupił również udziały. Z grą skończył na dobre w 2020 roku. Kilka miesięcy później rozpoczął nowy rozdział życia jako trener rozwoju indywidualnego w Nets (pracował do końca minionego sezonu). Dziś mocno angażuje się między innymi w biznes winiarski.
ANDRE IGUODALA (2004)
Iguodala zbliża się do końca kariery i na brak osiągnięć nie może narzekać. Zanim zdobył cztery mistrzostwa NBA z Warriors, spędził pierwszych osiem lat w NBA grając dla 76ers. Tam słynął z sumienności – zaliczył tam aż pięć sezonów, w których rozegrał wszystkie 82 spotkania rundy zasadniczej jako starter.
Po odejściu z Filadelfii niski skrzydłowy nie nawiązał do dawnych liczb. Nadal jednak był ważną postacią dla drużyn, w których występował. W 2013 roku trafił do Golden State, gdzie był świadkiem narodzin nowego superteamu. Dwa lata później, gdy klub z Oakland po raz pierwszy od 1975 roku świętował mistrzostwo NBA, Iguodala cieszył się z nagrody dla MVP finałów.
Urodzony w 1984 roku zawodnik jeszcze trzykrotnie otrzymywał pierścień. Warriors triumfowali w 2017, 2018 i 2022 roku. Co ciekawe, w latach 2020-2021 Iguodali nie było w klubie. Do Bay Area wrócił we wrześniu ubiegłego roku, po dwóch sezonach występów dla Miami Heat.
JOAKIM NOAH (2007)
Joakim wchodząc do NBA nie był anonimowy – i to nie ze względów tylko sportowych. Urodzony w Nowym Jorku Francuz to syn Yannicka Noaha, zwycięzcy French Open 1983, swego czasu trzeciej rakiety świata.
Od szkoły średniej korzystał z amerykańskiego systemu edukacji. Grał u Billa Donovana w Florida Gators. Później przyszedł czas na dziewięć sezonów w Chicago Bulls. Noah był solidnym punktem zespołu, który często notował statystyki na poziomie double-double. Jego główny atut stanowiła defensywa. W 2014 roku zdobył nagrodę NBA Defensive Player of the Year.
Dwa lata później stał się obiektem rozważań, czy aby na pewno Knicks słono nie przepłaciło. Klub z Nowego Jorku podpisał z nim czteroletni kontrakt o wartości 72 milionów. Liczono, że znów będzie grał tak jak kiedyś w Chicago. Wyszło jeszcze gorzej, bo w nowym zespole w dwóch sezonach zagrał tylko 53 razy. Francuz zakończył karierę w marcu ubiegłego roku, kilkanaście miesięcy po ostatnich meczach dla Los Angeles Clippers.
DeMAR DeROZAN (2009)
Sochan będzie występował w Spurs z numerem „10”. Przed nim widniał on na koszulce DeRozana. Obrońca grał w San Antonio przez trzy sezony, gdzie aż dwukrotnie kończył sezon na fazie zasadniczej. Dla doświadczonego zawodnika rzucającego po ponad 20 punktów na mecz, było to mocno frustrujące.
Od minionego sezonu DeRozan gra dla Bulls, gdzie można powiedzieć, że wrzucił koszykarski piąty bieg. W 76 spotkaniach rzucał średnio po 27,9 pkt/mecz, co dało mu piąte miejsce w klasyfikacji najlepszych strzelców w minionym sezonie w NBA. DeRozana nadal jednak pamięta się najlepiej z czasów występów dla Toronto Raptors. Tworzył tam przyjacielski duet z Kyle'em Lowrym, za którym tęsknił po opuszczeniu Kanady.
Pochodzący z Compton gracz to postać, o której głośno było również ze względu na zaangażowanie pozasportowe. W 2018 roku przyznał się do depresji. Wraz z Kevinem Love'em stał się wielkim orędownikiem walki o zdrowie psychiczne w środowisku NBA.
DAVION MITCHELL (2021)
Wybór poza standardowymi ramami zestawienia. Zamiast Mitchella można było wskazać wiele innych słynnych dziewiątek draftu i to z występami w Meczu Gwiazd. Rozgrywający znalazł się w zestawieniu z uwagi na dwa fakty. Po pierwsze, został wybrany z tym samym numerem co Sochan rok przed Polakiem. Po drugie, wcześniej reprezentował barwy uczelni Baylor, w której nasz reprezentant również grał.
Obecny rozgrywający Kings szalał w szkole średniej w Georgii, gdzie rzucał po 24 punkty na mecz. Później trafił na uczelnię Auburn, skąd po roku przeniósł się do wyżej wspomnianych Baylor Bears. W ostatnim sezonie był podstawowym graczem zespołu Scotta Drew, który zwyciężył w NCAA.
Sacramento, które skusiło się na Mitchella, od lat uchodzi za organizację, w której próżno szukać sukcesów. Mitchell zagrał w 75 meczach minionych rozgrywek NBA, występując jako starter w dziewiętnastu z nich. Rzucał po ponad jedenaście punktów na mecz, co można uznać za dobry prognostyk.
Komentarze 0