Ofensywna Serie A. Piękny sezon zmarnowanej szansy na zdetronizowanie Juventusu

Zobacz również:Osobowość, pewność siebie, technika. Sebastian Walukiewicz i rok na wielki skok
lukakuglowne1227873063.jpg
Emilio Andreoli/Getty Images

Każda z drużyn, która zakończyła sezon w czołowej czwórce ligi włoskiej, może mieć poczucie bardzo dobrze wykonanego zadania. Trudno się jednak pozbyć wrażenia, że Inter, Lazio i Atalanta nie wykorzystały znakomitej okazji, by coś zmienić na szczycie włoskiej piłki.

Najwięcej bramek zdobyła Atalanta Bergamo. Najmniej stracił Inter Mediolan. Najlepszego strzelca i asystenta miało Lazio. Najlepsza w tabeli za 2020 rok była Atalanta, a w okresie po restarcie najlepiej punktował Milan. Najwięcej punktów na wyjazdach zdobył Inter. A jednak to Juventus bez większych problemów sięgnął po dziewiąty z rzędu tytuł. Żadnej z drużyn, która ukończyła sezon za jego plecami, trudno czynić z tego powodu wyrzuty. Jednak trudno się pozbyć wrażenia, że akurat w tym sezonie można było zaatakować seryjnego mistrza mocniej i zmusić go do większego wysiłku. W Mediolanie, Bergamo i w Rzymie kończą sezon w dobrych humorach, mimo że przegrali z najsłabszym Juventusem od lat. Żaden z ostatnich dziewięciu tytułów nie został przez turyńczyków zdobyty z tak mizernym dorobkiem punktowym. Ani razu turyńczycy nie stracili tak wielu goli. Lecz ledwie punkt przewagi nad Interem w tabeli końcowej może być mylący. Sugeruje, że mediolańczycy byli blisko, podczas gdy w rzeczywistości sześć punktów odrobili w dwóch ostatnich kolejkach, gdy Juventus miał już zapewniony tytuł. Ostatni raz poza pierwszym miejscem w tabeli gracze Maurizia Sarriego byli początkiem lutego. Wbrew wszelkim turbulencjom i ewidentnym słabościom, zdobyli tytuł bardzo pewnie.

NAJLEPIEJ OD MOURINHO

O brak bardziej zaciętej walki o mistrzostwo trudno mieć pretensje do Interu. W jego przypadku można się raczej dziwić, że już w pierwszym sezonie Antonio Contemu udało się zakończyć rozgrywki tak blisko nielubianego rywala. Przed rokiem Nerrazzuri do samego końca drżeli o kwalifikację do Ligi Mistrzów, a wicemistrzem nie byli od 2011 roku. W dekadzie od sięgnięcia po potrójną koronę sukcesem było dla nich zakwalifikowanie się do Ligi Mistrzów. Ani razu w ostatnich dziewięciu latach nie udało im się nawet wdrapać na podium. Także punktowo gracze Contego rozegrali najlepszy sezon, odkąd z Włoch wyjechał – wtedy jeszcze wielki – Jose Mourinho. Wydawało się, że dojście w okolice poziomu Juventusu może zająć lata. Udane zeszłoroczne oraz zimowe inwestycje, a także praca stricte trenerska byłego selekcjonera reprezentacji Włoch zaskakująco szybko zniwelowały dystans.

TYTUŁ PRZEGRANY NA WŁASNYM STADIONIE

Inter przegrał tytuł nawet nie w bezpośrednich starciach z Juventusem, w których dwukrotnie był słabszy, lecz w meczach na własnym stadionie, gdzie zadziwiająco często gubił punkty w kuriozalnych okolicznościach. Z absurdalnego pudła Roberta Gagliardiniego w meczu z Sassuolo (3:3) rechotał cały świat. Dziś jednak, wiedząc, że do Juventusu brakło tylko jednego punktu, na wspomnienie tamtej sytuacji może nie być do śmiechu. Choć inna sprawa, że gdyby turyńczycy musieli, pewnie zaprezentowaliby się w ostatnich dwóch meczach rozgrywek trochę inaczej. Pewnie wygrany w ostatniej kolejce mecz z Atalantą Bergamo (2:0) był pokazem siły Interu na tle powszechnie chwalonego, choć jadącego już na oparach rywala, i dobrym prognostykiem przed rywalizacją w Lidze Europy. Pierwsze od dziewięciu lat trofeum byłoby świetnym zwieńczeniem sezonu, będącym wstępem do tego, co ma się dziać w kolejnym. Wydaje się, że Inter będzie szedł w górę i już w najbliższym czasie naprawdę może się stać godnym rywalem dla Juventusu. Choć w tej kwestii ważniejsze od ruchów w Mediolanie, będzie, jak zachowa się sam mistrz. Jeśli będzie grał na tym poziomie, co w tym roku, Inter pewnie niebawem go doścignie. Jeśli pierwszy rok Sarriego uznać za przejściowy, po którym będzie tylko lepiej, liga włoska zmarnowała wielką szansę na zmianę na szczycie.

12 LAT OCZEKIWANIA

Gdy mediolańczycy w okresie zimowym i wczesnowiosennym osłabli, znienacka zza ich pleców wyskoczyło Lazio, które w momencie przerwania rozgrywek miało tylko punkt straty do Juventusu. W rzymskich kawiarenkach pewnie jeszcze długo będzie się analizować, co by się stało, gdyby pandemia nie wytrąciła z rytmu graczy Simone Inzaghiego. Wydaje się, że to piłkarze Lazio najwięcej stracili na przymusowej przerwie i najtrudniej było im wrócić do dawnej formy. Scudetto w ich przypadku byłoby jednak wynikiem mocno na wyrost i – oceniając na chłodno – samo zajęcie czwartego miejsca i zostawienie daleko za sobą Romy, Napoli i Milanu to już duży sukces stołecznej ekipy. Po nieznacznie przegranych rywalizacjach o awans do Ligi Mistrzów Inzaghiemu po raz pierwszy w karierze udało się wprowadzić zespół do fazy grupowej rozgrywek, w których Lazio nie grało od dwunastu lat. Jeszcze bardziej niż w przypadku Interu, pozycję końcową rzymian trzeba uznawać za ich sukces. Zwłaszcza przy nie najszerszej kadrze, którą dysponowali, skończenie ligi ledwie pięć punktów za Juventusem to naprawdę dobry wynik. Jedenaście kolejnych ligowych zwycięstw, Ciro Immobile wyrównujący rekord goli w sezonie ustanowiony przez Gonzala Higuaina (36 trafień), Luis Alberto będący najlepszym asystentem w lidze, do spółki z Alejandrem Gomezem – ten sezon miał dla Lazio tyle jasnych stron, że po przespaniu się, nikt na to czwarte miejsce nie powinien narzekać.

WOLNY ROZPĘD ATALANTY

Ani przez moment poważnym rywalem dla Juventusu nie była Atalanta, co ze wciąż średnim budżetem w skali ligi z jednej strony nie może dziwić. Z drugiej, ktoś, kto rozegrał tak znakomity sezon i potrafił tak zachwycić Europę, mógłby się chociaż zakręcić w walce o tytuł. Gracze z Bergamo drugi sezon z rzędu zakończyli na trzecim miejscu. Najlepszym w historii klubu. Gdyby ograli Inter w ostatniej kolejce, mogli poprawić to osiągnięcie, ale w ich przypadku już samo ustabilizowanie się na tym poziomie jest znakomitym wynikiem. Zwłaszcza że udało się dobrą grę w lidze połączyć z podbijaniem Ligi Mistrzów, które wciąż jeszcze nie jest zakończone. W przypadku drużyny Giana Piera Gasperiniego największym problemem okazała się gra w obronie – 48 straconych bramek to wynik na poziomie środka tabeli, przy jednej z najlepszych linii ofensywnych w Europie. Jeśli Atalanta miałaby powalczyć o tytuł, musi nauczyć się bardziej równomiernie rozkładać siły w skali sezonu. Po pandemii gracze z północy Włoch byli najlepsi w lidze. Jednak musieli gonić czołówkę z bardzo odległych pozycji. Styczeń kończyli jeszcze na piątym miejscu w tabeli, w rundę rewanżową wchodzili, mając szesnaście punktów straty do Juventusu. Tak nie da się zdobyć mistrzostwa. Nawet, grając wiosną i latem tak rewelacyjnie, jak oni.

OFENSYWNA FALA

Wszyscy mają więc dobre powody, dlaczego nie zdołali odebrać Juventusowi tytułu. Jednocześnie jednak, w takiej lidze jak Serie A obowiązuje ta sama zasada, co w Bundeslidze: jeśli ma kiedykolwiek być ciekawie w walce o mistrzostwo, konkurencja musi być gotowa, gdy seryjny mistrz choć trochę słabnie. W tym sezonie Juventus osłabł, ale jego gorsza faza zastała wszystkich wokół niego nieprzygotowanych. Napoli i Roma, które w ostatnich latach najczęściej były jego głównym rywalem w grze o tytuł, wypadły poza strefę Ligi Mistrzów. Ci, którzy wskoczyli w ich miejsce, są usatysfakcjonowani samą obecnością w czwórce. Sytuacja przypomina rozgrywki, w których w Bayernie Monachium rządził Niko Kovac. Bawarczycy dali rywalom szansę, ale nikt nie był gotowy, by z niej skorzystać. Gdy Borussia Dortmund poprawiła braki i stała się gotowa, Bayern nie dał jej już szansy i seria mistrzostw nie została od lat przerwana. Na realia we Włoszech można patrzeć dwojako. Widzieć w osłabnięciu Juventusu zapowiedź nadchodzącej zmiany warty na szczycie albo w tym, że nawet słabszemu Juventusowi nikt nie odebrał tytułu, dostrzegać zapowiedź kolejnych turyńskich mistrzostw. Z neutralnej perspektywy najprzyjemniej jednak zobaczyć, że każdy, kto kręcił się w tym roku w czołówce, grał nastawioną na atak i strzelanie goli ofensywną piłkę. To był rok bicia ofensywnych rekordów, które trzymały się często nawet przez dekady. Czasy, w których na szczyt Serie A można było dojść tylko kurczową obroną własnej bramki, minęły. Może kiedyś miną też czasy, w których mistrzostwo będzie można przyznawać jeszcze przed startem sezonu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.