Prawdopodobnie nie awansują w tym sezonie do europejskich pucharów i gdyby spojrzeć na samą tabelę, nie zauważylibyśmy niczego szczególnego, co miałoby wprawiać w zachwyty nad Southampton. Na mało kogo patrzy się jednak w Premier League z tak dużą przyjemnością, tym bardziej w ostatnich tygodniach. Święci rzucają rękawicę największym i z każdym grają odważnie, wręcz na pograniczu ryzyka i nie sposób tego nie szanować.
– Nie jest to żadna tajemnica, że gdy stracą piłkę, to niektórzy ich zawodnicy mają problem z tym, żeby wrzucić wsteczny bieg i wrócić do defensywy – mówił zadowolony z siebie Ralph Hasenhüttl. W sobotę po raz kolejny w ostatnich dniach austriacki menedżer Southampton mógł cieszyć się z tego, jak spisali się jego piłkarze. Te słowa wypowiadał zaraz po remsie 1:1 z Manchesterem United i znów mógł triumfować, że bezlitośnie wykorzystał słabe punkty rywali.
TRUDNY ROZKŁAD JAZDY
Po meczu na Old Trafford znów najwięcej mówi się o kolejnych straconych punktach przez Czerwone Diabły, bo nowy sezon tego zwariowanego serialu, tym razem z Ralfem Rangnickiem w roli głównej, nabiera rumieńców i przyciąga zainteresowanie, ale niech w tym wszystkim nie umknie to, jak dobrze spisał się Southampton. W ostatnich tygodniach Święci są na fali i to im warto poświęcić trochę uwagi. Owszem, Manchester United każdego spycha w cień, sam jest winny swoich problemów i Hasenhüttl słusznie zwracał uwagę na brak energii w obronie, ale to też trzeba umieć wykorzystać.
Świętym ostatnio się to udaje. Z ośmiu ostatnich meczów w Premier League przegrali tylko jeden i to nie dlatego, że mieli akurat łatwiejszy rozkład jazdy. Po drodze pokonali na wyjeździe West Ham (3:2), rozbili w imponującym stylu na własnym stadionie Brentford (4:1), zremisowali z Manchesterem City i Tottenhamem (po 1:1), by następnie pokonać Spurs w Londynie (3:2).
Tam od pierwszej do ostatniej minuty grali lepiej od piłkarzy Antonio Conte, przez co dostaliśmy jeden z najlepszych meczów w tym sezonie. Narzucili im swoje warunki i szybkie tempo gry, zmuszali do błędów i zdominowali środek boiska. Mimo tego po straconej w kontrowersyjnych okolicznościach bramce przegrywali 1:2 na niecały kwadrans przed końcem, jednak stać ich było na zryw. Dwa gole w 80. i 82. minucie odwróciły losy meczu i można było poczuć, że sprawiedliwości stało się zadość.
Na koniec tej serii pojechali na Old Trafford i mimo tego, że znów musieli odrabiać straty, to od pewnego momentu spotkania grali od MU po prostu lepiej od silniejszego przeciwnika. Che Adams wyrównał tuż po przerwie i golem dał jedynie sygnał do dalszego natarcia. Tworzyli sytuacje, byli skuteczni w pressingu i znów wrócili z punktami. Udało im się rywali zabiegać i zaskoczyć organizacją.
Skończyło się na remisie, już dziesiątym w tym sezonie, ale po pierwsze to duża poprawa względem zeszłorocznego 0:9 z tym rywalem, a po drugie Święci zostawili po sobie lepsze wrażenie. Pięć punktów w trzech ostatnich ligowych starciach z City, Tottenhamem i United to konkretna zdobycz. Łącznie po wspomnianej serii Southampton przesunął się z 16. na 10. miejsce, dzięki czemu pierwszy raz w tym sezonie jest w górnej połowie tabeli.
ZWROT W STRONĘ MŁODZIEŻY
Ktoś powie, że to niewiele i żaden to powód do zachwytów, ale tu konieczny jest szerszy kontekst. Jeżeli cofniemy się o kilka miesięycy, to wiele wskazywało na to, że to będzie sezon pełen trudów. Latem wydawało się, że Southampton przechodzi kolejną w ostatnich latach rozbiórkę – Aston Villa po cichu zabrała Danny'ego Ingsa a, do Leicester City odeszli Jannik Vestergaard i Ryan Bertrand. Trzej spośród najbardziej doświadczonych piłkarzy i najważniejszych głosów w szatni nagle odeszło, a niewiele brakowało, by Aston Villa wyciągnęła jeszcze Jamesa Warda-Prowse'a. Kapitan Świętych miał oferty, ale ostatecznie został w klubie, jednak im bliżej było do startu rozgrywek, tym częściej pojawiały się prognozy, że Southampton to cichy kandydat do spadku.
Tym bardziej, że zastępstwa dla sprzedanych zawodników nie rzucały za bardzo na kolana. Ingsa, strzelca 34 ligowych goli na przestrzeni dwóch wcześniejszych sezonów, miał zastąpić Adam Armstrong, który w tym samym czasiezdobył dla Blackburn na poziomie Championship 44 bramki. Z Chelsea pozyskano dwóch bardzo młodych piłkarzy – 18-letni Valentino Livramento przyszedł za 5 mln funtów, a 20-letni Armando Broja został wypożyczony. Lukę po Vestergaardzie na środku obrony miał łatać Lyanco, a po Bertrandzie Romain Perraud, jednak trudno było zachwycać się tym, że dwóch doświadczonych defensorów zastąpią nabytki z Torino i Brest. Ponadto Southampton wykupił z wypożyczenia Theo Walcotta i na tym zakończył interesy.
Wydawało się, że drużyna się osłabiła, ale minęło pół roku od rozpoczęcia sezonu i dziś bardziej wygląda to jak odświeżenie, którego potrzebowała. Pod wodzą Hasenhüttla kończyła sezony na 16., 11. i 15. miejscu i zaczynała się wkradać stagnacja. I choć początkowo wydawało się, że Hasenhüttl robi dobrą minę do złej gry, to wygląda na to, że miał odpowiedni plan, a zwrot w stronę młodszych piłkarzy był w pełni świadomy.
– Wolę pracę z jeszcze kształtującymi się zawodnikami, bo oni sami nie wiedzą, czego jeszcze nie wiedzą. W ich głowach nie ma ograniczeń. Doświadczony gracz może kalkulować, ograniczać ryzyko, a młody myśli tylko o tym, co może zyskać – mówił Austriak.
Gdy dziś patrzy się na takiego Broję, to widać, co miał na myśli. To nie Armstrong, a właśnie Albańczyk nagle okazuje się najlepszym zastępcą dla Ingsa i to on jest dziś twarzą Southampton – drużyny, która nikomu się nie kłania i która pójdzie na wymianę ciosów z każdym. Mimo że Broja ma 20 lat, to fizycznie wygląda na bardziej dojrzałego i dobrze gra zarówno tyłem, jak i przodem do bramki. Zakłada pressing i pasuje do system Hasenhüttla jak ulał. Wcześniej furorę robił Livramento, zanim nie wyhamowały go kontuzje, a teraz to Broja swoją grą wbudza dyskusję o tym, czy w przyszłym sezonie Thomas Tuchel nie powinien odstawić w Chelsea na boczny tor Timo Wernera, by zrobić mu miejsce. Tyle że Southampton też już zbiera pieniądze, by go wykupić.
Wolę pracę z jeszcze kształtującymi się zawodnikami, bo oni sami nie wiedzą, czego jeszcze nie wiedzą. W ich głowach nie ma ograniczeń. Doświadczony gracz może kalkulować (...), młody myśli tylko o tym, co może zyskać
Hasenhüttl powtarza, że jako trener jego głównym zadaniem jest rozwijanie piłkarzy, tak jakby świat o tym zapomniał, a lekiem na wszystko były transfery. Bo w tym sezonie krok do przodu zrobili nie tylko Broja czy Livramento, ale wielu innych. Jan Bednarek przejął rolę lidera defensywy po Vestergaardzie i rozgrywa jak na razie najlepszy sezon w Anglii. Obok niego przebił się 22-letni Mohammed Salisu, który był najlepszym piłkarzem meczu z Manchesterem City i już zimą Newcastle oferowało za niego grube miliony, ale z St. Mary's przyszła odmowa. Do łask wrócił też chociażby Mohamed Elyounoussi, który był już na wylocie z Southampton, a we wszystkich rozgrywkach więcej goli strzelił od niego w tym sezonie tylko Broja.
SZANSA NA NOWE OTWARCIE
Dobre nastroje potęguje niedawne przejęcie klubu. Chiński właściciel Gao Jisheng sprzedał swoje 80% udziałów w ręce grupy kierowanej przez duet serbsko-szwedzki, czyli Draganowi Šolakowi i Henrikowi Kraftowi. Wraz z nimi na stanowisku dyrektora sportowego pojawił się Rasmus Ankersen, czyli architekt awansu Brentford do Premier League, który już zapowiada mocniejsze oparcie przyszłości Świętych na analityce. A skoro jest zastrzyk pieniędzy i nowe otwarcie, to być może Southampton nie będzie zmuszony znów sprzedawać swoich najważniejszych piłkarzy, tylko w końcu uda się zbudować coś trwałego.
Kluczem do wszystkiego wydaje się jednak Hasenhüttl. Złośliwe słowa Paula Scholesa o tym, że Southampton ma menedżera z prawdziwego zdarzenia, a Manchester United zatrudnił w tej roli dyrektora sportowego poniosą się nieźle na Twitterze jako viral i szpilka wbita w Rangnicka, ale coś w tym faktycznie jest. Austriak pracuje w niezbyt komfortowych warunkach, jednak cieszy się dużym zaufaniem władz klubu i ma czas, by wdrażać swoje pomysły.
Jego Święci mają charakterystyczny styl gry, potrafią wypunktować słabe strony przeciwników i są elastyczni taktycznie. Przylgnęło go niego, że stawia na system 4-2-2-2, ale w tym sezonie decydował się już na trójkę obrońców albo bardziej klasyczne ustawienie 4-3-3. W zależności od potrzeb jest w stanie się dostosować i opracować skuteczny plan. Trzy wygrane w ostatnim czasie – z West Hamem, Brentfordem i Tottenhamem – to trzy mecze, w których decydował się na inny system od pierwszej minuty, by jak najlepiej wypunktować przeciwnika.
Hasenhüttl jest w klubie już od ponad trzech lat i w tym czasie wypracował w Southampton wyraźną tożsamość. Wie, jakich chce piłkarzy i choć nie mógł otrzymać „gotowego produktu”, to nigdy nie wywierał presji na władzach klubu i nie huczał na konferencjach prasowych o konieczności wzmocnień. On spełnia się, kiedy może rozwijać swoich zawodników. Zaskoczył jednak ostatnio, kiedy stwierdził, że po wygaśnięciu umowy po sezonie 2023/24 rozważa zakończenie kariery trenerskiej.
– Pięć i pół roku w Premier League to jak dziesięć sezonów gdzie indziej. Będę miał 57 lat i to dobry czas, by da sobie spokój. Nie wyobrażam sobie mieć 74 lata jak Roy Hodgson i dalej pracować – wypalił przed meczem z Tottenhamem.
Być może stwierdzi inaczej, jeżeli do tego czasu uda mu się stworzyć w Southampton solidny zespół na miarę walki o wyższe cele. Kibice nadal tęsknią do czasów Mauricio Pochettino i Ronalda Koemana, kiedy przez cztery lata z rzędu kończyli ligę na miejscach 6-8, a za Claude'a Puela byli w finale Pucharu Ligi. Model klubu od lat przewidywał pozyskiwanie obiecujących piłkarzy i sprzedawnie ich z zyskiem, ale za kadencji Hasenhüttla kolejni gracze odchodzili, a w ich miejsce brakowało odpowiednich zastępców. Mimo tego udało mu się postawić solidne fundamenty. Teraz, gdy kilka ruchów się udało i jest szansa na nowe otwarcie po zmianie właściciela, może dobudować do tej konstrukcji kolejne piętra.
Komentarze 0