Po blamażu 0:9 z Leicester City spokojne położenie, w jakim są obecnie Święci, nie było oczywiste. Klub wytrzymał kryzys i jest na dobrej drodze do tego, by niebawem znów walczyć o ambitne cele.
Na pierwszy rzut oka nie ma się czym w przypadku Southampton zachwycać. Ot, drużyna ze środka tabeli Premier League. Traci parę punktów do górnej połowy tabeli, do pucharów jest jeszcze dalej i nie grozi jej spadek. Kiedy jednak w październiku przegrywała aż 0:9 z Leicester City, wyrównując najwyższe rozmiary porażki w historii Premier League, wydawało się, że tak spokojnie nie będzie.
ANI MYŚLELI ZWALNIAĆ
Święci zsunęli się wtedy to strefy spadkowej, później przegrali jeszcze dwa następne mecze i były obawy, że sezon będzie stał pod znakiem walki o utrzymanie. Byli nawet tacy, którzy twierdzili, że klęska z Lisami i fatalna forma z początku sezonu - dwie wygrane i ledwo osiem punktów po pierwszych dwunastu meczach - doprowadzą do zwolnienia Ralpha Hasenhüttla. Nic bardziej mylnego.
Klub z południa Anglii bardzo szybko wysłał w świat przekaz, że menedżer może spać spokojnie. Że prędzej to piłkarze muszą się obawiać. Prezesi klubu zabrali głos, a cała drużyna wzięła się ostro do pracy. Zamiast rozdrapywania rany zapanowała mobilizacja, by taka wstydliwa porażka już się nie powtórzyła. To było bardzo głośne wotum zaufania wobec austriackiego trenera. W dzisiejszym świecie - szczególnie piłkarskim - przyzwyczailiśmy się do szybkich rozwiązań i pewnie zwolnienie Hasenhüttla po 0:9 byłoby prostsze. Trudniejszym wyjściem jest wówczas wyjść i udzielić trenerowi poparcia. Władze Southampton uznały jednak, że wykonuje on dobrą pracę. Pamiętano mu jeszcze również zasługi z poprzedniego sezonu. W połowie sezonu obejmował ekipę w strefie spadkowej, a mimo to utrzymał ją, pokonując po drodze m.in. Arsenal, Tottenham czy Wolverhampton.
NACISKAJĄ JAK WŚCIEKLI
Cierpliwość poskutkowała. Mimo że obecne położenie Świętych tabeli tego nie pokazuje, to jest to zespół w pucharowej formie. Gdyby odciąć tabelę od 23 listopada i remisu 2:2 z Arsenalem, Southampton zajmowałby w Premier League piąte miejsce. W tym czasie więcej punktów zebrał tylko Liverpool, oba kluby z Manchesteru i Wolverhampton, choć Wilki tylko o jeden więcej od Świętych. Ich defensywa jest w tym okresie ósmą pod względem liczby traconych bramek (26) i w statystyce goli oczekiwanych w obronie (29,18). Udało się też przegonić demony po 0:9 dzięki wyjazdowej wygranej z Leicester City w styczniu.
Choć Hasenhüttl był napastnikiem, na pierwszym miejscu stoi u niego obrona. I nie chodzi tu o stanie we własnym polu karnym i przesuwanie się pomocników blisko obrońców. Austriak to wyznawca szkoły pressingu. Trzeba biegać, biegać i jeszcze raz biegać. Żartował w jednym z wywiadów, że zmusza do tego swoich piłkarzy, bo sam jako zawodnik biegania nienawidził. Ale Hasenhüttl wie, że dziś inaczej się nie da. Jego drużyna ma być bez piłki bardzo aktywna po to, by po jej odzyskaniu móc zaskoczyć rywala. Dlatego też często powtarza, że woli pracować z młodą kadrą i piłkarzami, którzy są w stanie fizycznie sprostać jego wymaganiom. - Cel jest prosty. Zabrać piłkę i szybko z nią przejść do ataku, w nie mniej niż 10 sekund - tłumaczył niegdyś swoją filozofię.
Taką grę udało mu się zaszczepić w Southampton praktycznie od pierwszego dnia. Serwis understat.com podaje taki parametr jak "passes per defensive action" (PPDA). To statystyka określająca to, jak dużo podań wymieniają średnio przeciwnicy danej drużyny, zanim ta wykona próbę odbioru. Im mniejsza wychodzi liczba, tym bardziej agresywny pressing. I tu wychodzą największe atuty Southampton. Na przestrzeni całego sezonu korzystniej w PPDA wypadają jedynie Liverpool oraz Leicester City. Jednak od rzeczonego remisu z Arsenalem, Święci są pod tym względem najlepsi w Premier League. To głównie dlatego tak się poprawili.
Odmiana nie uszła uwadze szefów klubu i na początku czerwca Hasenhüttl przedłużył umowę do 2024 roku. - Ani przez moment nie kwestionowałem tego, że Ralph to właściwy lider dla naszej drużyny. Nie ma nikogo, kto pracowałby ciężej na sukces i radość kibiców - komentował prezes Świętych Martin Semmens, raz jeszcze pokazując, jak bardzo ceni się tam Austriaka i spokojnie podchodzi do spraw.
DOBRZE PRZEPRACOWANA PRZERWA
Southampton przed restartem był już dość bezpieczny, więc zamierzał ostatnie dziewięć meczów wykorzystać do tego, by pokazać ambicję. Przerwa nie rozleniwiła nikogo, a już na pewno nie Hasenhüttla. Skoro nie dało się trenować w grupie i korzystać z klubowych budynków, menedżer zadbał o to, by każdy z piłkarzy otrzymał kilkudziesięciostronicowe materiały z analizą wszystkich możliwych ustawień, w jakich gra Southampton ze szczegółowym rozpisaniem swojej roli w każdym z nich. Taki "playbook" ma służyć ponadto wychowankom klubowej akademii. Hasenhüttl liczy bowiem na to, że skład naturalnie zasilać będą młodzi gracze, dlatego muszą znać wszelkie automatyzmy, by bezboleśnie wchodzić do pierwszej drużyny.
Mimo takiej dawki analizy, nie wygląda na to, że Austriak przeładował głowy swoim piłkarzom. Po restarcie rozgrywek Southampton wygrał trzy z czterech meczów, w tym spotkanie z Manchesterem City. Wciąż może skończyć sezon w górnej połowie tabeli, choć jesienią ktokolwiek, kto by to typował, byłby potraktowany mało poważnie. Ponadto w tym krótkim okresie jeszcze lepiej wyglądają statystyki dotyczące pressingu. Od powrotu na boiska jedynie Liverpool oraz The Citizens mają więcej odbiorów na atakowanej połowie od Świętych. To po prostu drużyna uciążliwa dla każdego rywala.
Na boisku ciężko pracują wszyscy. Nawet najlepszy strzelec drużyny i jeden z kandydatów do miana króla strzelców tego sezonu Premier League Danny Ings zasuwa za dwóch. Anglik ma najwyższą średnią odbiorów na mecz spośród wszystkich napastników ligi i wyraźnie odżył u Hasenhüttla. W końcu nie ma też problemów ze zdrowiem i w stylu Austriaka odnajduje się w znakomity sposób. 18 bramek to już jego najlepszy dorobek w elicie i drugi najlepszy w karierze po 21 trafieniach w Championship w sezonie 2013/14. A jeszcze ma czas go poprawić.
ROZPĘD NA NOWY SEZON
Siłą Southampton jest jednak to, że nie ma tam jednej wiodącej gwiazdy. Jest zespół. Owszem, Ings strzela najwięcej goli, jest dobrze wyszkolony technicznie James Ward-Prowse czy Nathan Redmond, który kiedyś zapowiadał się na piłkarza większego kalibru, ale największy wpływ na grę drużyny ma jej menedżer. Hasenhüttl zdążył pokazać, że potrafi sprawić, by jego drużyna grała lepiej niż wskazywałaby na to suma umiejętności piłkarzy w jej składzie. Władze Southampton to widzą i w pełni mu ufają. Już obecny, zakończony komfortowo sezon to nagroda za cierpliwość.
Austriak przed powrotem nie mówił zresztą o "przerwie". Używa określenia "okres przygotowawczy" i twierdzi, że czerwcowo-lipcowe granie to przetarcie przed kolejnym sezonem. W nim kibice będą już mocniej liczyć na nawiązanie do udanych lat 2013-17, kiedy ich klub kończył Premier League kolejno na ósmym, siódmym, szóstym i ósmym miejscu. Na razie brakuje do tego paru wzmocnień, jednak taki menedżer jak Hasenhüttl sprawia, że te nadzieje są oparte na konkretach.