Z zewnątrz powołanie Przemysława Płachety nie miało logicznych pobudek, bo ostatni mecz rozegrał prawie cztery miesiące temu, a w Norwich grał ogony pod koniec kwietnia. Pamiętajmy jednak, że nikt nie wie lepiej od selekcjonera, w czym dany zawodnik może mu pomóc. Chociaż Paulo Sousa nie dostał powodów, aby rozpływać się nad formą 23-latka i do ostatnich minut próbował go pobudzać, wychodząc daleko poza swoją strefę, ostatecznie to Płacheta jako pierwszy pomógł przełamać defensywę San Marino (5:0). Portugalczyk wiedział, że zdecydowanie słabszego rywala trzeba zaskoczyć szybkością w bocznych sektorach, więc przygotował do tego najszybszych graczy. Zadanie wykonane. Warto o tym pamiętać, kiedy w przyszłości nie znając pomysłu selekcjonera, będziemy mu grzebać w powołaniach osobistymi wizjami.
Naturalne prawo każdego kibica w 40-milionowym kraju: nie zgadzać się, debatować o drużynie narodowej, przedstawiać swoje pomysły, to przecież koło zamachowe zainteresowania futbolem oraz samą reprezentacją. Tak samo jak naturalnym prawem selekcjonera jest przypominać, że buduję kadrę według swojej wizji i wcale nie powołuje najlepszych piłkarzy w kraju, tylko najbardziej odpowiednich do swojej koncepcji. Owszem, nieuczciwe wydaje się pomijanie jednego z lepszych pomocników ligi rosyjskiej Sebastiana Szymańskiego (3 gole i 3 asysty w tym sezonie), a znajdowanie miejsca dla zupełnie niegrającego Przemysława Płachety. Ten temat napędził sporo debat i krytyki przed październikowymi spotkaniami. Ale na końcu od tego są mecze eliminacyjne, aby selekcjoner wyjaśniał nimi swoje wybory.
Każdy wniosek wysnuty na bazie rywalizacji z San Marino trzeba dzielić jeszcze kilka razy. To przeciwnik walczący o przetrwanie w każdym spotkaniu i tracący średnio ponad 4 bramki na mecz. Innej opcji, niż wypunktowanie go po prostu nie ma. Trzeba o tym pamiętać, gdy Karol Świderski zaczyna wyglądać na idealnego partnera dla Roberta Lewandowskiego, nastoletni Kacper Kozłowski bryluje na międzynarodowym poziomie, a Tomasz Kędziora rozgrywa piłkę od tyłu, jakby był do tego stworzony. Klasa rywala pozwala na więcej. Natomiast takie spotkania też można wykorzystywać – do testów, rotacji czy budowania niektórych nazwisk.
Wobec mizerii na skrzydłach w polskiej kadrze Paulo Sousa wezwał również Przemysława Płachetę z zerowym bilansem minut. I kiedy we wtorek zagramy z Albanią o wszystko, zapewne będzie jedną z ostatecznych opcji ratunkowych. Ale kiedy trzeba było poszukać sposobu na najłatwiejsze napoczęcie San Marino, Portugalczyk dostrzegł w nim możliwości. Mimo pięciu goli przewagi, to nie były porywające zawody. Spotkanie do odbębnienia rozgrywane w piknikowo-spacerowym tempie. Ale właśnie z pomocą skrzydłowego Norwich udało się zbudować spokój już w pierwszych minutach.
Sousa zawsze stara się dostosować plan na grę pod przeciwnika. Kiedy na Euro ze Szwecją wypatrzył, że rywale mają problemy z dośrodkowaniami, nakazał nałogowo wrzucać piłkę. Stąd też odwróceni skrzydłowi, bo zaobserwował, że to prowokuje jeszcze większe zamieszanie u ich stoperów oraz zwiększa skalę trudności przy wybijaniu futbolówki. Efektów to nie dało, lecz sam pomysł był uzasadniony i wynikał z wnikliwej analizy. San Marino można zaskoczyć niemal każdym sposobem, ale Sousa uznał, że najłatwiej będzie im odjeżdżać na skrzydłach. Stąd wybory Frankowskiego oraz Płachety. Gdyby stworzyć listę polskich graczy najszybszych na pierwszych metrach lub z najlepszych przyspieszeniem po wypuszczeniu piłki, były gracz Śląska Wrocław byłby w czołówce. Nawet jeżeli czasem brakuje mu charakteru, nawala pracując w defensywie czy jest zbyt zachowawczy w ataku, w tym konkretnym elemencie mógł zbudować przewagę. I zrobił to, asystując na 1:0 do Karola Świderskiego.
Pewnie tym spotkaniem Płacheta niekoniecznie przekonał Sousę, aby zmienić swoją pozycję w hierarchii. Miał do niego wiele zastrzeżeń, przywoływał go do linii bocznej, wychodził poza swoją strefę, aby go aktywować i pobudzić w ostatnich minutach. Dał mu całe spotkanie, bo wiedział, że z Albanią prędzej postawi na Jóźwiaka czy Frankowskiego. Ale kilka mniejszych celów spełnił swoją decyzją: dał przewagę szybkościową na bokach, motywację samemu piłkarzowi grającemu przy prawie 60 tysiącach kibiców, być może większą wiarę w siebie i nadzieję na odwrócenie trudnej sytuacji w klubie. Reprezentacja nie powinna być domem pomocy, ale akurat Płacheta swoje zadanie spełnił już na samym początku. Miał aż 7 kluczowych podań w tym spotkaniu – najwięcej na boisku, bo kolejny Karol Świderski miał 4. W kontekście dośrodkowań aż 9 z 18 prób dotarło do celu, co także należy pochwalić. Rywal był taki, że nawet niegrający Płacheta mógł się wyróżnić i dać konkrety.
Po prostu warto o tym pamiętać, gdy kolejnym razem z oburzeniem będziemy układać kadrę Portugalczykowi. Nawet jeśli ma plan na danego piłkarza na 15 minut w dwóch spotkaniach, to ma go dla konkretnego planu, jaki ułożył sobie znacznie wcześniej. Wie, jakich profili będzie potrzebował na Albanię, a jakich na San Marino. I tym należy tłumaczyć powołanie dla 23-latka z Norwich. Jóźwiak odpoczął, a ten pozwolił suchą stopą przejść przez rywalizację z czerwoną latarnią. „Muszę poświęcić chwilę Przemkowi. Zagrał całe spotkanie i świetnie sobie poradził. Oczywiście, że mógł zagrać lepiej, bo stać go na to, doskonale o tym wiemy. Może być skuteczniejszy, może być groźniejszy, ma jednak bardzo dobrą lewą nogą i dobre parametry biegowe. Zasłużył na to, co wydarzyło się w tym spotkaniu” – chwalił go Sousa.
Portugalczyk wiedział, że nie potrzebuje Szymańskiego, bo w kolejce przed nim ma do gry Zielińskiego, Klicha, Modera, nastoletniego Kozłowskiego czy Linettego. Wiedział za to, że będzie potrzebował biegacza, sprintera i człowieka o lewej nodze na skrzydle. I mógł zaryzykować z Płachetą, co finalnie się opłaciło. Jakby nie patrzeć, tworzył dość sporo zagrożenia, mimo że wiele jego decyzji mogło nam się nie podobać. Ruchy selekcjonera są jednak obliczone na konkretne cele. Paulo Sousa nie panoszy się i nie poucza wszystkich dookoła jak Luis Enrique, lecz przypomina całemu środowisku, że to on buduje konkretne plany i będzie z nich rozliczany. To on ma pomysły na konkretne fazy spotkania, plany awaryjne i sposoby, jak zaskoczyć konkretnego przeciwnika. Dlatego rzeczywiście czasem warto się zastanowić, co selekcjoner miał na myśli, zamiast jednoznacznie przekreślać jego wybory. To jego święte prawo ryzykować i podejmować własne decyzje, nawet jeżli z boku wyglądają na mniej logiczne. Triumfuje wtedy, gdy później podczas spotkania jego pomysły nabierają kształtu oraz sensu.