Trudne zadanie Nets w drodze na szczyt. Starcie z Bucks okazją do potwierdzenia mistrzowskich aspiracji

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
NBA: Brooklyn Nets v Milwaukee Bucks
Fot. Stacy Revere/Getty Images

Brooklyn Nets mają za sobą pierwszą przeszkodę w drodze po tytuł. W pięciu meczach uporali się z Boston Celtics i choć raz przegrali, to ich dominacji nie dało się podważyć. Mecze wygrywali przede wszystkim w ataku i to nadal ich największa nadzieja na sukces. Czy w Milwaukee mają się czego obawiać przed startem drugiej rundy?

104, 130, 119, 141 i 123. Tyle punktów w kolejnych meczach pierwszej rundy przeciwko Boston Celtics zdobywali koszykarze Brooklyn Nets. Osłabionych brakiem Jaylena Browna zawodników z Bostonu powinni byli pokonać w czterech meczach, ale nie pozwolił na to Jayson Tatum. Fantastyczny występ skrzydłowego w meczu numer trzy i aż 50 zdobytych punktów pozwoliły Celtom urwać jeden mecz, ale na więcej bostończyków nie było stać. Tym bardziej że w dwóch ostatnich spotkaniach tej serii musieli sobie radzić bez dwóch kolejnych starterów w osobach Kemby Walkera i Roberta Williamsa III.

Nie da się jednak podważyć dominacji Nets, którzy w każdym meczu wystawiają na parkiet jeden z najbardziej utalentowanych ofensywnie triumwiratów w historii NBA. Najlepiej było to widać w meczu numer cztery w Bostonie, kiedy Kevin Durant, Kyrie Irving oraz James Harden pobawili się z rywalem. Pierwszy zdobył 42 punkty, drugi dołożył 39 oczek, a trzeci do 23 punktów dodał jeszcze najlepsze w karierze 18 asyst. Irving i Durant swoje zrobili w izolacjach, trafiając przez ręce przeciwnika albo nawet z dalekiego dystansu. Harden z kolei świetnie poprowadził Nets w tych minutach, gdy pozostała dwójka odpoczywała.

NIE PODWAJAĆ

Harden od początku przygody na Brooklynie jest zresztą tym, który poświęcił się chyba najbardziej. W 36 meczach oddawał średnio 16.6 rzutów, czyli najmniej od siedmiu lat. W serii z Celtics ta średnia spadła nawet do 14 prób w każdym meczu, przy czym Harden doskonale odnajduje się jako kreator gry i ktoś, kto dyryguje ofensywą zespołu. Przecież swego czasu był najlepiej podającym graczem w całej lidze. 31-latek nie ma więc problemu z tym, by wejść w rolę rozgrywającego, a w razie potrzeby jego step-back trójki nadal mogą stanowić jedną z najgroźniejszych broni w arsenale Nets.

Tymczasem wielu obawiało się, że cała trójka będzie miała problemy ze wspólną grą. Bo piłka jest tylko jedna, a gwiazd aż trzy. Na razie to jednak akurat żaden kłopot, a bardziej ogromny luksus dla Nets. Każdy z tej trójki potrafi wziąć na siebie ciężar gry. Każdy potrafi też z łatwością dostać się do swoich ulubionych na parkiecie miejsc, co akurat w fazie play-off ma często bardzo duże znaczenie.

Do tego dochodzi fakt, że tej grupy zawodników po prostu nie da się podwajać. Wielokrotnie przekonali się o tym boleśnie Celtics, a skorzystał przede wszystkim Joe Harris. Jeden z najlepszych specjalistów od trójek w NBA w pięciu meczach trafił 17 z 33 prób z dystansu.

PROBLEMATYCZNA DEFENSYWA

Ostatecznie w przekroju całej serii Nets zdobywali średnio 128 punktów na 100 posiadań. To najlepszy wynik w fazie play-off w ostatnim ćwierćwieczu. Celtics w meczu numer cztery zaliczyli jedno z najbardziej efektywnych ofensywnie spotkań w całym sezonie, a mimo to nie byli nawet blisko zwycięstwa. Mimo wszystko to jednak tutaj czai się największy problem nowojorskiego zespołu. W sezonie zasadniczym podopieczni Steve’a Nasha zajęli miejsce w trzeciej dziesiątce ligi, jeśli chodzi o efektywność obrony. Tymczasem odkąd liczone są te statystyki, tylko jednej drużynie udało się zdobyć mistrzostwo pomimo tak przeciętnej gry w defensywie. Tym zespołem byli Los Angeles Lakers w sezonie 2000/01.

Aż 50 punktów zdobył w meczu numer trzy Tatum, a łącznie w trzech ostatnich spotkaniach zapisał na konto aż 122 oczka. A przecież nie miał obok siebie Jaylena Browna, czyli drugiego najlepszego gracza Celtics w tym sezonie, a przez ostatnie 96 minut tej serii także Kemby Walkera. Mimo tego i tak grał jak przyszły król strzelców NBA, na którego niewątpliwie ma zadatki.

Szczególnie mocno upatrzył sobie Blake’a Griffina, którego grillował niemal za każdym razem po zamianie krycia. Często atakował też jednak bardzo skutecznie mniejszego Irvinga. W większości przypadków wygrywał również pojedynki z Durantem, który jest przecież całkiem solidnym defensorem.

ZATRZYMAĆ GIANNISA

W drugiej rundzie Tatuma już nie będzie, ale nie oznacza to, że obrona Nets będzie miała łatwiejsze zadanie. Wręcz przeciwnie, Bucks mają przecież trzech zawodników, którzy mogą szukać swoich przewag w starciu z taką niepewną defensywą. Ogromnie dużo wniósł do Milwaukee przede wszystkim Jrue Holiday, choć nadal najwięcej zależeć będzie od Giannisa Antetokounmpo.

Na Greka Nets nie mają kogo za bardzo rzucić, choć w dwóch meczach na początku maja pokazali, w jaki sposób zamierzają przeciwko niemu bronić. Wtedy to zadanie spadło na DeAndre Jordana, który jednak od tamtego czasu zagrał łącznie zaledwie pięć minut w jednym spotkaniu. W serii z Celtics ani razu na parkiet nie wybiegł.

Na początku maja jego zadaniem było przyjąć Giannisa na siebie i utrudnić mu życie przy wjazdach. Na pierwszy rzut oka efekty były koszmarne: Grek w pierwszym z dwóch starć zdobył 49 punktów, w drugim dołożył jeszcze 36. Bucks oba te mecze wygrali, choć warto podkreślić, że nie zagrał Harden. Z kolei sam Giannis na każdy punkt musiał się mocno napracować. Znacznie częściej niż zwykle oddawał rzuty z wyskoku (łącznie 19), a tylko 26 procent wszystkich jego prób w obu meczach była spod obręczy. A przecież z reguły to ponad połowa jego rzutów!

Można więc stwierdzić, że Nets zadanie wykonali dobrze, bo włożyli Antetokounmpo w takie akcje, w których nadal jest najmniej efektywny.

KTO KOMU DA SIĘ WE ZNAKI

Grecki skrzydłowy pokazał to w pierwszej rundzie fazy play-off. Trafił bowiem tylko cztery z dziesięciu rzutów z półdystansu i zaledwie jedną z 16 prób zza łuku. Zmuszenie go do gry na dystansie pozostaje więc najlepszym rozwiązaniem, nawet jeśli od czasu do czasu Antetokounmpo jest w stanie trafić cztery trójki w meczu.

W ten sposób można też zabrać mu okazje do kreowania gry kolegom, tym bardziej że Nets już w trakcie pojedynków z Bucks w sezoie zasadniczym rzadko kiedy wysyłali pomoc. Znów ważne minuty grać będzie Griffin, a istotne role przeciwko Bucks odegrać mogą również Jordan czy Nicolas Claxton.

Nets mimo wszystko przeciwko Celtom grali niskimi ustawieniami, nawet po kontuzji Jeffa Greena, który powinien wrócić gdzieś na początku serii z Bucks. To jednak sprawiło, że Celtics zdominowali ich na tablicach, gdzie szczególnie mocno dał im się we znaki Tristan Thompson. Tymczasem Bucks to jeszcze lepiej zbierająca ekipa niż Boston, a do tego solidną serię przeciwko Heat zaliczył Brook Lopez. Środkowy trafił co prawda tylko jedną trójkę, ale swoje zrobił w obronie. Tu jednak będzie miał nieco trudniejsze zadanie, bo Nets to z kolei dużo lepiej rzucająca za trzy drużyna niż Miami.

STARCIE TYTANÓW

Wynik tej serii może się sprowadzić do tego, czyj talent okaże się większy. Na papierze to Nets wyprzedzają pod tym względem chyba wszystkie inne zespoły, ale w praktyce Bucks jak żadna inna drużyna są przygotowani na starcie z wielką trójką. No i obok Antetokounmpo mogą wystawić już nie tylko Khrisa Middletona, ale też wspomnianego Holidaya.

Na pewno w Milwaukee odczują brak Donte DiVincenzo, lecz nawet bez niego mogą znacząco utrudnić życie każdej gwieździe Nets. Na samego Duranta rzucić mogą wszak czterech różnych defensorów z najlepszym obrońcą sezonu 2019/20 na czele.

Pod tym względem są dużo groźniejszym rywalem niż Celtowie. Zobaczymy zresztą pojedynek dwóch spośród trzech najlepszych drużyn konferencji wschodniej poprzedniego sezonu. Dla każdego z tych zespołów porażka w drugiej rundzie fazy play-off będzie ogromnym rozczarowaniem, bo i Nets, i Bucks celują wszak w mistrzostwo.

W obu drużynach po awansie słyszało się zresztą, że to ledwie pierwszy krok, a do wykonania wciąż jest mnóstwo pracy. Trudno się z tym nie zgodzić, bo w tym starciu tytanów konieczne będzie wzniesienie się na wyżyny możliwości. A to dobra wiadomość przede wszystkim dla kibica.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.