Arsenal dał mu nowy kontrakt, bo potrzebował zapewnić sobie dostarczanie usług na najwyższym poziomie. Trofea i wysokie lokaty potrzebują goli, a Pierre-Emerick Aubameyang zawsze – stosując nomenklaturę korporacji – dowoził cele. Ale od startu sezonu Gabończyk się „zepsuł”. Bez jego trafień w Londynie mogą zapomnieć o powrocie na wysokie grzędy w hierarchii.
Kiedy startował poprzedni sezon Premier League, w grze Aubameyanga uwidaczniały się jego najlepsze cechy. Instynkt killera, szybkość, koncentracja – 8 kolejek i 7 bramek na koncie. Ten bardzo mocny początek zaowocował kampanią z 29 golami w lidze i pucharach. Fani Arsenalu mogli czasem narzekać na wyniki zespołu, na styl, ci bardzo sentymentalni wzdychać do złotych czasów Arsene’a Wengera, ale jedno było stałe: forma ich napastnika.
Obecne rozgrywki to wielkie rozczarowanie i rozpaczliwa próba odnalezienia skuteczności, pewności siebie. Zaczęło się zgodnie z planem, od bramki z Fulham, ale patrząc na dyspozycje beniaminka w późniejszych meczach, żaden to sukces. Zdarcie pierwszego skalpu nie pociągnęło za sobą kolejnych wyczynów snajperskich. W kolejnych sześciu spotkaniach ligowych Gabończyk oddał zaledwie cztery celne strzały. Ten czwarty, z rzutu karnego, zakończył się golem w meczu z Manchesterem United. Mamy więc dobiegający końca listopad i po ośmiu rozegranych przez „Aubę” meczach w Premier League zaledwie dwie bramki w jego dorobku.
W tym sezonie Mikel Arteta często ustawia Aubameyanga na skrzydle. Zamysł jest taki, by atakował z lewej flanki, ustawiony szeroko wykorzystywał swoje kosmiczne przyspieszenie i dawał zespołowi pewność siebie w tej strefie boiska. Przeciwko Leicester City zagrał na prawej stronie. Za chwilę stuknie rok od momentu, gdy po raz ostatni został wystawiony jako środkowy napastnik. Wielu fachowców twierdzi, że pozycja, jaką obecnie zajmuje w jedenastce z The Emirates, jest kluczową sprawą w kwestii braku osiągnięć.
Życia nie ułatwia mu również Alexandre Lacazette. Francuz i Gabończyk od początku współpracy w Arsenalu byli traktowani jako duet rozumiejących się fantastycznie na boisku i poza nim piłkarzy. Kiedy jeden nie grał, drugi się z tego nie cieszył – przeciwnie, uważał, że lepiej mieć kumpla u boku. Bramki zdobywane po ich dwójkowych kombinacjach zawsze przynosiły miłe obrazki – widać było gołym okiem, że wspólna gra ich cieszy, choćby po sposobie, w jaki sobie gratulowali.
Ale to Lacazette jest człowiekiem, z powodu którego Aubameyang został zepchnięty na lewą stronę i w konsekwencji stracił moc pod bramką przeciwnika. Początek sezonu wskazywał, że taki wybór jest dobry – Francuz trafił w trzech kolejkach. Ale ostatnio zniknął z radaru. Nie ma goli, sytuacji jak na lekarstwo. 252 minuty i trzy okazje podbramkowe, bez trafienia. Takie liczby w kontekście kolejnych spotkań nie mają prawa się obronić.
Na logikę powinno się wydawać, że zawodnik tak ukształtowany jak P-EA, nie powinien w efekcie finalnym być uzależniony tak mocno od pozycji. Przecież nie stracił nagle umiejętności indywidualnych, nie wierzę też, by nowy kontrakt na The Emirates sprawił, że ma wszystko gdzieś. Co jednak takiego się stało, że kiedyś to były serie, teraz gole „kapią”.
Aubameyang – co zabrzmi w kontekście moich wywodów dość zabawnie – jest mimo wszystko najlepszym strzelcem Kanonierów w obecnym sezonie, ale ma tylko cztery gole w lidze i pucharach tylko źle świadczy o wewnątrzklubowej klasyfikacji strzelców w Arsenalu. 660 minut oczekiwania na bramkę z akcji to coś niezwykle frustrującego dla piłkarza, który od debiutu w Premier League strzelił 56 goli, ustępując w tym okresie jedynie Mohamedowi Salahowi i Jamiemu Vardy’emu. Gdyby w tym samym czasie dołożyć do tego trafienia w europejskich i krajowych pucharach, mamy wyścig dwóch graczy: Salaha i Aubameyanga. Ale w tym sezonie Egipcjanin jest skuteczny, Gabończyk – nawala na całego.
Bez wątpienia nie pomoże fakt, iż podczas zgrupowania kadry napastnik Arsenalu podróżował w absurdalnych warunkach. Przedstawiciele klubu z północnego Londynu byli w szoku, kiedy zobaczyli w mediach społecznościowych zdjęcie swojego zawodnika z lotniska, z godziną 4:37. Aubameyang i jego koledzy z drużyny narodowej spali na podłodze portu lotniczego w Gambii po tym, jak wyniknęły „problemy administracyjne”. Interweniować musiał rząd Gabonu. Selekcjoner kadry, Patrice Neveu, był zrozpaczony. Dziennikarzom powiedział, że Arsenal nie puści już nigdy Aubameyanga. – Po tym, jak zobaczyli go w takich warunkach, to już koniec – rozłożył ręce.
Sześć godzin spędzonych w nocy na lotnisku w Gambii spędziło sen z powiek nie tylko samemu piłkarzowi, ale również Artecie i kibicom The Gunners. Przed meczem z wybieganym zespołem Leeds United świeżość to coś, czego londyńczycy potrzebują najbardziej. Ale samo bieganie nie wystarczy. Potrzebne są jeszcze gole. Arsenal ma ich w obecnym sezonie Premier League zaledwie dziewięć. Najmniej na tym etapie rozgrywek od końcówki ubiegłego stulecia.
Były gracz Kanonierów, Paul Merson, uważa, że trzymanie „Auby” na lewej flance to marnowanie jego potencjału. Liczby bronią tezy Mersona – za kadencji Artety Gabończyk trafia do siatki średnio co 50 minut rzadziej. To olbrzymi regres w stosunku do wcześniejszych wyczynów. Zalicza mnóstwo przestojów, kiedy czeka na dobre podanie, musi też zaangażować się w zadania defensywne.
Trudno oskarżyć Mikela Artetę, że robi na złość piłkarzowi, to raczej chęć stworzenia systemu na własną modłę i konsekwencja aż do bólu. Boiskowe fakty przestają jednak bronić menedżera. Aubameyang jest dziś jak ekskluzywny pojazd w garażu Arsenalu, którym właściciel udaje się w weekendy na przejażdżki bocznymi, wiejskimi drogami. A jeśli pod maską masz tyle koni, to miejsce bolidu jest na autostradzie.