Większy niż Pele. Dziennikarz sportowy patronem najsłynniejszego stadionu świata

Zobacz również:Futbol przyszłości? TikTok wjeżdża do ligi hiszpańskiej
Mario Filho
Buda Mendes/Getty Images

Najważniejsza świątynia piłkarska wcale nie nazywa się Maracana, lecz Stadion Dziennikarza Mario Filho. Jego legenda nawet pół wieku po śmierci okazała się silniejsza od “Króla Futbolu”. Dzień Dziennikarza Sportowego to dobra okazja, by opowiedzieć o jednej z najważniejszych postaci w dziejach brazylijskiego futbolu.

Kiedy w marcu władze Rio De Janeiro ogłosiły, że najsłynniejszy obiekt sportowy w mieście, kraju i na świecie zyska nowego patrona, w Brazylii zawrzało. Nie chodziło tylko o to, że w środku szalejącej pandemii władze siedmiomilionowej metropolii mogłyby się zajmować czymś innym niż przemianowywaniem Maracany w Stadion Króla Pelego. Ani o to, że Pele nie jest aktualnie postacią szczególnie w ojczyźnie lubianą. Ani nawet o to, że choć na Maracanie rozegrał wiele znakomitych meczów, nie jest legendą żadnego z czterech klubów z Rio, lecz Santosu i jeśli gdzieś można by mu oddać cześć, to prędzej tam. Chodziło przede wszystkim o to, że gdyby nie Mario Filho, dotychczasowy patron obiektu, Pele nie rozegrałby na nim ani jednego meczu. I że jego zasługi dla tego obiektu oraz całego sportowego Rio były nieporównywalnie większe. Dlatego władze stanowe miesiąc później zablokowały zmianę patrona. Blisko 80-tysięczny obiekt, na którym toczy się właśnie Copa America, wciąż nosi oficjalną nazwę Stadion Dziennikarza Mario Filho.

Pele
Fot. Stephane Cardinale/Corbis via Getty Images

WPŁYWOWI DZIENNIKARZE

Jest wielu dziennikarzy sportowych, którzy zostali legendami ze względu na wzbogacenie słownika piłkarskiego w danym kraju, jak było z Giannim Brerą we Włoszech, albo takich, którzy zostali głosami całego pokolenia, jak Herbert Zimmermann, komentujący dla niemieckiego radia finał mundialu z 1954 roku. Nieliczni mogą jednak o sobie powiedzieć, że mieli realny wpływ na kierunek, w jakim poszła cała dyscyplina. W Europie chyba tylko Gabrielowi Hanotowi z “L’Equipe”, który w latach 50. Był inicjatorem stworzenia europejskich pucharów, można przypisać tak wielkie znaczenie, jakie w Brazylii zyskał Filho.

OPOWIEŚCI O FUTBOLU

Nie pochodził z Rio, lecz z Recife. Do ówczesnej stolicy kraju przeprowadził się z rodzicami dopiero jako ośmiolatek. Jego ojciec był właścicielem miejscowego dziennika i to właśnie w nim Filho zaczął w wieku osiemnastu lat publikować pierwsze teksty. Szybko wyspecjalizował się w pisaniu o sporcie, choć taka gałąź dziennikarstwa wówczas niemal nie istniała. Pewnego wieczoru, samotnie siedząc w redakcji i mając zamknąć wydanie gazety, zorientował się, że do zapełnienia pozostała pusta przestrzeń. Umieścił w niej więc obszerną relację ze spotkania Flamengo z Vasco Da Gama. Choć ojciec nie cenił sportu i był niezadowolony, że jego gazeta poświęciła mu aż tyle miejsca, z kiosków zniknął cały nakład. Do tamtego momentu futbol w brazylijskiej prasie tylko relacjonowano, przekazując suche wyniki oraz informacje. Filho zaczął o nim opowiadać. Nie językiem elit, lecz prostych ludzi. Takim, w jakim rozmawiało się o piłce na trybunach.

OJCIEC DERBÓW FLA-FLU

Po śmierci ojca, w 1931 roku założył O Mundo Sportivo, które uznaje się za pierwszy w kraju dziennik poświęcony wyłącznie sportowi. Równolegle pisał też do “O Globo”, przenosząc tam swój sposób opowiadania o sporcie. To jemu przypisuje się wymyślenie nazwy dla najsłynniejszych derbów w mieście, znanych dziś jako “Fla-Flu”. W jego pismach po raz pierwszy zaczęto żyć meczami cały tydzień. Jeśli odbywały się w niedzielę, atmosferę budowano już od poprzedniego poniedziałku, przedstawiając sylwetki piłkarzy i opowiadając o nich jako o zwykłych ludziach żyjących w sąsiedztwie. Ten sposób pisania nie tylko zrewolucjonizował dziennikarstwo sportowe, ale też bardzo mocno wpłynął na spopularyzowanie futbolu wśród niższych warstw społecznych. To w dużej mierze dzięki Filho piłka nożna stała się w Brazylii sportem masowym.

KREATOR TŁUMÓW

Brat dziennikarza, znany dramaturg, nazwał kiedyś Filho “Kreatorem tłumów”. Taki tytuł nosił zresztą później film dokumentalny poświęcony jego życiu. Bo Filho notorycznie zachęcał Brazylijczyków, by wychodzili na ulice i wyrażali siebie. Choć zajmował się głównie sportem, przy okazji to on na początku lat 30. zorganizował w Rio pierwsze parady szkół samby. Wymyślał amatorskie zawody sportowe, w których brały udział także kobiety i dzieci. Zainicjowany przez niego Puchar Rio-Sao Paulo rozrósł się potem do rangi mistrzostw Brazylii. A przed ważnymi meczami zachęcał kibiców, by przynosili na trybuny jak najbardziej kolorowe i efektowne oprawy. Tym, którzy wymyślili najlepsze, jego redakcja przyznawała później nagrody. Czasem fani mogli wygrać w ten sposób pieniądze, a czasem lodówkę. Także dlatego Filho jest do dziś uznawany za jednego z ojców brazylijskiego ruchu kibicowskiego. Tak naprawdę dopiero u niego futbol stał się tematem książek, które najpierw publikował w odcinkach w swoich gazetach. Opublikował m.in. książkę poświęconą Flamengo, któremu kibicował, ale przez całe życie to ukrywał, by nie denerwować części rodziny będącej za Fluminense, czy pozycję dotyczącą wkładu czarnoskórych piłkarzy w rozwój brazylijskiej piłki.

DZIEŁO ŻYCIA

Jego dziełem życia nie okazał się jednak żaden tekst, żadna książka, żadna fraza ani nawet żaden wymyślony przez niego turniej, lecz gigantyczny stadion, wrzucony w środek metropolii jak statek kosmiczny. W latach 40., gdy Brazylia szykowała się do powalczenia o organizację pierwszych powojennych mistrzostw świata, Filho stoczył na łamach zaciekłą walkę z radnym Carlosem Lacerdą, który chciał wybudowania głównego stadionu w Rio De Janeiro trzydzieści kilometrów od miasta, na kompletnym odludziu. Wpływowy dziennikarz uważał zgoła przeciwnie. Postulował postawienie dwa razy większego obiektu w samym środku miasta. W jego zamyśle nowy stadion miał być symbolem wielkości całego futbolu w Brazylii i służyć wszystkim wielkim klubom Rio De Janeiro. Miał nie być problemem wypchniętym na ubocze, lecz powodem do dumy i jedną z centralnych atrakcji miasta. Dlatego toczył kampanię, by wybudować go w miejscu, do którego dojeżdżało metro i trzy linie autobusowe. Wymyślona przez niego lokalizacja oraz siła jego argumentów i autorytetu przeważyły. Maracana powstała dokładnie tam, gdzie według jego zamysłu miała. I została dokładnie tym, czym chciał, żeby kiedyś była. Świątynią futbolu.

POZYTYWNY EFEKT UBOCZNY

Gdy szesnaście lat po jej powstaniu, Filho zmarł na atak serca, w Brazylii nikt nie miał wątpliwości, że to jego imię powinien nosić słynny stadion. Choć 55 lat później mało kto już pamięta, kim był Mario Filho, a nawet mało kto wie, że w ogóle jest patronem stadionu, bo zwyczajowa nazwa znacznie mocniej utrwaliła się w globalnej świadomości, pamięć o nim została obroniona. A próba przemianowania nazwy przez miejskich radnych miała nawet ten pozytywny efekt uboczny, że popchnęła wielu współczesnych dziennikarzy sportowych do ponownego wyjaśnienia czytelnikom, kim właściwie był ten Mario Filho. I dlaczego zasługuje na bycie patronem najsłynniejszego stadionu świata bardziej niż nawet sam “Król Futbolu”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.