Zwycięzców się sądzi. Najlepszy wynik w najgorszym meczu czasów Sousy (ANALIZA)

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Reprezentacja Polski
Piotr Kucza/400mm

To była wygrana, za jakie Jerzy Brzęczek stracił pracę w reprezentacji. Szczęśliwa. Niezasłużona. Bazująca na tym, że my mamy Roberta Lewandowskiego, a oni nie. Zwycięstwo z Albanią ma szansę okazać się ważne tylko jeśli gra w kolejnych meczach będzie znacznie lepsza. Jeśli będzie podobna, wysoka wygrana tylko chwilowo przedłuży agonię. Na Euro Polska nie była tak fatalna, jak wyniki. Z Albanią była znacznie gorsza niż wynik.

Taki zwrot akcji może przynieść tylko piłka nożna. Selekcjoner, który miesiącami był krytykowany za to, że nie ma wyników, pokonał tylko Andorę i ciągle tłumaczył się brakiem szczęścia, wysoko wygrał mecz. To powinno uspokoić atmosferę wokół niego, bo rozbicie Albanii świadczy o tym, że drużyna jednak dokądś zmierza. Błąd. Pierwszy mecz po mistrzostwach Europy pokazuje, że ocenianie spotkań tylko przez pryzmat wyników zwykle prowadzi donikąd. Sousa miał rację, że w spotkaniach ze Słowacją, Szwecją czy Węgrami jego drużyna z gry zasłużyła na więcej. Ale trzeba być konsekwentnym i stwierdzić, że 4:1 z Albanią było chyba najsłabszym występem prowadzonej przez niego reprezentacji.

WYMARZONY POCZĄTEK

Już pierwszy kwadrans zapowiedział, że to może być wieczór, w którym wszystko, co dotychczas wiedzieliśmy o kadrze Portugalczyka, przestanie obowiązywać. Polacy dotąd pod jego wodzą często wchodzili w mecze agresywnie i odważnie, jednak bardzo rzadko potrafili tę fazę przekuć w prowadzenie. Wyniki gonili w meczach z Węgrami, Anglią, Słowacją, Hiszpanią, Szwecją i Islandią. Z Andorą też długo się męczyli. Jedynie Rosjanom w meczu towarzyskim potrafili szybko strzelić gola. W Warszawie stało się coś podobnego, co wtedy we Wrocławiu — po dobrym rozpoczęciu gry nie nastąpiło postawienie kolejnego kroku.

BIERNOŚĆ NA WŁASNEJ POŁOWIE

Teoretycznie strzelenie gola w pierwszej sytuacji w meczu to najlepsze, co może się zdarzyć w grze u siebie z niżej notowanym rywalem. Zmusza go bowiem do odważniejszego wyjścia z własnej połowy i zaatakowania, dając faworytom więcej miejsca. Warunek jest jednak jeden. Drużyna, która prowadzi, może się cofnąć, ale w sposób kontrolowany. Tak, by nie było wątpliwości, że wciąga rywala celem zaskoczenia go, a nie całkowicie oddaje mu inicjatywę. Polakom kolejny raz się to nie udało. Jak już wiele razy w przeszłości, drużyna Sousy wygląda dobrze w obronie tylko wtedy, gdy wysokim pressingiem podchodzi w okolice pola karnego przeciwnika. Kiedy ma odbierać piłkę głębiej na własnej połowie, staje się zbyt bierna, sama prokurując problemy.

SIŁA I DYNAMIKA

Ustawienie zaproponowane przez selekcjonera polskiej drużyny tradycyjnie miało zapewniać silną obecność w okolicach pola karnego przeciwników. Robert Lewandowski już po raz kolejny grał w praktyce jako wolny elektron, schodzący na boki (cudowną akcję zwieńczoną asystą przy bramce Grzegorza Krychowiaka przeprowadził w stylu klasowego skrzydłowego), atakujący z drugiej linii. Kiedy Lewandowski opuszczał pozycję w ataku, nie zostawiał po sobie pustki, bo rolę tradycyjnie przypisaną kapitanowi wypełniał Adam Buksa. Debiutant na ogół spisywał się w fizycznej walce solidnie. Zakończył mecz z golem strzelonym w stylu klasycznego napastnika, a był jeszcze bliski zaliczenia asysty przy trafieniu, którego sędzia nie uznał. Z kolei Przemysław Frankowski, ustawiony tym razem nie na boku, lecz na pozycji Piotra Zielińskiego, w praktyce nie próbował udawać, że jest zastępcą pomocnika Napoli, tylko wykorzystywał dynamikę, ruszając do podań za linię obrońców rywali.

SKLEJONE FORMACJE

Taka konfiguracja ataku, z dwoma silnymi napastnikami i biegającymi wokół nich dynamicznym ofensywnym pomocniku, wręcz wymuszała grę długimi piłkami, z których Polacy faktycznie często korzystali. Ustawienie potęgowało jednak częsty problem Polaków, czyli zbyt duże odległości między formacjami. Natychmiast po przejęciu piłki Frankowski ruszał na bezpośrednie, prostopadłe piłki, rzadko pokazując się obrońcom i pomocnikom do rozegrania. Krychowiak — tradycyjnie w kadrze — grał tuż przed linią obrony, często w praktyce się z nią sklejając. A ruchliwy i pokazujący się ciągle do gry Jakub Moder starał się pomagać wahadłowym w zabezpieczaniu boków, przez co często można go było spotkać przy liniach bocznych. Powstawały dwa bloki — siódemka grających blisko siebie obrońców i pomocników, a daleko przed nimi trójka napastników, czekająca na długie piłki. Połacie terenu pomiędzy oboma blokami zagospodarowali Albańczycy, odkrywając, że ich swobodę rozegrania niewiele ogranicza.

moder.PNG
Mapa kontaktów z piłką Jakuba Modera - whoscored.com

LOBY ZA OBRONĘ

Pomysł gości na ataki był bardzo prosty i powtarzalny. Zamiast wdawać się w pojedynki na bokach, rywale ścinali akcje do środka, gdzie w półprzestrzeniach (strefy między wahadłowym a bocznym stoperem) mieli więcej miejsca i stamtąd zagrywali prostopadłe bądź krzyżowe piłki za polskich obrońców. Zespół, który ma wyraźnie zarysowane linie, grające blisko siebie, ale jednak odseparowane, trudno ominąć jednym takim lobem. Gdy jednak wszyscy sklejają się w praktyce w jedną formację, zabezpieczona jest tylko szerokość boiska, a nie jego długość. Albańczycy takimi mierzonymi podaniami do wbiegających w ciemno w pole karne piłkarzy siali spustoszenie. Strzelili w ten sposób gola i mogli kolejne, ale krytykowany i podawany w wątpliwość Wojciech Szczęsny rozegrał tym razem bardzo dobry i pewny mecz. Był jednym z jaśniejszych punktów zespołu.

STRACONA INICJATYWA

Jak Polacy po strzeleniu gola porzucili wysoki pressing i oddali rywalom inicjatywę, tak nie odzyskali jej już właściwie do końca meczu. Przez 28% czasu gra toczyła się w tercji pod polską bramką, tylko przez 18% w okolicach pola karnego rywala. Przeciwnicy wymieniali więcej podań, dwa razy częściej skutecznie dryblowali, dochodzili do lepszych sytuacji. Byli zespołem groźniejszym i zasługiwali, by prowadzić. Ale stracili dwa gole po stałych fragmentach gry. Nie powinno się tego osiągnięcia Polaków umniejszać, bo przecież jednym z zarzutów wobec Sousy po Euro było to, że drużyna stwarzała niewiele zagrożenia po zagraniach ze stojącej piłki. Teraz rzut wolny i rzut rożny pozwalały niezasłużenie prowadzić do przerwy 2:1. Polacy mogli się poczuć tak, jak w ostatnich miesiącach często czuli się ich rywale. Że wyciągnęli z gry maksimum, co się dało.

STER I ŻEGLARZ

Była w drugiej połowie jedna symboliczna scenka, gdy Lewandowski przepychał się z rywalem w okolicy linii środkowej, a Paweł Dawidowicz się temu przyglądał. Kiedy przeciwnik w końcu sfaulował kapitana, ten dosadnie pokazał koledze z obrony, by mu pomógł, zamiast podziwiać jego grę. To nie był jedyny moment, kiedy reprezentacja przypominała grupę studentów, która nie przeczytała zadanego na zajęcia tekstu, ale niczym się nie martwi, bo wie, że jeden z nich przeczytał od deski do deski i w razie potrzeby to on pociągnie rozmowę z prowadzącym. Trzecią bramkę trzeba by pokazywać wszystkim powtarzającym przez lata bzdety o Lewandowskim, który nie strzela w kadrze i który tylko dostawia nogę. Coraz bardziej jest w reprezentacji sterem i żeglarzem. Okrętem akurat nie musiał, bo staremu galeonowi Krychowiakowi udało się nadążyć za akcją, w której 90 procent zasług należało do podającego. Lewandowski zawsze wybijał się ponad tę drużynę, jednak teraz, gdy wciąż nosi tytuł Najlepszego Piłkarza Świata, a wokół niego są słabsi partnerzy niż kilka lat temu, jeszcze wyraźniej widać, że reprezentacja to Lewandowski i dziesięciu innych.

lewandowskiheatmapa.PNG
Mapa kontaktów z piłką Roberta Lewandowskiego. To już nie jest obraz charakterystyczny dla typowej dziewiątki - WhoScorde

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI

Nie tak to jednak miało wyglądać. Nie w tę stronę Sousa chciał zmierzać. Wielokrotnie, kiedy coś mu się w meczach nie podobało, nazywał to “przeszłością”, “nawykami”, wszystkim tym, co zostało wypracowane w czasach Jerzego Brzęczka. I mecz z Albanią był dokładnym powrotem do tamtych czasów. Kiedy wynik nie tyle jest lepszy niż gra, ile w ogóle jest jedynym pozytywem. Kiedy rywal, przecież w skali europejskiej czwartorzędny, wygląda na zespół lepiej poukładany taktycznie i mający lepszych piłkarzy. Kiedy jedyną nadzieją na dobry wynik jest to, że może coś wpadnie ze stałego fragmentu, a poza tym my mamy Lewandowskiego, a oni nie. To najbardziej wstydliwie osiągnięty korzystny wynik od czasu bezbramkowego remisu z Austrią w eliminacjach mistrzostw Europy.

SZCZĘŚCIE, NIE PLAN

Można próbować nadawać Sousie sprawczość i stwierdzać, że wobec ubytków kadrowych, zdecydował się znacznie uprościć sposób gry, skupić się na wyniku i powrócić do wdrażania swojej wizji futbolu, gdy zdrowi będą Piotr Zieliński, Mateusz Klich czy Arkadiusz Milik, z którymi na pewno gra kombinacyjna Polaków wyglądałaby lepiej. To, jak wyglądał ten mecz, nie było jednak wynikiem jakiegoś pragmatycznego planu, lecz szczęścia, które skumulowało się po wszystkich poprzednich miesiącach w tym jednym meczu. Żaden trener nie jest w stanie zaplanować, że jego zespół z czterech celnych strzałów odda cztery gole. To nie kwestia poprawionej skuteczności, czy treningów strzeleckich. Coś niepowtarzalnego.

Powstała sytuacja powoduje teraz zagwozdkę: ci, którzy dotąd krytykowali go, bo mówili, że liczy się wynik, powinni go chwalić. Jeśli mimo wyniku, będą go ganić za grę, staną się niekonsekwentni. Ja postanawiam się usadowić w komfortowej sytuacji: skoro dostrzegałem pozytywy w grze meczach z Węgrami, Słowacją i Szwecją, których wyniki były rozczarowujące, nie dam się nagle zwieść wynikowi meczu z Albanią. Jeśli długofalowo chce się do czegoś w futbolu dojść, zwycięzców powinno się sądzić, a darowanemu koniowi zaglądać w zęby. To może się okazać ważna wygrana, ale tylko, jeśli sposób gry w kolejnych meczach będzie zupełnie inny. Jeśli pozostanie taki sam, rozbicie Albanii będzie tylko chwilowym przedłużeniem agonii.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.