Aleja zamkowa. Szerszy kontekst negocjacji Roberta Lewandowskiego z Bayernem

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Bayern Monachium
Alexander Scheuber/Bundesliga/Bundesliga Collection via Getty Images

Pozornie wszystko idzie starym rytmem: monachijczycy znów zostaną mistrzami Niemiec i są na dobrej drodze do półfinału Ligi Mistrzów. Klub już zaczyna jednak odczuwać coraz trudniejsze realia, w których funkcjonuje. A powolne rozmowy kontraktowe z czterema gwiazdami są tego najlepszym dowodem.

Julian Nagelsmann obrócił pytanie w żart. Trener Bayernu Monachium czasem tak musi. Kiedy więc zagadnięto go o przedłużenie kontraktów Roberta Lewandowskiego, Manuela Neuera i Thomasa Muellera oraz słowa Lothara Matthaeusa, ostro krytykującego władze klubu za ociąganie się w negocjacjach, przypomniał sobie grę z dzieciństwa. - Chciałbym, żeby wszyscy zostali, ale rozmowy o nowych umowach są trochę trudniejsze niż kupienie Alei Zamkowej w “Monopoly” - uśmiechnął się. Subtelniej powiedział to, co Oliver Kahn nazwał dosadnie: “Matthaeus niech siedzi cicho, bo nigdy nie prowadził klubu i brakuje mu szczegółowej wiedzy na temat tego, co dzieje się w gabinetach”.

Patrząc na sytuację z boku, trudno nie przyznać Matthaeusowi racji. Lewandowski, Mueller i Neuer to nie tylko trzy marketingowe twarze klubu, ale też filary szatni i motory napędowe zespołu. Jeśli ktoś tego nie dostrzega i wątpi w ich klasę, prawdopodobnie nie ma pojęcia o futbolu. Ale Kahn, Hasan Salihamidzić i inni rządzący Bayernem wiedzą, o co w futbolu chodzi. W zwlekaniu z rozmowami o kontraktach nie może więc chodzić o specyficzną strategię negocjacyjną czy powątpiewanie w umiejętności tej trójki oraz Serge’a Gnabry’ego, który jest z innego pokolenia, ale ma podobną sytuację. Gdyby to było proste, sprawa byłaby załatwiona. Skoro nie jest, to znaczy, że nie jest prosta. A ci, którzy są w środku, najlepiej wiedzą dlaczego.

Gdy patrzy się na Bayern z boku, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Nowy trener, uznawany za najzdolniejszego na świecie w swoim pokoleniu, dobrze się w Monachium przyjął. Za chwilę bez większych emocji zdobędzie pierwsze w karierze mistrzostwo Niemiec. Jest w ćwierćfinale Ligi Mistrzów. Losowanie miał takie, że debiutancki sezon prawdopodobnie zakończy przynajmniej w półfinale, co będzie poprawieniem rezultatu z zeszłego roku i osiągnięciem minimum przyzwoitości, pozwalającym uniknąć trąbienia na alarm. Po rocznej przerwie znów udało się w Lidze Mistrzów dojść dalej niż klubowi finansowanemu przez rząd Kataru. Znów udało się dotkliwie pobić Barcelonę. Jest dobra okazja, by potwierdzić, że niezależnie od trudnych okoliczności i konkurencyjnego rynku, Bayern nadal jest supermocarstwem. A jednak, gdy dobrze się przyjrzeć, na horyzoncie są bardzo trudne miesiące. I decyzje, które mogą zachwiać potęgą.

TRUDNE POSZUKIWANIA

Kiedy dwa miesiące temu Niklas Suele ogłaszał, że nie przedłuży wygasającego w czerwcu kontraktu i przeniesie się do Dortmundu, w Monachium machano na niego ręką. Karl-Heinz Rummenigge mówił, że to zawodnik “co najwyżej przydatny”. Media pisały o jego kłopotach z nadwagą. Kibice dziwili się, że wybiera drugie miejsca zamiast pierwszych. I byli raczej spokojni, że w jego miejsce przyjdzie ktoś kalibru Antonio Ruedigera czy Andreasa Christensena z Chelsea, a więc będący wzmocnieniem. Jednak na początku kwietnia oba tematy wydają się już nieaktualne. Duńczyk według medialnych doniesień jest o krok od Barcelony, Niemiec jest przymierzany do różnych klubów, ale już nie do monachijskiego. Nico Schlotterbecka, największy niemiecki talent na tej pozycji, najprawdopodobniej zgarnie Borussia Dortmund. Na dziś najbardziej realny wariant to dla Bayernu podpisanie kontraktu z Matthiasem Ginterem, który będzie dostępny za darmo, po tym, jak nie przedłużył umowy z Borussią Moenchengladbach. To piłkarz od Suelego starszy i raczej słabszy, a już zwłaszcza gorzej nadający się do Nagelsmannowej gry z wysoko ustawioną linią obrony, w której stoperzy muszą imponować szybkością. Na warunki czołowego klubu świata to co najwyżej pożyteczny zapchajdziura, a nie realne wzmocnienie dziurawej obrony.

Bayern Monachium
Harry Langer/DeFodi Images via Getty Images

STRATA JAKOŚCI

To już kolejny raz, gdy Bayern działa na rynku w podobny sposób. Ledwie rok temu stracił za darmo Davida Alabę, który wybrał Real Madryt. Wybrano opcję tańszą, ale nie lepszą. Austriak w Hiszpanii udowadnia, że jest na swojej pozycji piłkarzem światowej klasy. Francuz przegrywa w Monachium rywalizację z Suelem. Thiago Alcantara, sprzedany przed rokiem do Liverpoolu za nędzne — jak na piłkarza tej klasy – 22 miliony euro, został zastąpiony dopiero zeszłego lata przez Marcela Sabitzera, który kompletnie nie spełnia oczekiwań i już pojawiają się głosy, że Bayern chętnie go odda. Podobnie jak Marca Rocę, który w ciągu blisko dwóch lat w Monachium nie potwierdził pozytywnych głosów, które płynęły na jego temat z Hiszpanii. Bayern powoli, ale systematycznie, obniża w kadrze jakość.

SZEŚĆ UBYTKÓW

W ciągu niespełna dwóch lat, jakie minęły od wygrania Ligi Mistrzów, spośród zawodników, którzy wtedy zagrali przeciwko PSG, odeszło pięciu (Coutinho, Ivan Perisić, Jerome Boateng, Thiago, Alaba), szósty (Suele) zniknie latem, a niewykluczone, że także i siódmy. Corentinowi Tolisso umowa też wygasa za dwa miesiące. Bayern niby jest chętny, by ją przedłużyć, ale nie na warunkach stawianych przez Francuza, a to, że właśnie po raz kolejny zerwał mięsień, raczej nie przekona klubu, by dać mu podwyżkę. Niepostrzeżenie za chwilę zniknie prawie połowa tamtej kadry meczowej. Ci, którzy przyszli za nich, w większości nie wypalili. Jedynym nowym, który na stałe zdołał się wedrzeć do podstawowej jedenastki, jest Leroy Sane. Z nowych twarzy jeszcze tylko Jamal Musiala podciągnął się do poziomu zawodnika, który nie zaniża poziomu, gdy wchodzi. Brak odpowiedniego pola manewru w kadrze doprowadził już do konfliktu Hansiego Flicka z Salihamidziciem, który poskutkował rezygnacją trenera. Nagelsmann nie ma jednak łatwiej. A wręcz jeszcze trudniej.

UNIWERSALNA KADRA

Bawarskie budowanie kadry zawsze zakładało, by mieć tylko kilkunastu zawodników światowej klasy, niwelując w ten sposób ryzyko niezadowolenia i fochów w szatni. W miarę możliwości starano się pozyskać graczy umiejących grać w różnych systemach i na różnych pozycjach, by móc nimi swobodnie rotować i każdemu dawać szansę regularnej gry. Praktycznie każdego z podstawowej jedenastki można sobie wyobrazić na przynajmniej dwóch pozycjach: Hernandez obskoczy lewą obronę i środek, Davies zagra jako lewy obrońca lub skrzydłowy, Pavard sprawdza się na środku i prawej obronie, Coman i Gnabry grywają na skrzydle lub wahadle, a ten drugi nawet w ataku. Kimmich to środkowy pomocnik i prawy obrońca, Goretzka i Musiala mogą grać jako środkowi pomocnicy albo tuż za napastnikami, Mueller obstawia praktycznie wszystkie pozycje w drugiej linii, a Sane równie dobrze może być skrzydłowym, jak i ofensywnym pomocnikiem. Właściwie tylko Neuera, Upamecano i Lewandowskiego trudno sobie wyobrazić gdzieś poza bazowymi pozycjami.

WĄSKIE OPCJE

To jednak wszystko ci sami ludzie, których w razie problemów zdrowotnych muszą zastąpić inni. A tych praktycznie nie ma. Sezon do zapomnienia rozgrywają Sabitzer, Roca i Omar Richards, ściągnięty na lewą obronę z drugiej ligi angielskiej. Eric Maxim Choupo-Moting to opcja na końcówki, a nie realna alternatywa dla Lewandowskiego. Tanguy Nianzou czy Josip Stanisić nie rozwijają się w tempie, jakiego się po nich spodziewano. Po odejściu Suelego i Tolisso Bayern zostanie z ledwie dwoma wysokiej klasy rezerwowymi – jednym skrzydłowym (Coman bądź Gnabry) i jednym ofensywnym pomocnikiem (Musialą). To oznacza konieczność przeprowadzenia bardzo aktywnego lata na rynku transferowym.

Bayern Monachium
Boris Streubel/Getty Images

CZTERY POTRZEBY

Już dziś wiadomo, że Bawarczycy potrzebują nowych zawodników na przynajmniej cztery pozycje. Najprostsze powinno być ściągnięcie zmiennika dla Neuera. Kończy się kontrakt Svena Ulreicha, więc potrzeba ściągnąć kogoś pokroju Stefana Ortegi z Arminii Bielefeld i sprawa będzie zamknięta. Kwestia następcy Suelego okazała się trudna, bo Bayern na dobrą sprawę szuka mocnego, ale jednak zmiennika, więc nie chce na niego wydawać góry pieniędzy. Podstawową parę obrońców docelowo mają tworzyć Hernandez i Upamecano, co do którego wciąż wyrażana jest wiara, że jednak zacznie grać w Monachium na miarę potencjału. Jeśli Nagelsmann będzie chciał grać trójką, do francuskich kolegów dołączy Benjamin Pavard. Potrzeba będzie jednak lepszego zmiennika niż Nianzou, choć jeśli skończy się na Ginterze, jakość w porównaniu do Suelego i tak pójdzie w dół. Bayern szuka też ofensywnego prawego obrońcy bądź wahadłowego, kogoś do środka pomocy, biorąc pod uwagę, że w lecie mogą odejść Tolisso, Roca i Sabitzer. Przydałby się też lepszy zmiennik Daviesa niż Richards, ale to akurat jest problem, który od biedy można rozwiązać zmienianiem ustawienia albo przestawianiem Hernandeza. By jednak było to możliwe, tym bardziej potrzeba ściągnąć dobrego stopera.

WYSOKIE KOSZTY

Czterech nowych zawodników, nawet jeśli nie każdy ma z miejsca trafić do podstawowego składu, to, biorąc pod uwagę poziom Bayernu, przynajmniej osiemdziesiąt, a pewnie bliżej stu milionów na transfery. Do tego każdy z nich musi przecież dostać kilkuletni kontrakt i pensję na poziomie około dziesięciu milionów euro rocznie. To sprawia, że na samo pozyskanie czterech nowych piłkarzy dla poszerzenia kadry, żadnych gwiazd, potrzeba w perspektywie kilku najbliższych lat zabezpieczyć około dwustu milionów euro. A w żaden sposób wciąż jeszcze nie doszliśmy do nowych kontraktów dla Lewandowskiego, Gnabry’ego, Muellera i Neuera.

PUNKTY ODNIESIENIA

W ostatnich latach podnosił się w Bayernie średni poziom zarobków, przez co w drużynie w naturalny sposób powstawały nowe punkty odniesienia. Suele, zdaniem klubu, chciał zarabiać za dużo. Ale żądał pensji ponad dziesięć milionów euro także dlatego, że Hernandez, grający na jego pozycji, lecz w tym sezonie mniej potrzebny drużynie od niego, dostał zarobki na poziomie około siedemnastu milionów euro. Jeśli ktoś będący na pograniczu podstawowej jedenastki i ławki (w tym sezonie rozegrał 55% możliwych minut), jest w gronie najlepiej zarabiających, ci, którzy grają więcej od niego i mają większy wkład w sukcesy drużyny, nie będą widzieli powodów, by zarabiać mniej. To naturalne. Suele nie chciał zarabiać tyle, ile Lewandowski, bo z nim się nie porównywał. Ale chciał znacząco zmniejszyć dysproporcję w zarobkach względem Hernandeza, od którego nie czuł się słabszy. I to już zrozumiałe. Gdy potem mówił o braku poczucia docenienia, pewnie miał na myśli właśnie to.

ROSNĄCE PŁACE

Analogiczna sytuacja występuje na skrzydle. Sane, przechodząc dwa lata temu z Manchesteru City, dostał zarobki rzędu dwudziestu milionów euro. Krótko potem Kingsley Coman wynegocjował około piętnastu milionów. Gnabry, grający więcej od Francuza, strzelający od niego więcej goli i zaliczający więcej asyst, chce więc zarabiać przynajmniej tyle samo. Lewandowski, strzelający co roku więcej goli i zajmujący coraz wyższe miejsca w światowych plebiscytach indywidualnych, też nie widzi powodu, by zarabiać mniej niż obecnie. Podobnie jak Mueller i Neuer, w dalszym stopniu utrzymujący światowy poziom i będący najbardziej rozpoznawalnymi postaciami niemieckiej piłki. W ten sposób każde kolejne przedłużenie umowy jest dla Bayernu trudniejsze. A poziom płac systematycznie rośnie.

WYHAMOWANY WZROST

Takie zjawiska występują oczywiście we wszystkich klubach wysokiej klasy, ale nie wszystkie muszą do tego stopnia liczyć się z finansami. PSG czy Manchester City zawsze mają za sobą państwa, które w razie potrzeby, dosypią potrzebne pieniądze. Angielskie kluby też mają bogatych właścicieli. Real Madryt czy Barcelona od lat budują kadry na kredyt, nie przejmując się rosnącymi długami. Bayern pieniądze czerpie z rynku. A ten był w ostatnich latach wyjątkowo trudny. Liczby monachijskiego klubu wciąż świecą na zielono, ale nie pozwalają na szaleństwa. W sezonie 2018/19 zysk spółki wyniósł jeszcze 43 miliony euro. Rok później było to ledwie sześć milionów, a sezon 2020/21 Bayern zamknął z dwoma milionami na plusie.

kahnglowne.jpg
TF-Images/Getty Images

OSTROŻNE PLANOWANIE

Tempo wzrostu zmalało w ciągu dwóch lat 20-krotnie. Słynne konto oszczędnościowe Bayernu musiało zostać uszczuplone o dwadzieścia sześć milionów euro. Wciąż jest na nim ponad dwieście milionów, ale przy skali przebudowy kadry, jaka czeka monachijczyków, to grosze. Zwłaszcza że klub nie ma gwarancji, że teraz już zawsze będzie grał przy pełnych trybunach. W Niemczech obostrzenia były już w tym sezonie znacznie ostrzejsze niż w innych krajach. Aktualnie zostały poluzowane, ale nie jest powiedziane, że jesienią czy w zimie nie powrócą. Kluby Bundesligi wiedzą doskonale, że nie mogą kalkulować budżetów tylko na dobrą pogodę. A Bayern nie chce się wyzerować, bo od dekad jego credo to: ani centa długów.

KLUB, KTÓRY NIE SPRZEDAWAŁ

Wymaga to zmiany modelu działania na rynku transferowym. Przez lata obowiązywało hasło Ulego Hoenessa, który mawiał, że Bayern to klub kupujący, a nie sprzedający. To oznaczało, że jest miejscem docelowym i bardzo trudno z niego odejść, o czym przekonywały się różne gwiazdy na przestrzeni lat, od Francka Ribery’ego, po Lewandowskiego. Oferuje możliwość regularnego zdobywania trofeów i corocznej walki o wygraną w Lidze Mistrzów, ale w zamian daje do podpisu cyrograf, który każe grać w Monachium niemal do momentu, w którym to Bayern stwierdzi, że już kogoś nie potrzebuje. Przypadki odejścia gwiazd z Monachium są naprawdę rzadkie i zazwyczaj dotyczą piłkarzy, których w samym Bayernie nie uznawano za niezastąpionych, jak było z Alabą, Thiago czy wcześniej z Tonim Kroosem. Ostatni piłkarz o statusie bawarskiej gwiazdy, który wyjechał z klubu, to chyba Michael Ballack przed piętnastoma laty. I on odszedł jednak, gdy wygasł mu kontrakt. Wcześniej Bayern nie puścił go za żadne pieniądze.

ZARABIANIE NA TRANSFERACH

To już chyba jednak nieaktualne. Bayern musi zacząć generować przychody z kwot transferowych. Od wybuchu pandemii stracił za darmo Suelego, Alabę i Boatenga, jedynie za Thiago wyrywając 22 miliony euro. Sam wydał na nowych graczy ponad 130 milionów. Transferowo jest więc w ciągu dwóch lat o 110 milionów na minusie. Ostatnie naprawdę duże pieniądze dostał trzy lata temu za Matsa Hummelsa, ale wtedy sam kupował Hernandeza za dwa i pół raza większą kwotę. Realnie na plusie Bayern ostatni raz był w 2018 roku, kiedy za Douglasa Costę, Arturo Vidala, Sebastiana Rudy’ego, Sandro Wagnera i Juana Bernata skasował łącznie ponad osiemdziesiąt milionów, samemu wydając tylko dziesięć milionów na Alphonso Daviesa i Leona Goretzkę. Model, w którym transfery są dla Bayernu tylko kosztami, a nie przynoszą żadnych zysków, jest w obecnej rzeczywistości nie do utrzymania. Trzeba się więc przyzwyczajać do myśli, że Bawarczycy od czasu do czasu sprzedadzą jakąś gwiazdę na rok przed końcem kontraktu, by coś na niej zarobić. Albo pozwolą odejść jakiemuś dobremu, ale nie niezbędnemu piłkarzowi w stylu Gnabry’ego, chcąc wyrwać za niego możliwie jak najwięcej.

OGRANICZONA OFERTA

Coraz większa kreatywność będzie też wymagana przy pozyskiwaniu nowych piłkarzy. Znakomicie wyszło w przypadku wypatrzonego w Vancouver Daviesa i przejętego z juniorów Chelsea Musiali. Znacznie gorzej w kilku innych przypadkach, zaniżających jakość kadry, jak Bouna Sarr, Richards czy Mickael Cuisance. Bayern musi nagle zacząć łowić w stawach, które dotąd eksplorowały głównie Borussia Dortmund i RB Lipsk, czyli wśród zawodników będących dopiero w drodze na szczyt. Tyle że ma im do zaoferowania mniej. Borussia mogła Erlingowi Haalandowi z Salzburga obiecać, że z miejsca wskoczy do podstawowego składu zespołu ze ścisłej niemieckiej czołówki. To samo może teraz powiedzieć Karimowi Adeyemiemu. Bayern miałby młodemu talentowi do zaoferowania ochłapy po blokującym miejsce w składzie Lewandowskim, Kimmichu czy Neuerze. Borussia i Lipsk sięgają po młode talenty, wiedząc, że raczej nie będą z nimi zdobywać trofeów.

WYPOŻYCZENI NIE CHCĄ WRACAĆ

Bayern chce sięgać po młode talenty, ale jednocześnie wciąż ma ambicje być czołową drużyną świata i nie ma miejsca na najdrobniejsze potknięcia. Młodzi sensownie planujący kariery idą więc najpierw do Dortmundu lub Lipska. A potem najczęściej są już dla Bayernu zbyt drodzy. Widać to po Joshui Zirkzeem, 20-latku wypożyczonym z Bayernu do Anderlechtu. W Belgii strzelił w tym sezonie szesnaście goli, zaliczył dziewięć asyst. Wracać do Bayernu nie chce. Bo wie, że wróciłby do roli zmiennika Lewandowskiego, co nie pomoże w rozwoju. Alexander Nuebel, który ma w Monachium jeszcze trzy lata kontraktu, też nie ma zamiaru zamieniać podstawowego składu w Monaco na rozgrzewanie Neuera w Bayernie. Pierwszy skład monachijczyków jest zbyt mocny, by gracze będący dopiero kandydatami do osiągnięcia światowego poziomu się do niego garnęli.

WIĘCEJ KOMPROMISÓW

To wszystko skutkuje tym, że klub słynący z bezkompromisowej i bardzo klarownej polityki kadrowej, coraz częściej będzie musiał chodzić na kompromisy. Pozwalać odchodzić dobrym zawodnikom i świadomie brać w ich miejsce słabszych. Pozyskiwać talenty i stopniowo je rozwijać. Obniżać jakość kadry w imię poprawy finansów. Matthaeus, w tyradzie przeciwko Kahnowi i Salihamidziciowi rzucił jeszcze, że “Hoeness by do tego nie dopuścił”. To pewnie prawda. Ale coraz wyraźniej widać, że Hoeness działał w innych rynkowych realiach i innej finansowej epoce. Nowe władze Bayernu już chyba widzą, że tak jak dawniej działać się już nie da. Lecz jeszcze nie wiedzą, jak powinny działać teraz. Pewne jest jedynie, że Julian Nagelsmann mówił prawdę. Aleję Zamkową w Monopoly znacznie łatwiej kupić.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0