Uczeń, kolega, ratownik. Siatkarscy asystenci zabierają za kulisy pracy

Zobacz również:Znane powroty i potężne wzmocnienia. W PlusLidze nikt nie pracuje w trybie oszczędzania energii
Siatkowka. PlusLiga. Trefl Gdansk. Trening. 10.11.2021
FOT. WOJCIECH FIGURSKI / 400mm.pl

Podczas siatkarskich spotkań wszystkie oczy skupiają się na grającej szóstce zawodników plus trenerze, często ekspresyjnie przekazującym wskazówki. Bohaterzy tekstu przeważnie stoją za nimi. Służą dobrą radą, pełnią funkcję mediatorów pomiędzy „head coachem” a resztą składu albo po prostu fizycznie angażują się w treningi, wykonując mnóstwo ataków czy serwisów. Trzech asystentów przedstawia nam tajniki zawodu.

Nie ma jednego wzorca sztabu szkoleniowego w siatkówce. Wszystkiemu winne są pieniądze. Z reguły z szerszymi ławkami spotkamy się w męskiej odmianie, gdzie występują potężniejsze pieniądze. W przypadku kobiet dysproporcja jest jeszcze większa. W najlepszych klubach Turcji czy Włoch pracuje po kilku asystentów. Z kolei w niektórych polskich zespołach cały sztab potrafi ograniczać się do dwóch lub trzech osób.

MÓJ PUNKT WIDZENIA

Zapytaliśmy trzech asystentów z doświadczeniem pracy w polskiej lidze o przemyślenia na temat ich zawodu. Co kryje się pod ogólnym pojęciem „asystenta trenera”?

Przemysław Kawka (asystent Ferhata Akbasa w Eczacibasi Stambuł): Praca asystenta polega na „czarnej robocie”, pomocy pierwszemu trenerowi we wszystkim dookoła. On jest mózgiem zespołu, a asystent ma za zadanie wykonywać wszystkie wydane przez niego polecenia. Asystent odpowiada też za organizację niektórych zajęć. Przez fakt, że jesteśmy z Ferhatem Akbasem dopiero pierwszy sezon w Eczacibasi i to, że nikt z nim wcześniej nie współpracował, to na mnie spoczęło zadanie zaznajomienia statystyków z filozofią trenera.

Adrian Chyliński (asystent Alessandro Chiappiniego w IŁ Capital Legionovii Legionowo): Asystent to osoba odpowiedzialna za pomoc w treningu, często pracująca z konkretną grupą osób podczas zajęć, na przykład z zawodniczkami z danej pozycji. Pomaga przy odprawie taktycznej czy analizie wideo. Można powiedzieć, że robi wszystko to, co pierwszy trener, tylko po trochu. „Head coach” jest odpowiedzialny za całość, a ty w jakimś mniejszym lub większym stopniu mu w tym pomagasz. Musisz mieć konkretne umiejętności, a nie tylko i wyłącznie pracować po to, by się uczyć. Tu już nie ma czasu na naukę, trzeba posiadać wcześniej zdobytą wiedzę. Choć oczywiście… można powiedzieć, że każdy dzień jest nauką.

Roberto Rotari (asystent Michała Winiarskiego w Treflu Gdańsk): Aby zostać dobrym szkoleniowcem, musisz mieć doświadczenie asystenckie. Nie możesz jednak pracować jako asystent, wyczekując momentu na przejścia na samodzielną pracę. W ten sposób stracisz trzeźwe spojrzenie oraz satysfakcję z tego, co robisz. Moment, w którym uznasz, że chcesz zostać głównym trenerem powinien przyjść naturalnie. Porównanie pierwszego trenera z asystentem jest jak zestawienie siatkówki halowej z plażową. Niby podobne, a jednak inne. Wychodzę z założenia, że im mniej rozmawia się o pracy asystenta, tym lepiej. To oznacza, że dobrze wykonujesz swoją robotę.

(NIE)ZGODNOŚĆ PODSTAWĄ WSPÓŁPRACY

Przyjmuje się, że główny trener dobiera sobie asystentów patrzących podobnie na siatkówkę. Chce mieć u swojego boku ludzi preferujących podobny styl gry i komunikacji z zawodnikami. Pełnią też niejako funkcje mentorów dla nich, więc często się zdarza, że dawny uczeń przejmuje wiele nawyków od swojego „mistrza”. Rozmówcy podkreślają jednak, że bliski punkt widzenia nie oznacza stuprocentowej zgodności.

Chyliński: Są trenerzy, którzy paradoksalnie dobierają sobie do sztabów gości, z którymi się nie zgadzają. Z zasady można zakładać, że burzliwe dyskusje będą czymś normalnym. Oni uważają to za pomocne. Mieliśmy taką sytuację z Fabio (Gabbanem, byłym statystykiem klubu – przyp. M.W). Gdy trener Chiappini coś mówił, to było pewne, że on się z nim nie zgodzi. Często robił to specjalnie, tylko po to, żeby nie przyznać mu racji. Co więcej, lata temu wraz z nimi współpracował Nicola Negro, człowiek o podobnej manierze. Jak trójka zaczęła dyskutować, to momentalnie się kotłowało. Oczywiście wszystko przebiegało w żartobliwej atmosferze, bez pretensji. To po prostu zasługa długoletniej znajomości. Niemniej, teraz bez Fabia takich burzliwych dyskusji już nie ma. Ja, Ale i Maciek (Juszt, drugi asystent – przyp. M.W) raczej się ze sobą zgadzamy.

Rotari: Moim zdaniem niemożliwa jest pełna zgodność w sztabie szkoleniowym. Nie ma dwóch osób patrzących na świat tak samo. Oczywiście, w zespole musi obowiązywać wzajemny szacunek. Niemniej, mówiąc ogólnie o siatkówce, zarówno asystent, jak i pierwszy trener powinni patrzeć tak samo. Czułbym się źle, gdybym współpracował z osobą, która zgadza się ze mną w stu procentach i nie ma nigdy innego zdania na daną kwestię. Przypomina mi się sytuacja z czasów gdy sam prowadziłem zespół. Asystent co rusz przyznawał mi rację, nigdy nie chciał wdać się w dyskusję.

Roberto Rotari ma za sobą kilkanaście lat pracy zarówno w żeńskiej, jak i męskiej siatkówce. Jako jedyny z grona bohaterów tekstu ma doświadczenie w roli pierwszego trenera. Choć sam podkreśla, że zdecydowanie lepiej odnajduje się wśród panów, to ma za sobą epizod asystencki u boku Marco Gaspariego w Imoco Conegliano. W tamtych czasach zespół z północy Włoch nie był jeszcze tak wielkim dominatorem jak dziś.

To były początki wielkiego Conegliano. Można było już wyczuć, że tutaj w przyszłości powstanie duży projekt. Brakowało jednak pewności siebie, tej, której dzisiaj w Imoco jest wiele. Cieszę się, że cały świat mówi o nich, bo to klub z rodzinnych stron. Sezon 2013/2014 sporo mnie nauczył. Marco Gaspari pracował wtedy ze mną i Diego Flisim. Nie będę ukrywał, że preferował inny styl gry niż ja. Trochę to przypominało dawanie sobie nawzajem wskazówek. Poza tym to było pierwsze doświadczenie pracy z dziewczynami. Imoco chciało przedłużyć kontrakt, ale odmówiłem, bo uznałem, że z moim charakterem lepiej jest trenować z facetami.

KOLEGA CZY SZEF?

Kluczem do sukcesu na linii sztab szkoleniowy – zawodnicy jest dobra komunikacja. W zależności od filozofii pracy czy charakteru trenerzy preferują różne style kontaktów. Przeglądając sylwetki znanych postaci natrafimy na takie, które prezentują otwarty i bliski styl. Reprezentantki Korei Południowej mówiły o Stefano Lavarinim, że każdą z nich traktował jakby był ich „największym fanem”. Z kolei Nikołaj Karpol, legendarny szkoleniowiec Urałoczki Jekaterynburg często nie gryzł się w język i w bezpośredni sposób krytykował swoje zawodniczki.

Kawka: W każdej grupie potrzebna jest osoba przewodnia. Nie mówię, że w zespole ma być jak w wojsku, gdzie trener wydaje tylko rozkazy. Chodzi o to, że potrzebny jest człowiek, którego wszyscy będą słuchać, bo wierzą w jego autorytet. W drużynach istnieje relacja na zasadzie trener – reszta zespołu, w tym sztab. W związku z tym asystenci i inni członkowie mogą mieć bliższy kontakt z zawodniczkami. W przypadku Eczacibasi mogę akurat powiedzieć, że mamy trenera, który jest blisko z zespołem. Nie ma żadnych sztucznych barier, bo Ferhat Akbas to młody facet.

Rotari: Uważam, że najważniejsze w tej pracy jest „być sobą”. Siatkarze szybko dostrzegą czy naprawdę jesteś trenerem lub asystentem, czy tylko udajesz. Główny szkoleniowiec decyduje o tym, kto gra, a kto nie. Musi być w takich sytuacjach twardy. Asystent nie musi się zawsze z nim zgadzać, ale jeszcze bardziej nie może być kumplem dla zawodników. To niebezpieczne. Asystent musi być przy siatkarzach i dla siatkarzy, ale bez przyjacielstwa. Mówimy tu o małej granicy, ale ona musi istnieć.

W przypadku Przemysława Kawki można powiedzieć, że skłonność do pracy przy siatkówce otrzymał po tacie Waldemarze. To u jego boku stawiał pierwsze kroki pełniąc funkcję statystyka. Obaj panowie przez lata współpracowali również z Jackiem Nawrockim w reprezentacji Polski. Brali udział w mistrzostwach Europy dwa i pół roku temu, podczas których biało-czerwone siatkarki dotarły do najlepszej czwórki turnieju.

Na samym początku w Dąbrowie Górniczej miałem szansę pracować z moim tatą. Zapamiętałem wiele jeśli chodzi stricte o trening. Później, zarówno od Nicoli Negro, Giuseppe Cuccariniego, jak i Jacka Nawrockiego wziąłem sporo lekcji. Poznałem różne wersje organizacji pracy szkoleniowej. Niektórzy zwracali uwagę na konkretne przygotowanie pod rywala i inni po prostu na trenowanie. Często wracam do notatek z czasu współpracy z nimi. Dostrzegam na co kładli największy nacisk. Pamiętam, że trener Cuccarini był wielkim fanem liczb. Jako statystyk wraz z Kubą Krebokiem spędzaliśmy wiele godzin w biurze i mieszkaniach przygotowując materiały na odprawę. Negro był w niektórych kwestiach podobny, ale to z tego względu, że wcześniej pracował z Chiappinim, który z kolei przed laty asystentował u Cuccariniego.

DOBRA WSPÓŁPRACA OD PIERWSZEGO WEJRZENIA

Do prawidłowej pracy sztabu potrzebna jest także dobra, jak nie bardzo dobra komunikacja. Kilka osób tworzących szkoleniowy kolektyw musi ze sobą operować przez dziewięć miesięcy w roku. Bohaterzy tekstu zgodnie podkreślają, że momentalnie zaczęli nadawać na wspólnych falach z głównymi trenerami.

Chyliński: Z Ale wszystko zaczęło się od kurtuazyjnych rozmów za czasów pracy w Pile. Później gdy nieoficjalnie było wiadome, że przychodzi do Legionowa, to porozmawialiśmy przez telefon. Zawsze wszystko przebiegało w miłej atmosferze i tak też było, gdy rzeczywiście rozpoczął pracę. Nie czuliśmy dystansu czy potrzeby długiego zapoznania. Śmiejemy się, że mamy ze sobą wiele wspólnego – inicjały, podobną datę urodzin, tendencję do zapominania o wszystkim czy odkładanie spraw na ostatnią chwilę. Im więcej czasu z nim spędzam, tym chyba więcej negatywnych cech przejmuję (śmiech).

Kawka: Dołączyłem do Polic po mistrzostwach Europy 2019. Trener Akbas już pracował z zespołem. Miałem okazję poznać go wcześniej, gdy pracował z reprezentacją Japonii. Mogłem oglądać ich treningi, nie robił problemów. Szybko się dogadaliśmy, bo zgadzałem się z jego pomysłem na szybką siatkówkę. Przed nim w Chemiku pracował Marcello Abbondanza. Oni prezentowali dwa różne style gry. Akbas wprowadził wiele nowinek technologicznych do pracy. Działał na heatmapach, zanim stały się popularne. Jest osobą, która może zaskoczyć cię każdego dnia. Zawsze szuka przestrzeni do rozwoju. Cechuje go otwartość na nowe formy treningu czy sposoby zarządzania grupą. Znamy się już jednak tak dobrze, że czasem podczas odpraw potrafi mówić i pisać po tablicy po turecku, a ja i tak wiem, o co mu chodzi.

Adrian Chyliński podobnie jak Roberto Rotari ma doświadczenie z pracy przy zespołach żeńskich i męskich. Początkowo nie myślał o pracy z kobietami. Zbierał szlify między innymi u Alberto Giulianiego, do niedawna trenera Asseco Resovii Rzeszów. Dwudziestoośmiolatek przebywał na stażu u Włocha podczas jego pracy w reprezentacji Słowacji czy w Piacenzie.

Pojechałem tam niejako „przedłużając” sobie studenckie ferie, bo byłem jeszcze wtedy na licencjacie. Od razu zostałem przedstawiony całej ekipie. Grali tam wówczas Papi, Zlatanov, Perrin czy Miguel Tavares. Miałem propozycję, aby przyjechać na okres przygotowawczy do kolejnego sezonu, ale pojawiła się oferta z Legionowa na statystyka. Nie powiem, że nie znałem siatkówki kobiet, ale w przypadku klubów z dołu tabeli Ligi Siatkówki Kobiet potrzebowałem chwili na rozeznanie. Myślałem wtedy, że Legionovia to przygoda na rok, maksymalnie dwa lata. Wychodziłem z założenia, że zaraz znów będę pracować z facetami. Miał być krótki romans, a wyszło tak, że dziś nie wiem, czy potrafiłbym wrócić.

PRZEŁOMOWE MOMENTY

Rola asystenta polega na czerpaniu wskazówek i lekcji z tego, co przynosi siatkarskie życie. Każdego z rozmówców zapytaliśmy o pojedynczą historię, którą dała im wiele w kontekście rozwoju trenerskiego rzemiosła. Prawdopodobnie zgodziliby się ze stwierdzeniem, że doświadczenie jest najlepszym nauczycielem.

Rotari: Przypomina mi się mecz Treviso z Modeną, jedną z najbardziej legendarnych firm we Włoszech. Rywale akurat mieli jakieś lekkie problemy. Wykorzystaliśmy to, wygrywając 3:0 na wyjeździe. Pamiętam to dobrze, bo zdarzenie miało miejsce w dzień moich urodzin. Traktowałem zwycięstwo bardzo emocjonalnie, choć wcześniej nie wierzyłem w taki obrót wydarzeń. Dostałem lekcję, by nie ferować wcześnie wyroków, bo nie jesteś w stanie przewidzieć dokładnego rezultatu.

Chyliński: Sezon 2017/2018. Przegraliśmy wyrównany play-out z Bydgoszczą. W rewanżowym starciu u nich dochodziło do dużych kontrowersji sędziowskich. W tamtym czasie nie było jeszcze challenge’u na każdym meczu LSK. Po męczącym sezonie, ze zmianami trenerskimi w tle, musieliśmy grać jeszcze kolejną serię – o utrzymanie z Kaliszem do trzech zwycięstw. Pamiętam, że w pierwszym starciu przegraliśmy na start seta. MKS przyjechał napędzony, bo był świeżym mistrzem I ligi. Wraz z nim do Legionowa zawitała masa ich sympatyków, więc mieli też spory doping. A u nas? Bezradność. Człowiek zaczął myśleć pesymistycznie, że klub spadnie, prawdopodobnie rozpadnie się, a ty pozostaniesz bez pracy. To było spore obciążenie psychiczne. Nie przypominam sobie zbyt wielu momentów w całym życiu, w którym bym czuł się podobnie słabo. Ostatecznie powstaliśmy niczym feniks z popiołów. Wygraliśmy ten i dwa następne mecze. Spadł nam ogromny kamień z serca. Dostałem jednak lekcję na przyszłość. Od tamtego momentu mam grubszą skórę, jeśli chodzi o pracę trenerską.

Kawka: Sezon 2020/2021. Mieliśmy wówczas trudny moment w TauronLidze. Dobra dyspozycja w Novarze to zasługa całej grupy. Pojechaliśmy bez statystyka, pierwszego i drugiego trenera. Sztab oprócz mnie tworzyli fizjoterapeuta, trener przygotowania fizycznego, dyrektor sportowy i doktor Maciej Karaczun. Byłem w ciągłym kontakcie z Ferhatem Akbasem. Gdy mieliśmy odprawę video, to „puszczałem” go przez kamerkę. Miał swoją przemowę, niezwiązaną ze sprawami taktycznymi, a bardziej o charakterze motywacyjnym. Oczywiście, większość spraw związanych z prowadzeniem dziewczyn uzgadniałem, lecz muszę przyznać, że dostałem też trochę pola do własnych pomysłów ­– mówił o wejściu w rolę tymczasowego trenera Chemika Police trzydziestolatek.

ODCIĘCIE PĘPOWINY

Prędzej czy później w życiu każdego asystenta przychodzi moment, w którym zastanawia się, czy chce jeszcze pracować u boku bardziej doświadczonego „head coacha”, czy woli przejść „na własny rachunek”. W ubiegłym roku na łamach naszego portalu Luke Reynolds, ówczesny szkoleniowec Jastrzębskiego Węgla opowiadał:

W końcu nadchodzi czas, że musisz „pójść na swoje” i rozpocząć pracę jako pierwszy szkoleniowiec. Pracowałem jako trener już w Szwecji i na Cyprze. Oczywiście mogłem pozostać w swojej bańce i jakoś funkcjonować. Cały czas miałem jednak poczucie braku wiedzy. Czułem, że muszę się jeszcze rozwinąć, jeśli chcę zostać bardzo dobrym w tej dziedzinie. Kluczowe w pracy trenera jest zdanie sobie sprawy ze swojej wiedzy i warsztatu oraz… ryzyko. Musisz opuścić bezpieczną posadę asystenta i postawić na siebie.

A jak bohaterzy tekstu widzą siebie w roli „head coachów”?

Chyliński: Jak już zostajesz pierwszym trenerem, to powrót na drugiego jest raczej niemożliwy. No, chyba że zgłosiłaby się wielka firma, na przykład Zenit Kazań. Gdy masz już swoją renomę, to ponowna asystentura byłaby męcząca. Oczywiście warunki pracy w Polsce są nieco inne. Czasem po prostu musisz znaleźć gdzieś zatrudnienie. U nas trudno jest odkładać dużo pieniędzy, bo zarobki nie są tak ogromne jak w Rosji czy we Włoszech.

Pojawiały się już jakieś oferty na „pierwszego”. Jeśli miałbym się skłaniać do debiutu w roli głównego trenera, to myślę raczej o kierunku zagranicznym. Chciałbym zacząć od średniej ligi, na przykład belgijskiej, czeskiej. Trafiłbym w nowe miejsce, gdzie nikt by mnie nie znał. Nie byłoby sytuacji, że spotykam znajomych. Każdy oceniałby mnie tylko po tym, czy znam się na robocie, czy nie – dodał asystent Alessandro Chiappiniego.

Kawka: Nie ustalam sobie daty, po której przejdę na rolę pierwszego trenera. Nie powiem sobie: „za pięć lat będę prowadził zespół”. Skłamałbym jednak mówiąc, że nigdy na ten temat nie myślałem. Chcę w przyszłości zostać głównym szkoleniowcem. Póki mam czas i możliwość, to wolę skupić się na rozwoju z Ferhatem Akbasem.

Rotari: Na dziś nie myślę o zostaniu „head coachem”. Skupiam się na Treflu. Dla asystentów sezon dzieli się na dwie części – zimową i letnią. Podczas pierwszej liczy się tylko gra i nadchodzące spotkania. Podczas drugiej masz chwilę, aby pomyśleć o zawodowych planach. Są rzeczy, które możesz sobie wyobrazić i te, o których byś nigdy nie pomyślał. Czy w przeszłości mógłbym przewidzieć, że Michał Winiarski zadzwoni do mnie z propozycją pracy? Byłoby to trudne, a jednak jestem dziś z nim w Gdańsku. Niemniej w przyszłości widzę siebie w roli pierwszego trenera.

NAWET NAJLEPSI ZACZYNALI OD NAUKI

O tym, jak ważne jest odpowiednie przygotowanie, opowiadały na łamach newonce.sport czołowe postacie volleya. Karch Kiraly, uważany przez wielu za najlepszego siatkarza w historii, nie rzucił się od razu na rolę zawodowego „head coacha”. Najpierw zbierał szlify jako trener szkolnego zespołu syna, a później cierpliwie uczył się fachu pełniąc funkcję asystenta w pierwszej kadrze amerykańskich siatkarek u Hugh McCutcheona. Po latach nie ukrywał zadowolenia z pomocy, jaką udzielił mu selekcjoner złotych medalistów z Pekinu.

Jestem mu wdzięczny za pierwszą szansę pracy na międzynarodowym poziomie. Przez cztery lata miałem okazję do czerpania garściami trenerskich lekcji. Był dla mnie świetnym modelem, bo dopiero co przeszedł z pracy z facetami. Tam odniósł wielki sukces, ale podobnie jak ja trafił do środowiska, którego nie znał za dobrze. Obaj musieliśmy nauczyć się pracy z dziewczynami. Przez lata znaliśmy tylko jedną perspektywę.

Obecnie rozmówcy w swojej pracy znajdują się na lekkim uboczu. To na ich mentorach skupione są oczy nie tylko opinii publicznej, ale i przełożonych. Asystenci często „podróżują” za pierwszymi szkoleniowcami do innych klubów. Czasem jednak dostają impuls do zmian. Rzucają bezpieczną strefę komfortu i ruszają ku samodzielnej karierze trenerskiej. Ich historie pokazują, że rola asystenta nie sprowadza się do sprawiania pozorów pomocy. To często wykonywanie pojedynczych obowiązków pierwszego trenera. Być może w przyszłości te doświadczenia pozwolą im odnieść sukces. Praca „na własny rachunek” z jednej strony może przerażać, lecz z drugiej po cichu jest marzeniem każdego z nich.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.