Bayern Monachium pokazuje: “jestem!”. Transfer Sadio Mane jako symbol statusu

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Liverpool
Mateusz Porzucek/Pressfocus

Mistrzowie Niemiec potrzebują piłkarskich atutów gwiazdy Liverpoolu. Ale jeszcze bardziej potrzebują sygnału, jaki pozyskanie gwiazdy Liverpoolu wysyła w świat. Że wciąż tańczą na koncercie mocarstw.

Najsłynniejszy senegalski piłkarz angażuje się finansowo w wiele akcji społecznych w Afryce, ale i tak symbolem tego, że nie zwariował, pozostaje rozbita szybka starego Iphone’a, z którym kiedyś go sfotografowano. Jako że mowa o człowieku, którego stać na wszystko, tamto zdjęcie obrosło niemal taką legendą jak historie o byłym prezydencie Urugwaju dojeżdżającym do pracy tramwajem. To, że Sadio Mane kupił sobie niedawno Bentleya, już nie rozlało się viralowo po mediach społecznościowych. Lecz drogi samochód to żaden dowód, że teraz już mu odbiło. Każdy, komu dobrze się powodzi, lubi czasem sprawić sobie coś, co jest symbolem statusu. Tak, by przy całym jego twardym stąpaniu po ziemi, inni nie zapomnieli, że jednak przynależy do najwyższej klasy.

Bayern Monachium na rynku transferowym zachowywał się często jak Mane ze starym Iphonem. Skoro coś działa, po co wymieniać na nowe, nawet jeśli ma się na to pieniądze. Efekt był jednak taki, że inni coraz częściej zapominali, że Bayern też je ma. Zaczął być klubem, który u coraz większej liczby zawodników nie miał finansowo żadnych szans. Sportowo też nie. Bo o ile wielkość Bayernu jeszcze wielu uznaje, o tyle chęć rywalizacji w Bundeslidze wykazuje już niewielu piłkarzy z najwyższej półki. Więc monachijczycy szukali zwykle na wewnętrznym rynku albo wśród graczy, którzy na najwyższą półkę dopiero planowali wejść. Ewentualnie się od niej odbili. W końcu jednak uznali, że skoro stać ich na nowego Iphone, czas sobie go kupić. Żeby przypomnieć innym, że wciąż dobrze mu się powodzi.

Bayern takich transferów nie przeprowadzał. Nigdy. Ostatnią zagraniczną megagwiazdą, którą udało się przekonać do przeprowadzki do Bundesligi, był Kevin Keegan, pozyskany przez Hamburger SV pod koniec lat 70. Jean-Pierre Papin czy Mark Hughes byli piłkarzami światowej klasy, ale do Monachium trafiali na zakrętach karier. Xabi Alonso był rozpoznawalny na całym świecie, lecz miał już 32 lata i jako zawodnik środka pola, nie rozpalał masowej wyobraźni. Thiago Alcantara też nie, bo dopiero był na drodze do sławy. A Arjen Robben, Franck Ribery czy Luca Toni w momencie transferu do Niemiec nie byli uznawani za najlepszych piłkarzy świata. Jeśli do kogoś porównać ten ruch, to do przekonania w 2013 roku Pepa Guardioli, by po zbudowaniu w Barcelonie jednej z najlepszych drużyn wszech czasów, przeprowadził się do Monachium. Ale jak znakomity by nie był, to jednak trener. Żadne dziecko nie powiesi sobie jego plakatu nad łóżkiem. Żaden nastolatek nie kupi jego koszulki.

WYRWANA GWIAZDA

Nawet jeśli z Liverpoolu dochodzą głosy, że tamtejszy sztab specjalistów ocenił, iż Mane szczyt kariery ma już za sobą, nawet jeśli po transferach Luisa Diaza i Darvina Nuneza wyrwa, którą zostawi na Anfield, nie będzie tak potężna, nie da się tego ruchu zbyć wzruszeniem ramion. Mowa o zawodniku, który trzy tygodnie temu grał w podstawowym składzie w finale Ligi Mistrzów. Który, odkąd przeprowadził się do Premier League, ustępuje w liczbie strzelonych goli tylko Harry’emu Kane’owi. Który w każdym sezonie w lidze angielskiej, czy to w Southampton, czy na Anfield, zdobywał dwucyfrową liczbę bramek i był nawet królem strzelców, choć przecież nie jest klasycznym napastnikiem. Który wreszcie jest świeżo koronowanym mistrzem Afryki i jedną z największych gwiazd tego kontynentu. Gwiazd całego światowego futbolu. I do tego wciąż ma ledwie 30 lat, nie jest podatny na kontuzje i nie wikła się w afery obyczajowe. Ludzie o takim życiorysie zwykle w Bayernie nie lądują.

Sadio Mane
Fot. Chris Brunskill/Fantasista/Getty Images

NADSZARPNIĘTA REPUTACJA

Monachijczycy mieli jednak wyraźne powody, by mocno o niego powalczyć. Ich reputacja została bowiem ostatnio narażona na szwank. Od triumfu w Lidze Mistrzów przed dwoma laty, klub wysyłał w świat sygnały, że się kurczy. Dwaj potężni i poważani w całej Europie prezesi odeszli ze stanowisk. Trener, który wygrał wszystko, co się tylko dało, rzucił pracę, bo nie miał ochoty użerać się z dyrektorem sportowym o wątpliwej skuteczności. Thiago przeniósł się do Liverpoolu. David Alaba do Realu Madryt. Niklas Suele wybrał Dortmund. Serge Gnabry odrzucał oferty nowego kontraktu. Wreszcie Robert Lewandowski, największa gwiazda Bayernu i Bundesligi, zaczął wierzgać nogami, by przedwcześnie wyplątać się z umowy. Dwukrotne z rzędu odpadnięcie z Ligi Mistrzów w ćwierćfinale dopełniło obrazu klubu, któremu najściślejsza kontynentalna czołówka zaczęła uciekać. Zwłaszcza że coraz więcej było w składzie zawodników, na których ci naprawdę najlepsi nawet by nie spojrzeli.

WYJŚCIE Z TWARZĄ

Odejście Lewandowskiego i przeznaczenie zaoszczędzonych pieniędzy na kogoś pokroju Patrika Schicka czy Sasy Kalajdzicia, obudowanych wzmocnieniami na innych pozycjach jak Ryan Gravenberch czy Noussair Mazraoui, mogłoby się obronić sportowo, ale nie obroniłoby się wizerunkowo.

Odejście Lewandowskiego i zastąpienie go Mane to już ruch, który stawia Bayern w neutralnym albo wręcz dobrym świetle. Jedną gwiazdę zastąpił młodszą o cztery lata, nie wydając na nią gigantycznych pieniędzy. Mane ma kosztować mniej więcej tyle, ile Bayern żąda od Barcelony za Lewandowskiego, ale zarabiać w Monachium mniej niż Polak. Brzmi to, jak majstersztyk.

Senegalczyk nie byłby oczywiście zastępstwem jeden do jednego, bo to przecież piłkarze o zupełnie różnych profilach. Niewykluczone nawet, że w ogóle nie będzie zastępstwem, gdyż przecież wciąż jest bardzo możliwe, że Polak i Senegalczyk w przyszłym sezonie będą grać razem. Jednak jego przyjście odgania znad Monachium nieprzyjemne wrażenie, że z klubu odchodzą coraz lepsi piłkarze, a są zastępowani przez coraz gorszych.

STYL POD NAGELSMANNA

Mane może dać Bayernowi okazję przemodelowania stylu gry na taki, który bardziej pasuje do Juliana Nagelsmanna. W jego Lipsku nie było z przodu jednego napastnika, na którego pracują wszyscy, lecz szybcy i ruchliwi zawodnicy wymieniający się pozycjami. Senegalczyk miałby z kim w ten sposób grać, bo przecież w Monachium spotka choćby Thomasa Muellera, Kingsleya Comana, Leroya Sane czy — być może — Serge’a Gnabry’ego. Byłoby więc z kogo skleić dynamiczną i dobrze doskakującą do pressingu ofensywę bez klasycznej dziewiątki. W Liverpoolu też przecież takiej u Juergena Kloppa nie było. Dla Senegalczyka może być z kolei kusząca perspektywa zostania główną gwiazdą drużyny. Na Anfield, mimo potężnych sukcesów, zawsze pozostawał w cieniu Mohameda Salaha. Na Allianz Arenie, zwłaszcza po odejściu Lewandowskiego, może liczyć na królewski status. Nadzieje na walkę o triumfy w Europie będą oparte w dużej mierze na nim.

sadio-mane-e1586777817291.jpg
fot. Andrew Powell/Liverpool FC via Getty Images

SUKCES DYREKTORA

Transfer tego typu postaci był potrzebny Bayernowi, był potrzebny całej Bundeslidze, by pokazać, że gwiazdy pierwszej wielkości też mogą tam trafiać, ale najbardziej potrzebny był Hasanowi Salihamidziciowi. Dyrektor sportowy monachijczyków był w ostatnich miesiącach najbardziej na cenzurowanym. Wychodziły kolejne jego dziwne strategie negocjacyjne i trudne do zrozumienia działania, które osłabiały jego pozycję. Doprowadzenie Lewandowskiego do stawiania sprawy odejścia z Bayernu na ostrzu noża wzbudziło wręcz doniesienia, że ta historia może go kosztować posadę. Pozyskanie Mane na korzystnych warunkach to sukces, który kupuje Bośniakowi spokój. I znacząco osłabia wrażenie, że po Rummeniggem i Hoenesie władzę w Bayernie przejęli amatorzy. Przesuwa wreszcie presję na wyniki w kierunku trenera. Nagelsmann mógł czuć irytację, widząc, jak trudno jest klubowi pozyskać kogokolwiek, kto podniósłby poziom drużyny. Otrzymawszy od dyrektora sportowego czołowego piłkarza świata, trener nie może narzekać, że nie dostał odpowiednich narzędzi.

DOPIĄĆ DRUGI TEMAT

Równolegle z dopięciem jednego tematu, Bayern ciągle pracuje nad drugim: udobruchaniem Lewandowskiego na tyle, by wypełnił kontrakt i przeprowadził się do Barcelony dopiero za rok, czyli na zasadach Bayernu. Bo wystawiając skład, w którym obok siebie biegają Lewandowski i Mane, monachijczycy wysłaliby w świat jeszcze poważniejszy sygnał, że każdy musi ich traktować śmiertelnie poważnie. A niewykluczone, że i sam Lewandowski nabierze z czasem przekonania, że w takim otoczeniu kolejny rok w Monachium może nie tylko mu nie zaszkodzić, ale wręcz być dla niego korzystny. Bo klub, który jest w stanie pozyskać gwiazdę Liverpoolu, zdecydowanie nie sprawia już wrażenia, że świat mu ucieka.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.