Cruyff? To ten Holender z Levante?

Zobacz również:Narodzeni na nowo. Najwięksi wygrani restartu najsilniejszych lig europejskich
Cruyffglowne.jpg
Fot. El Periódico

W swojej biografii Johan Cruyff poświęcił epizodowi w Levante 85 znaków (ze spacjami). Jako że historia ta zawiera nieudany transfer do Leicester, zwolnienie trenera i zatrudnienie kumpla oraz odmowę gry bez dostania działki za wejściówki, napisaliśmy blisko 16 tysięcy znaków (ze spacjami) więcej.

Autor tekstu: Piotr Żelazny

Na dźwięk imienia i nazwiska Johana Cruyffa skojarzenia pojawiają się same – Ajax, Barcelona, numer 14 na koszulce, odpruwane paski z pomarańczowego stroju reprezentacji Holandii na mundialu w 1974 roku. Cruyff to nauka, że w futbolu chodzi o przestrzeń, mnóstwo świetnych cytatów, piękna kariera trenerska. Cruyff to jeden z pionierów soccera w Stanach dokąd wyjechał ze stolicy Katalonii, a także mistrzostwo z Feyenoordem na koniec kariery. Tak się zdenerwował, że Ajax nie chce przedłużyć z nim kontraktu, że podpisał umowę z największym rywalem i poprowadził klub z Rotterdamu do tytułu, a samemu po raz ostatni, w wieku 37 lat, został uznany za najlepszego piłkarza Holandii. Cruyff to La Masia, futbol totalny, który wyewoluował w tiki-takę, to spijający jego słowa Pep Guardiola. To Ajax i Barcelona – jeden pomnik Cruyffa stoi przed Camp Nou, drugi przed Stadionem Olimpijskim w Amsterdamie, a od kwietnia 2018 roku ArenA, na której gra Ajax oficjalnie nosi jego imię.

A jednak mógłbyś usłyszeć coś innego w portowej dzielnicy Walencji – Poblats Marítims. Gdybyś zajrzał do jednego z tych zakurzonych barów, z wnętrzem wyłożonym pociemniałą ze starości boazerią i miedzianym kontuarem. I gdybyś podszedł do jednego z tych siedzących samotnie w pustym lokalu starszych facetów z wąsami i w berecie, którzy czytają gazetę i dopijają małe piwo, a gdyby nie zakaz na pewno w drugim ręku trzymaliby papierosa z długim stożkiem popiołu; i gdybyś spytał takiego o Cruyffa, mógłbyś usłyszeć: „to nie ten Holender, co zagrał u nas kilka meczów w drugiej lidze na początku lat 80.?”. I dopiero później, rozejrzawszy się po ścianach pustego o tej porze baru, zobaczyłbyś wyblakłe proporczyki i bordowo-granatowe szaliki Levante. Najstarszego klubu w Walencji, a jednak od zawsze będącego w cieniu sąsiada. I gdyby rozmowa z mężczyzną w płaskim berecie potoczyła się odpowiednio, gdybyście zamówili po małym piwie, usłyszałbyś, że „nie jest łatwo być levantistą”, ale wtedy, zimą 1981 roku, przez kilka chwil można było mieć wrażenie, że w portowej dzielnicy Walencji to sam pan Bóg został złapany za nogi.

ODKUĆ SIĘ ZA ŚWINIE

Epizod Cruyffa w Levante jest tak mało doniosły, że w oficjalnej biografii boski Johann poświęcił mu jedno zdanie: „Po krótkim okresie gry w hiszpańskim Levante zdecydowałem się na powrót do Amsterdamu”. To wszystko. Ani słowa więcej.

Levante gra w identycznych barwach jak Barcelona – koszulkach w bordowo-granatowe pasy. Klub powstał w 1909 roku, ale trzy dekady później połączył się z inną drużyną z Walencji – Gimnastico, który został założony przez katalońskiego jezuitę Narcísa Basté’a. Zachowano nazwę Levante, ale dla kompromisu przyjęto barwy drugiego z zespołów. Historia trzykrotnego zdobywcy Złotej Piłki w drugoligowym klubiku przy plaży też zaczęła się w Barcelonie.

W 1978 roku Cruyff niemal zbankrutował. Wsadził wielkie pieniądze w świńskie farmy, za którymi stał oszust, który prawdopobnie wcześniej uwiódł jego żonę. Zanim jednak mu wywinięto ten świński numer, zdążył zakończyć karierę – w wieku zaledwie 31 lat. Gdy utopił większość pieniędzy, postanowił je odzyskać robiąc to, co umiał najlepiej – grając w piłkę. Wyjechał do Stanów, gdzie mógł liczyć na gwiazdorską gażę – North American Soccer League (NASL) kusiła wysokimi stawkami wielkich z Pelem na czele. W grudniu 1980 roku wrócił do Barcelony na mecz pokazowy, z którego dochód przeznaczony był na UNICEF. Drużyna gwiazd z nim w składzie mierzyła się z Barcą. I chociaż wśród gości wystąpili Karl-Heinz Rummenigge, Giorgio Chinaglia, Michel Platini czy Oleg Błohin, to wszystko toczyło się wokół Cruyffa.

No, wokół Cruyffa i sędziego Miguela Péreza, którego sposób prowadzenia meczu bardzo się boskiemu Johanowi nie spodobał. Tak gwałtownie protestował po którejś decyzji, że Pérez wyrzucił go z boiska. Mimo czerwonej kartki i porażki 2:3, Cruyff był wniebowzięty. Znowu poczuł jak to jest być gwiazdą, otoczony przez dziennikarzy przyznał, że chciałby wrócić do Europy i że stęsknił się za grą na takim poziomie.

Soccer -Friendly - Chelsea v DS79 Dordrecht, Stamford Bridge, London - 14th January 1981
Fot. Hugh Hastings/Chelsea FC via Getty Images

Natychmiast rozpoczęły się spekulacje medialne i negocjacje. Chętny był Espanyol, który Cruyffowi pasował szczególnie – oczywiście ze względu na to, że z Barceloną był szczególnie związany. Ostatecznie pieniądze proponowane przez zespół ze wzgórza Montjuïc nie okazały się dla odkuwającego się wciąż po świniach Johana wystarczające. Mówiło się o obu klubach z Sewilli, a do teścia holenderskiego maestra Cora Costera, który był jego głównym menedżerem, zgłaszali się też inni. Chociażby Arsenal, który jednak nie był pewien formy w jakiej Holender wrócił z USA. Anglicy byli skłonni podpisać umowę od następnego sezonu (1981/82), jeśli Cruyff gdzie indziej udowodni przez pół roku, że wciąż ma magię.

ZA BILETY

W styczniu do drzwi mieszkania w Amsterdamie zapukał duet złożony z menedżera Luisa Rodrígueza oraz prezesa drugoligowego Levante Paco Aznara. Klub z Walencji był na drugim miejscu w hiszpańskiej drugiej lidze, a Aznar był nie tylko przekonany, że z Cruyffem w składzie uda się wywalczyć awans, ale też czterokrotnie zwiększyć liczbę sprzedawanych biletów na Nou Estadi. W dodatku prezes był chętny dzielić się z Holendrem wpływami z biletów.

Tak przynajmniej szeptano w barach na Poblats Marítims, gdy ostatecznie Cruyff umowę podpisał. Wersja powtarzana konfidencjonalnym szeptem znad małego piwa i rozłożonej na stronach sportowych gazety była taka, że oprócz pensji wynoszącej 10 milionów peset, Holender miał dostawać dwa miliony za każdy rozegrany mecz. Klub zapewnił mu także willę w L'Eliana – miasteczku pod Walencją, w którym żyją piękni, znani i bogaci. W oficjalnym kontrakcie, który przekazano w 1984 roku do muzeum klubowego z okazji 75-lecia powstania, mowa jednak tylko o 10 milionach pensji. W tamtym czasie jeden dolar to było trochę mniej niż 100 peset. Jeśli Holender dostawał część za wejściówki, odbywało się to pod stołem.

Cruyff podpisał umowę z Levante, chociaż w ostatniej chwili do gry włączyło się Leicester City. Prowadzone przez Jocka Wallace’a Lisy były na ostatnim miejscu w angielskiej lidze, ale szkocki menedżer był przekonany, że jego drużynie wystarczy doświadczony lider na boisku, by odwrócić kartę i by beniaminek się utrzymał. Cruyff był zainteresowany, bo Leicester oferowało mu cztery tysiące funtów za mecz, co było sumą kosmiczną. Dodatkowo grałby tuż pod nosem szefów Arsenalu, którym miał przecież coś do udowodnienia. Wizja zimy spędzonej w East Midlands skutecznie go jednak odstraszyła. Zdecydował się na hiszpańskie wybrzeże, chociaż angielski brukowiec „The Sun” zdążył wywęszyć całą sprawę i napisać, że trzykrotny laureat Złotej Piłki zostanie nowym zawodnikiem Leicester i zadebiutuje w meczu przeciwko zdobywcy Pucharu Europy – Nottingham Forest.

WYCOFANY CERTYFIKAT

Szkoleniowcem walczącego o awans do La Liga Levante był wówczas Pachín – były obrońca Realu Madryt i reprezentacji, który swoje w futbolu osiągnął, i który funkcjonował u boku kilku wielkich postaci z Alfredo Di Stefano oraz Ferencem Puskasem na czele; siedmiokrotny mistrz ligi, zdobywca dwóch Pucharów Mistrzów. Gdy prezes Aznar powiedział mu, że na następnym treningu może spodziewać się Cruyffa, trener był przekonany, że to słaby żart. Podobnie zareagowali piłkarze. Vicente Latorre wspominał na łamach „El Pais” dzień, w którym dowiedział się, że przyjdzie mu grać u boku wicemistrza świata z 1974 roku. – Byliśmy przekonani, że to jakiś dowcip. Gdy jednak się okazało, że to prawda, byliśmy niesamowicie podekscytowani. Wyobraźcie to sobie, byłem wtedy 19-letnim chłopakiem.

Cruyff.jpg
Fot. El Pais

Na pierwszym treningu Cruyffa z zespołem stadion był wypełniony kibicami. Zarówno Aznar, jak i Holender widząc trybuny zapewne już przeliczali w głowach zyski z nadchodzącego meczu. Debiut miał przypaść 1 lutego 1981 roku w domowym spotkaniu z Sabadell. A jednak do niego nie doszło. Hiszpańska federacja w przededniu meczu zablokowała certyfikat Cruyffa mówiąc, że zostanie on uprawniony do gry dopiero, gdy Aznar spłaci długi wynoszące 11 milionów peset. Były to głównie zaległe wypłaty dla piłkarzy. Prezes musiał znaleźć pieniądze – i to szybko, bo cały jego misterny plan z już wtedy uważanym za jednego z najlepszych piłkarzy w historii, mógł się posypać.

Cruyff wrócił do Amsterdamu i kazał teściowi dzwonić do Jocka Wallace’a. Nagle zima w Anglii przestała być aż tak koszmarną wizją. W tamtych czasach oczywiście nie było okienek transferowych i kluby mogły dokonywać zakupów w dowolnym momencie sezonu. Nic jednak z tego nie wyszło, a młode Leicester pozbawione wymarzonego doświadczonego lidera spadło z ligi.

TO JA WRACAM

Ostatecznie Aznar załatwił pożyczkę i 28 lutego dostał w końcu zielone światło – ściągnięty kilka godzin wcześniej w trybie awaryjnym z Amsterdamu Cruyff miał zadebiutować w Levante. Dzień później – 1 marca 1981 roku – w niedzielę wieczorem wybiegł w podstawowym składzie na mecz z Palencią. Prawdodpobnie w koszulce z numerem 9 – jak w Barcelonie. Tym razem jednak Nou Estadi nie był pełny. Ludzie zostali w domach, bo stracili już nadzieję, że Holender kiedykolwiek zagra w ich zespole. Napięcie związane z jego przybyciem do Walencji zdołało nieco osłabnąć – nie było otwartych dla publiczności sesji treningowych, bo piłkarz przecież siedział w domu w Amsterdamie i negocjując z Leicester czekał na rozwój wypadków. Mimo to Aznar był zadowolony – wpływ z tamtego meczu wyniósł 5,5 milionów peset, i nawet jeśli zgodnie z wersją powtarzaną znad małego piwa musiał oddać dwa miliony Cruyffowi, to i tak było nieźle. Levante wygrało 1:0 i wciąż było na drugim miejscu w tabeli – trzy pierwsze zespoły miały awansować do pierwszej ligi.

– To był zaszczyt z nim trenować… oczywiście jeśli mu się chciało. Czasem siadał na ławce, kazał przynosić sobie miednicę wypełnioną gorącą wodą i mocząc w niej nogi przyglądał się tylko zajęciom – opowiadał Latorre w „El Pais”. Cruyff miał wówczas problemy z kostkami, a w drugim meczu (u siebie z Barakaldo) doznał kontuzji dużego palca u nogi i musiał zejść w przerwie. Latorre zastrzega jednak, że w każdym meczu Holender miał przynajmniej jedno takie zagranie, które świadczyło o wielkości.

Na wyjazdowe spotkania nie jeździł razem z drużyną autokarem, tylko dojeżdżał później – samochodem z prezesem Aznarem. Na drugi wyjazdowy mecz, z Alaves, dojechali już po tym jak trening się skończył. W dodatku zamiast przygotowywać się do spotkania Cruyff kazał się zaprowadzić do prezesa gospodarzy i zaczął się domagać połowy wpływów z biletów. Argumentował, że jedynym powodem dla którego na meczu pojawi się więcej niż zazwyczaj kibiców, będzie oczywiście on.

I chociaż nie mijał się z prawdą, to jednak prezydent Alaves odmówił temu dość zuchwałemu żądaniu Holendra. Cruyff stwierdził, że w takim wypadku nic tam po nim i postanowił wrócić do swojej nadmorskiej willi w L'Elianie. Do domu zawiozła go ekipa francuskich reporterów telewizyjnych, którzy przyjechali kręcić reportaż o wielkim powrocie Cruyffa do europejskiej piłki.

Levante przegrało 0:1, a wściekły Pachín musiał kryć swojego gwiazdora i wymyślił bajeczkę dla dziennikarzy, że żona Holendra poważnie się rozchorowała. Na tyle poważnie, że musiał natychmiast wracać do Walencji. Jak się jednak okazało, lojalne zachowanie wobec piłkarza nic mu nie dało. Następnego dnia Pachín został zwolniony a jego następcą został były kolega Cruyffa z czasów wspólnej gry w Barcelonie – Joaquim Rifé.

ROZBITA DRUŻYNA

Aznar robił wszystko, by stworzyć Cruyffowi warunki idealne – zatrudnienie kumpla w roli trenera było wisienką na torcie. Pachín po latach mówił, że nie miał wątpliwości, iż było to ustalone znacznie wcześniej, ale trzeba było poczekać na wystarczająco dobry pretekst do jego zwolnienia. Okazała się nim porażka z Alaves. Jeśli jednak ktoś myślał, że boski Johan skupił się w końcu na futbolu i zmienił zachowanie, ten się mylił. Wciąż na mecze wyjazdowe jeździł samochodem z prezesem klubu i wciąż domagał się swojej działki za wejściówki od szefów rywali. Gdy w Linares w ostatniej chwili się nie dogadał, mimo iż był już przebrany i gotowy do występu, odmówił wyjścia na murawę.

Pod wodzą Rifé wystąpił w ośmiu spotkaniach. Strzelił dwa gole w zremisowanym 2:2 meczu u siebie z Realem Oviedo i były to jego jedyne trafienia w niemal identycznych jak Barcelona koszulkach Levante. Kompletnie rozbita od środka drużyna przestała wygrywać – pod wodzą nowego trenera udało jej się to tylko dwa razy. Im bliżej końca sezonu tym gorsze rezultaty, a punktem kulminacyjnym, gdy wszystko się już na amen zawaliło, był wspomniany mecz z Linares, w którym Cruyff nie pojawił się na murawie – przegrany 1:3. Ostatecznie Levante osunęło się aż na dziewiąte miejsce w tabeli i zamiast awansu do La Liga zostało z wydatkami. Szczególnie że w miarę jak wyniki się psuły coraz mniej kibiców przychodziło oglądać zdobywcę trzech Pucharów Mistrzów z Ajaxem.

Ajax-Volendam2-0JohanCruyffinduelmetJonkrechts.jpg

– On był niesamowity, ale my nie rozumieliśmy tych podań. Tylko on wiedział, co chce zrobić. Nie umieliśmy utrzymywać się przy piłce, nie byliśmy do tego przyzwyczajeni. Gdyby przyszedł do nas przed sezonem, mielibyśmy czas się dostosować. Tymczasem on pojawił się w trakcie i nie dopasował się do nas. Najlepszy mecz rozegrał w Granadzie, gdzie trzy razy z rzędu przedryblował pomocnika rywali. Trzy razy sadzał go na tyłku, zatrzymywał się, czekał aż wstanie i znów mu to robił – wspominał Latorre w rozmowie z lokalnym portalem: – Poza boiskiem był miły, ale na wspólnych posiłkach czy zgrupowaniach trzymał się ze starszyzną. Po treningach wsiadał w swojego Citroêna CX i wracał do domu. Nie utrzymywał kontaktów towarzyskich.

DO CZWARTEJ LIGI

Luis Rodríguez – menedżer, który był autorem tego karkołomnego pomysłu i pośredniczył w sprowadzeniu Cruyffa do Walencji – pytany o koszty całego przedsięwzięcia przez „El Pais” mówił o 11 milionach peset. Dziennikarze twierdzą, że Levante zainwestowało minimum 18 milionów. W następnym sezonie klub spadł do trzeciej ligi, ale został relegowany aż do czwartej, bo nie płacił zawodnikom. Do upragnionej La Liga wszedł dopiero 23 lata po tym jak zatrudnił Cruyffa – w 2004 roku.

W portowej dzielnicy Walencji mają prawo nie wspominać tamtych kilku miesięcy ze szczególnym sentymentem. Co bardziej radykalni mogliby stwierdzić nawet, że Levante zostało oszukane. Wszak Cruyff jeszcze potrafił czarować, jeszcze zdobył dwa mistrzostwa Holandii i puchar. W pewnym momencie przez holenderskie media przetoczyły się nawet informacje, że selekcjoner Kees Rijvers robi podchody by Johan wrócił do reprezentacji. Po raz ostatni grał w niej co prawda w 1977 roku, a później się obraził. Gdyby Holandia awansowała do Euro 84 Rijvers chciał do młodego zespołu z 22-letnim Frankiem Rijkaardem, jego rówieśnikiem Ruudem Gullitem, a także dwa lata od nich młodszym Marco van Bastenem, dołączyć 37-letniego Cruyffa. Holandia jednak na Euro nie pojechała. W Levante boski Johan dał się poznać tylko z tej złej strony – konfliktowego, opętanego pieniędzmi, trudnego we współpracy człowieka.

Po tylu latach w Poblats Marítims czerpią jednak dumę z faktu, że w ich klubie będącym wiecznie w cieniu Valencii grał wielki Johan. A mężczyzna w berecie siedzący samotnie w pustym barze nad małym piwem, może opowie ci, wycierając pianę z wąsów, jak w przegranym 0:1 meczu z Granadą Cruyff dryblował w środku pola i ośmieszał rywali i jak posyłał takie podania, że ręce same składały się do oklasków, ale niestety także nienadążającym za Cruyffem kolegom.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Różne pokolenia, ta sama zajawka. Piszemy dla was o wszystkich odcieniach popkultury. Robimy to dobrze.