CZWARTY SEKTOR: Niespodziewany dublet Mercedesa! Kolejna afera Red Bulla?

Zobacz również:Efekt domina w świecie F1. Vettel rozpoczął duże zmiany w zespołach
Lewis Hamilton i George Russell
Fot. Dan Istitene/Formula 1 via Getty Images

Brazylijski obiekt w Sao Paulo widział już niejeden dramat, jak i wielkie triumfy. Czasami obie te rzeczy działy się jednocześnie. Tym razem dostaliśmy taką mieszankę, że jej wpływ może sięgnąć do przerwy pomiędzy sezonami.

Dostaliśmy też jednak nowego zawodnika na pole position i nowego zwycięzcę wyścigu. Niech sytuacja z Red Bulla nam tego nie przyćmi, bo byłoby to ze szkodą dla dwóch wielkich występów.

Co wiemy po Grand Prix na torze Interlagos?

*****

1
Duński Forrest Gump
Kevin Magnussen
Fot. Jared C. Tilton/Getty Images

Weekendy sprinterskie mają swoich przeciwników, jak i sprzymierzeńców. Faktem jest jednak to, że jedyny deszczowy dzień przypadł na piątek. W normalnym weekendzie dostalibyśmy mokry drugi trening i trochę straconego czasu przez zespoły. Natomiast w jego miejsce pojawiły się kwalifikacje i to zmieniło całą dynamikę.

Zmienna pogoda od początku płatała figle, a najlepiej radzili sobie kierowcy, którzy byli w stanie zaufać maszynie w takich warunkach. Antyprzykładem tego jest Mick Schumacher, który kompletnie nie czuł auta i sam nawet był zdziwiony faktem, że poszło mu tak słabo. Jednak w drugim Haasie sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.

Kevin Magnussen od początku wyglądał na faceta, którego interesuje jedynie Q3. W ostatnim segmencie znalazł się bez większych problemów, a amerykański zespół podjął bardzo dobrą decyzję strategiczną, co ostatnio zdarza się im rzadko, a także miał sporo szczęścia. K-Mag ustawił się na wyjeździe z alei serwisowej jako pierwszy, a to miało kolosalne znaczenie przy nadchodzącej chmurze z kolejnymi opadami. Duńczyk kręcił pewne, bezbłędne okrążenia i poprawiał się jak tylko mógł.

Na ostatnim pomiarowym miał to szczęście, że Max Verstappen popełnił błąd, który kosztował go pole position. Kevin tymczasowo, tak się wydawało, zajął pierwsze miejsce. George Russell jednak miał inne plany i przy mżawce wypadł z toru, zakopując się w żwirze. To wywołało czerwoną flagę i jasnym stało się, że w pogarszających się warunkach nikt nie poprawi już swojego czasu.

Tak zaskakującego zwycięzcy kwalifikacji nie widzieliśmy od… Grand Prix Brazylii 2010, kiedy wygrał Nico Hulkenberg. Fakt łączenia Niemca z Haasem przez media dodaje tylko pikanterii całemu wyczynowi Duńczyka. Świetna postawa, dobre decyzje i duża doza szczęścia. Jednak wyczynowi Magnussena absolutnie umniejszać nie można!

2
Gekon Pełnopunktowiec
George Russell
Fot. Jared C. Tilton/Getty Images

Taki wyczyn Russella można tylko spointować odwróceniem popularnego mema z czasów jego rywalizacji z Robertem Kubicą w Williamsie. Młody Brytyjczyk był cierpliwy czekając na swoją szansę w Mercedesie. Następnie trafił do Mercedesa, który jest najsłabszy od lat i tutaj również wykazał się spokojem. Nie narzekał (no, może na porpoising), pochylił głowę i robił swoje. Stworzył świetny duet z Lewisem Hamiltonem, który pomimo ogromnego talentu obu panów (przynajmniej na ten moment) nie jest dysfunkcyjny.

Praca wykonywana z zespołem przyniosła swój skutek, a George przypomniał nam wszystkim, dlaczego jest jednym z absolutnie najlepszych kierowców w tym sezonie. Szczególnie w momencie, kiedy wewnątrz zespołowa rywalizacja zaczynała przechylać się na stronę siedmiokrotnego mistrza świata. Świetna jazda w sprincie i poradzenie sobie z Verstappenem. Potem nie zostawił nikomu złudzeń i zdominował niedzielny wyścig.

Realnie Brytyjczyk nie miał rywala. Sergio Perez czegoś próbował, ale brakowało tempa, a Hamilton uszkodzonym bolidem po starciu z Maxem (o tym za chwilkę) też nie mógł rzucić rękawicy. Fantastyczny był Russell i przypomniał o skali swojego talentu. To dlatego Valtteri Bottas stracił miejsce w Mercedesie. Przecież Fin byłby preferowanym wyborem Hamiltona. Wiele osób uważało, że zmiana lidera w zespole spowodowana jest zrzuceniem młodego Brytyjczyka do roli drugiego kierowcy. Jak wielkie musi być ich zdziwienie, kiedy w obliczu być może jedynej wygranej w sezonie nic się nie dzieje.

Russell nie jest informowany o awarii w swoim aucie, żeby go nie rozpraszać. Nie ma dziwnych zmian strategii, nie ma blisterów, ani żadnej mowy o team orders. Jedyne, co usłyszeliśmy, to zielone światło do ścigania między oboma kierowcami. Hamilton nie podtrzymał swojej serii wygranych w każdym sezonie startów, na co będzie miał szansę jeszcze w Abu Zabi. Jednak Mercedes dał jasny sygnał – tutaj nie ma mowy o skrzydłowym. A jeżeli już, to raczej panowie mogą przypominać nam Mavericka i Icemana z końcówki pierwszego Top Guna.

Russell wyjeżdża z Brazylii z kompletem punktów za ten weekend i to w pełni zasłużenie. Jedyną skazą na tym występie jest przygoda w kwalifikacjach. To jest jasny sygnał dla rywali, że w odpowiedniej maszynerii będzie zgłaszał akces do mistrzostwa. Podobnie zresztą dla Hamiltona, który żeby wygrać w tym sezonie rywalizację z kolegą z zespołu w Abu Zabi, to potrzebuje tam wygranej z fastest lapem i jednocześnie George’a bez punktów.

Jasne, wszystko się może zdarzyć, ale chyba nie tym razem. Nowa gwiazda osadza nam się bardzo mocno na gridzie i pozostaje nam zaczekać na samochód zdolny do walki o tytuł w Mercedesie, aby rozbłysła pełnym blaskiem.

3
Red Bullu, czy ci nie żal?
Max Verstappen i Sergio Perez
Fot. Chris Graythen/Getty Images

Kiedy wydaje się, że w Milton Keynes mamy sielankę i lepiej być nie może, Verstappen do spółki z holenderskimi dziennikarzami postanawia wszystko zburzyć. Dosłownie jedno pstryknięcie palcami obudziło wszystkich z baśniowego snu Red Bulla. Sezon życia Maxa, absolutnie niedościgniony, bijący kolejne rekordy. Maszyna zespołowa działała jak idealnie ustawiony mechanizm. Wszyscy w idealnej symbiozie i synergii. Perez działający w harmonii z liderem ekipy, brak niesnasek i różnic w zdaniu.

Na tegorocznym pomniku pojawiło się jednak pęknięcie. Duże pęknięcie, które może odbić się czkawką tak Verstappenowi, jak Red Bullowi, a najmocniej dostać może Perez. Na koniec wyścigu mistrz świata został poproszony o przepuszczenie Checo, który nadal walczy o wicemistrzostwo z Charlesem Leclerckiem. Holender powiedział, że nie zrobił tego, a zespół doskonale wie dlaczego i nie ma zamiaru o tym dyskutować. Perez skwitował to mówiąc, że Max pokazał, jaki jest naprawdę.

To jeszcze byłaby mała aferka do wyjaśnienia. Meksykanin nie przebierał w słowach w wywiadach, gdzie, poniekąd słusznie, podkreślał swój wkład w mistrzostwa swojego kolegi z zespołu. To popchnęło kolejne klocki domina. Nagle w holenderskich mediach pojawiła się informacja, że Holender ma być zły za celowe rozbicie się Sergio w kwalifikacjach w Monako. O całym fakcie mieli wiedzieć Christian Horner i Helmut Marko, bo sam winowajca przyznał się do procederu.

To była prawdziwa bomba, która sprawiła, że kibice pobiegli odwijać onboardy z trzeciej części czasówki w Księstwie. Dodatkowo w ruch poszła telemetria i wygląda na to, że FIA, Red Bull oraz Perez mogą mieć spory problem. To nie wygląda na czysty błąd kierowcy i należy sobie to jasno powiedzieć.

Relacja Verstappena z Perezem wyglądała na świetną. Sebastian Vettel z Markiem Webberem w czasach walki o mistrzostwa mogli pomarzyć o takiej chemii. Tutaj jednak mamy kij wsadzony w mrowisko, a cała sytuacja może być nieodwracalna w skutkach. Mleko się rozlało i przywrócenie tej relacji do zdrowej, szczególnie medialnie, będzie bardzo trudne.

Dziwi fakt, że Red Bull nie zadbał o wyczyszczenie tej sprawy, mając na to praktycznie pół roku. A reakcji holenderskich mediów nie rozumiem tym bardziej. Spuszczanie takiej bomby, bo ich „złoty chłopiec” został skrytykowany? Na cały zespół, który dosłownie skończył otrzepywać się po finansowym nokdaunie? Verstappen tak czy siak przegrał wizerunkowo bardzo dużo. „Checo is a legend” okazało się pustosłowiem, które nie pozwoliło schować do kieszeni dumy dwukrotnego mistrza świata. Szkoda, bo wszystko szło w dobrym kierunku. Zobaczymy, jaką strategię obrony przybierze Red Bull w Emiratach i co na to wszystko powie FIA.

4
Zbiór myśli krótszych
Daniel Ricciardo
Fot. Jared C. Tilton/Getty Images

Skoro już na FIA skończyliśmy, to warto przypomnieć, że pasmo błędów trwa nadal. Niels Wittich nie potrafił zdecydować się na odpowiedni samochód bezpieczeństwa. Neutralizacje trwały zbyt długo, a jeszcze na koniec przy oddublowywaniu się kierowców popełniono karygodny błąd. Przez niedopatrzenie, Yuki Tsunoda nie odzyskał okrążenia straty i został jako jedyny kierowca na lodzie. To przesądziło o jego ostatnim miejscu w wyścigu. FIA tłumaczy się problemami z przekaźnikiem, przecinaniem linii samochodu bezpieczeństwa itd. Prawda jest taka, że kolejny raz czynnik ludzki nie potrafił spojrzeć trzeźwym okiem na sytuację na torze.

Sędziowie postanowili dołożyć swoje. O ile bardzo dobrze poradzili sobie z błędami Daniela Ricciardo (słuszne cofnięcie o trzy pola w Abu Zabi) i Lando Norrisa (pięć sekund kary za uderzenie w Leclerca), o tyle sytuacja Verstappena z Hamiltonem to już dramat. Obaj panowie mają wielką historię rywalizacji z zeszłego roku, wszyscy to wiemy. Kolejna walka na torze z góry obarczona jest ryzykiem niepowodzenia. Tak samo było i tym razem.

Panowie zderzyli się przy wierzchołku zakrętu numer dwa i… obaj byli winni. Verstappen próbował wjechać zbyt szybko w, jak sam powiedział, znikające miejsce. Lewis postanowił zostawić Holendrowi miejsca mniej niż było to konieczne aby uniknąć kolizji. Jeżeli szukać tu u kogoś większej winy, to u Hamiltona, gdyż Max po prostu nie mógł wyparować. Z jakiegoś powodu jednak postanowiono ukarać kierowcę Red Bulla, co nijak ma się do konsekwencji w sędziowaniu w tym sezonie. Kolejny raz należy powtórzyć – tam musi się coś zmienić. Nie róbmy z tego wszystkiego błazenady.

Ricciardo tymczasem natomiast pogarsza swój sezon jeszcze mocniej. Na pierwszym okrążeniu wjeżdża w Magnussena, bohatera piątku, i obaj panowie lądują na bandzie. Australijczyk walczy o kontrakt jako kierowca rezerwowy w Mercedesie lub Red Bullu, a przynajmniej o tym się spekuluje. To ma być ta chęć walki o fotel wyścigowy w 2024 roku. Na ten moment trudno jednak sobie wyobrazić, że Daniel mógłby odchodzić ze stawki z niższymi notowaniami. Utrudnia sobie już i tak prawie niemożliwe zadanie.

Szkoda, że oglądamy upadek z tak wysokiego konia. Facet, w którym upatrywano nawet i mistrza świata, kiedy bił Vettela czy jechał bardzo równo z Verstappenem w Red Bullu. Powodzenia, ale raczej w innej serii wyścigowej. O tym, jak brutalne piętno pozostawia po sobie jeden gorszy sezon (niezależnie od przyczyn), może opowiedzieć Ricciardo kilku kierowców, w tym jeden doskonale nam znany.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Fanatyk Formuły 1, ale praktycznie obok żadnego sportu nie przechodzę obojętnie. Współtwórca największego podcastu o królowej sportów motorowych w Polsce - Budnik i Pokrzywiński o F1. W newonce.radio współprowadził PIT STOP.
Komentarze 0