„Dawn FM”: początek stycznia, a już mamy kandydata do popowej płyty roku (RECENZJA)

Zobacz również:Nagrody MTV VMA rozdane! W tym roku większość statuetek trafiła do kobiet
weeknd.jpg
fot. materiały promocyjne

Podobno główną inspiracją był tu obrazek: długi, zakorkowany tunel, w oddali już widać światło wylotu, ale na razie siedzimy w samochodzie i dla zabicia czasu słuchamy radia. Tego radia.

Niesamowite, jak to się wszystko potoczyło. Kiedy na początku 2011 roku sieć obiegł tajemniczy mixtape House Of Balloons, nikt nie spodziewał się, że równo dekadę później jego autor zrzuci z pierwszego miejsca singlowego podsumowania wszech czasów Billboard Hot 100 Chubby'ego Checkera i jego The Twist. The Weeknd największą żyjącą gwiazdą muzyki rozrywkowej? W zasadzie nie ma się o co kłócić, bo tak po prostu jest. Daleka była droga od układania koszulek w salonie American Apparel w Toronto po Blinding Lights, bo to właśnie ten numer jest największym hitem w historii Billboardu.

Jeszcze tydzień temu nikt nie spodziewał się nowego albumu od The Weeknd. Bomba wybuchła 3 stycznia, a słuchacze zaczęli zastanawiać się, w którym kierunku pójdzie tym razem Abel Tesfaye. Wychodzi na to, że kontynuuje drogę, obraną na After Hours. Ale jego świeże wydawnictwo jest jeszcze ciekawsze. Mniej na nim hitów, więcej... wyrafinowania? To chyba dobre słowo do opisania konceptu Dawn FM.

Teoretycznie patent albumu, stworzonego tak, by przypominał audycję radiowej rozgłośni, nie powala oryginalnością – na podobny chwyt zdecydowali się m.in. Queens Of The Stone Age na Songs For The Deaf. Ale tutaj brzmi to nieco inaczej. Choć Dawn FM jest bardzo spójny – kto wie, czy to nie najrówniejsza pozycja od czasów trzech części Trilogy – to czuć w nim ten rodzaj erudycji, jaki cechuje najlepszych hostów radiowych autorskich audycji. Zróżnicowanie, ale wszystko spięte konkretną klamrą. O eklektyzm zadbał sam gospodarz, zapraszając do pracy nad płytą producentów z różnych bajek; jest i autor hitów Britney Spears czy Taylor Swift, Max Martin, i legenda electrohouse'u, trio Swedish House Mafia, i spełniający się ostatnio jako kompozytor muzyki filmowej, naczelny ducholog elektroniki Daniel Lopatin aka Oneothrix Point Never. Jego piętno czuć na Dawn FM szczególnie mocno. Budujący swoje syntezatorowe ściany na przecięciu z samplami ze starych reklam czy programów telewizyjnych Lopatin musiał zaznaczyć się na płycie składającej tak jawny hołd popowi lat 80. To charakterystyczne, klawiszowe intro jest dokładnie w jego stylu. Kasety VHS, stare sci-fi, hauntologia na pełnej.

I w tym klimacie pozostajemy przez cały album, choć prowadzący kręci gałkami konsolety, a każdy kolejny track przynosi coś nowego. Gasoline, How Do I Make You Love Me i singlowe Take My Breath z transowym, house'owym outro są jak zaproszenie na futurystyczną imprezę sprzed 40 lat. Sacrifice – ukłon w kierunku disco. Na Out Of Time The Weeknd jest tak jacksonowski, jakim nie był chyba nigdy, a zapowiadająca numer historia Quincy'ego Jonesa, legendarnego producenta Jacko, to instrukcja obsługi dla niewtajemniczonych; swoją drogą Weeknd zdecydował się tu na podobny patent, jaki na Random Access Memories popełnili Daft Punk i Giorgio Moroder. Oddajemy cesarzowi, co cesarskie, a przy okazji zapraszamy go na płytę. To trochę tak, jakby na kolejnym PRO8L3M-ie z głośników przemówił Andrzej Korzyński.

Bardzo ciekawie dzieje się także wtedy, gdy pojawiają się goście; Tyler, The Creator i Lil Wayne są ewidentnie wklejeni z innej bajki, ale ich zwrotki zaskakująco dobrze sprawdzają się na ciepłych, klawiszowych produkcjach, obok Weeknda i OPN podpisanych odpowiednio przez Bruce'a Johnstona (80-letni dziś klawiszowiec legendarnych The Beach Boys) i Calvina Harrisa. Ta parada nazwisk – a przecież album scalają też wstawki prowadzącego Dawn FM Jima Carreya – nie służy jednak pokazaniu, kto tu ma mocniejszych kumpli. Skończmy z mówieniem, że The Weeknd czerpie ze stylistyki lat 80. On po prostu korzysta z wypracowanych wówczas wzorców, które z powodzeniem sprawdzały się przez cały czas od tamtej dekady, najsilniej rezonując w ostatnim dziesięcioleciu, erze dużej popularności retrowave'u. A żeby poznać tajniki retro popu od podstaw – zaprasza do współpracy ikony gatunku. Tak to może brzmieć przez kolejne płyty Tesfaye'a, więc lepiej się do tego założenia przyzwyczaić, zamiast każdy kolejny album odczytywać jako hołd dla lat 80. Coś w tym na pewno jest, ale bez przesady – to nie Kraina Grzybów tylko nowy album jednego z najpopularniejszych artystów na planecie.

I ten artysta nie zawodzi. Czuje się pewnie w wypracowanej przez siebie estetyce, na tyle, że zamiast dowozić kolejny wagon hitów w stylu Blinding Lights, serwuje konceptualną opowieść, nie uciekając od przyrodzonych sobie tematów: miłości, seksu i upadku duszy. Hit i tak będzie, przecież to The Weeknd. Ale tak się złożyło, że zupełnie znienacka dostarczył chyba najlepszy album w karierze, krążek, który w ten weekend zdominował sieciowy, popkulturowy dyskurs. Rok temu o tej porze mówiło się głównie o człowieku-szamanie na Kapitolu. Wygląda na to, że 2022 na ten moment jest lepszy.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.