Dlaczego krakowska Firma była jednym z najważniejszych składów w historii polskiego rapu?

Zobacz również:Musical sci-fi. Kulisy trasy „Psycho Relations” Quebonafide (ROZMOWY)
firma.jpg
kadr z teledysku "Kryminalny rap"

Przez lata, które minęły od wydania debiutanckiej płyty tej krakowskiej załogi – a także kolejne, nieszczególnie porywające pozycje w ich dyskografii – wiele osób zapomniało o albumie Z dedykacją dla ulicy, utożsamiając Popka, Kaliego, Tadka, Bosskiego i Pomidora z gimbusiarską zajawką. Ich pierwszy legalny krążek był natomiast przełomowy i fascynujący.

Jesteśmy na moment przed publikacją pierwszej części najdłuższego materiału w historii newonce – tekstu opowiadającego o zawiłych losach krakowskiego rapu. W ramach rozgrzewki przypominamy archiwalny artykuł o Firmie... i przypominamy też rolę, jaką w polskim środowisku rapowym odegrał ten wydany przez Zootekę klasyczny longplay. Lecimy z tym, z dedykacją dla ulicy.

O ulicznym credibility

To nie puste prawdy, to odkręcone rozmyślania / Ale nikt nie zarzuci mi ściemniania, nierealnego rozkminiania - nawijał Tadek w pierwszej zwrotce numeru Brat, by po chwili szerszy kontekst tym słowom nadał jeszcze niezbyt zaprawiony w (sportowym) MMA, nieporównywalnie mniej zmodyfikowany Popek: Wolność czy pucha / Z podniesioną głową idziemy przed siebie po krętych zboczach / Widząc u ziomków kraty w oczach / Każdego dnia coraz bardziej wkurwia mnie ta gra / Policyjna pała z tego ma satysfakcję, my wieloletnią resocjalizację / Pod mańką śniadania, obiady, kolacje / Kali się przekonał, że to kurwa nie wakacje.

firma z dedykacją dla ulicy.jpg

W momencie premiery Z dedykacją dla ulicy Kali odsiadywał karę pozbawienia wolności w tarnowskim zakładzie karnym, a przyszły Król Albanii w innym numerze z ich debiutanckiej płyty mówił: W moim życiu wiele niezgodności / Siedem lat pozbawiony wolności / Dlatego nawijam w złości. I nawet ci, do których nie dotarły krążące daleko poza Krakowem barwne legendy o ulicznych interesach, w które zamieszana była ta harda, małopolska ekipa, nie próbowali nigdy zarzucać im ściemniania. Bo naprawdę nieliczne polskie składy z ciemnej strony miały tak mocne i wiarygodne uliczne credibility, jak właśnie debiutująca na legalu Firma, chłopaki, którym nieobce są kajdanki.

O konfliktach pomiędzy miastami

W tym 2002 roku, w którym ukazała się płyta Z dedykacją dla ulicy, międzymiastowe podziały i kibicowskie kosy - choć już nieco zelżały po równie barwnych, jak ciężkich latach 90. - wciąż były na scenie rapowej bardzo widoczne. Część naszej redakcji zresztą w owym czasie słuchała tylko stołecznej ulicy. I dopiero kiedy któraś lokalna załoga nagrała z kimś z Poznania czy Krakowa, wówczas przekonywała się, że tych obcych ekip też można słuchać. Co więcej – nie ma w tym nic złego. Firma natomiast, poza tym, że na swój legalny debiut zaprosiła żyjących na kwadracie i jego obwodzie reprezentantów Ursynowa z ekipy MorW.A., to jeszcze sama brzmiała – przynajmniej po części – bardzo… warszawsko.

Stolica i Galicja, być w porządku to nie fikcja / Szacunek wobec ziomków i jebana policja / Wszędzie i zawsze, tak na to patrzę - nawijał Łyskacz w tym wspólnym, międzymiastowym hymnie, a spora część bitów na debiutanckim legalu Firmy w swoim smyczkowym, klasycznym sznycie przywodziła na myśl stołeczne, uliczne środowisko. Bo kiedy poznańska ciemna strona rozkochana była w west coastowych inspiracjach i amerykańskim bragga, Kraków w owym czasie wydawał się najbliższym Warszawy miastem partnerskim, z którym była pełna zgoda i bractwo, nasze największe bogactwo.

O elektronice

Część bitów autorstwa Kalego, Tadka, Klinta, Świętego i Bastka z Intoksynatorów – których debiutancki krążek Wielkie hity i featuring na Chlebie powszednim Zip Składu pospołu z Dedykacją dla ulicy burzył dokładnie te same mury – pobrzmiewała francusko-warszawską klasyką. Ale druga część produkcji wypełniających debiutancki legal Firmy była wyjątkowo progresywna i syntetyczna. Elektroniczne wygrzewki z Jamajką w tle brzmiały niekiedy jak polski grime, i to w momencie, gdy ten gatunek dopiero rodził się na londyńskich blokowiskach. Nie dość, że Kraków zawsze był w stanie przyjąć więcej basu niż jakiekolwiek inne miasto w Polsce, to jeszcze reprezentanci JP często bywali w takich klubach jak Rentgen czy zawiadywane przez skoligaconego z ekipą Mercedresa Qushi, a hip-hopowe brzmienia można było w nich usłyszeć naprawdę rzadko.

Bosski zresztą rozpoczyna numer Tak to na balandze od wersów: W grodzie króla Kraka, co dzień jakaś draka / Płynie Wisła szeroka, rządzi na imprezach koka / Idę na najebę, na dobrą techniawę… A to, że od techno czy innych połamanych, syntetycznych tonów Firma nie stroniła – odwrotnie niż większość ówczesnego środowiska rapowego – dowodzą ich późniejsze nagrania. Od nawiniętych pod klasyczne dancehallowe riddimy Nielegalnych rytmów, przez grime’owe kolaboracje z Virus Syndicate i Tempa T, po tętniącą różnej maści elektroniką serię Kraków Romana.

O DJ–ingu

A skoro już skupiamy się na brzmieniu Firmy z początków ich kariery, trudno nie wspomnieć o roli, jaką na płycie Z dedykacją dla ulicy pełnili didżeje. Bo choć udział Decksa na dawnych produkcjach Slums Attack jest nie do przecenienia, Deszczu Strugi był równoprawnym członkiem drugiej odsłony WWO, a JMI należał kiedyś do Warszafskiego Deszczu, to żaden z nich nie katował winylowych krążków na albumach tych ekip równie zawzięcie, jak Krime i DMC na pierwszym legalu Firmy. Obaj ci krakowscy turntabliści byli wówczas u szczytu swojej DJ’skiej kariery – raz po raz wydawali mixtape’y, regularnie grali imprezy i całymi dniami cyzelowali swoje imponujące umiejętności. Więc kiedy zabrali się za skrecze i cuty na wspomniany album, podeszli do tego zadania równie bezlitośnie, jak Popek, Kali, Tadek, Bosski i Pomidor do nawijki (choć akurat w kwestii wspomnianych skilli dzieliło ich od tych rzeźników mikrofonów właściwie wszystko). W sukurs w tym zadaniu przyszły im jeszcze wspomniane syntetyczne rytmy i lubiane przez Firmę szybsze tempa, a do rzeczonej kolaboracji doszło zapewne ze względu na logo, pod którym ukazał się omawiany longplay, czyli charakterystyczny szyld Zooteki.

O grafice i klipach

Krakowska agencja Zooteka, skupiająca się na organizacji eventów promujących turntablism, graffiti i różnej maści sporty ekstremalne, powstała w 1999 roku. To właśnie ludzie skupieni wokół tej inicjatywy produkowali międzynarodowe zawody DJ'skie federacji IDA. I to właśnie oni wydawali na początku lat zerowych debiutanckie krążki Intoksynatora i Firmy, a także dbali o to, by miały bardzo mocną oprawę turntablistyczną i graficzną. Bo poza rolą, jaką w finalnym kształcie Z dedykacją dla ulicy, odegrali Krime i DMC, należy tu wspomnieć również o przedstawicielu legendarnego DSC, ukrywającym się pod aliasem Tuse, który grzebał przy ikonicznej okładce tego albumu, a także jednym z naszych ulubionych klipów w historii polskiego rapu, towarzyszącemu premierze tego krążka teledyskowi Słowo na ulicy.

To zdecydowanie nasz ulubiony, osiedlowy, hardcore’owy klip i w ogóle jeden z ciekawszych zapisów krajowej ulicy przełomu lat 90. i 2000. I choć jaranie kołków na klatkowskiej, wysyłanie „pozdrowień do więzienia” z któregoś okolicznego drzewa czy dachu i wypisane gotykiem, dziarane na skórze antysystemowe hasła przewijają się przez większość tego typu produkcji, to chyba nikt nie uchwycił ich równocześnie tak wiarygodnie i stylowo jak właśnie trójmiejski writer, grafik i DJ - Piotr „Tuse” Jaworski. Odpowiedzialny za szereg ówczesnych okładek rapowych płyt i mixtejpów reprezentant Dope Smokers Crew zamknął je bowiem w bardzo plastycznych, intrygujących kadrach, a dodatkowo jeszcze przemieszał ze zdjęciami ze Stanów, które nie burzą realizmu całości, a tylko go podkręcają. No i pomysł na to, żeby Popek nawijał swoją zwrotkę bez koszulki w którymś z krakowskim tramwajów jest równie genialny (i niepokojący) jak przebitki z awantur i strzelanin pojawiające się w klasycznym, francuskim teledysku Tandem „93 Hardcore” – pisaliśmy parę lat temu na łamach newonce. I taka właśnie była ta pierwsza Firma, jak przyszły Król Albanii w tej krótkiej scenie z teledysku do pierwszego singla. Nieco barbarzyńska, ale intrygująca, burząca zastany spokój, a jednocześnie nie pozwalająca oderwać od siebie wzroku. Niby taka sama jak wszystko inne, co krajowa ulica wypuściła w poprzednich latach, a jednak zupełnie odrębna.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz muzyczny, kompendium wiedzy na tematy wszelakie. Poza tym muzyk, słuchacz i pasjonat, który swoimi fascynacjami muzycznymi dzieli się na antenie newonce.radio w audycji „Za daleki odlot”.
Komentarze 0