Erbe Lipsk. Kto zmierzy się z piłkarskim dziedzictwem Red Bulla

Zobacz również:Piłkarz z własną podobizną na plecach. Leroy Sane — nowa ekstrawagancja Bayernu
Dietrich Mateschitz
Marvin Ibo Guengoer - GES Sportfoto/Getty Images

Śmierć założyciela austriackiego koncernu wzbudza naturalne pytania także o przyszłość jego sportowych projektów. Ale to nie jedyne trzesięnie ziemi, z którym musi sobie poradzić klub z Lipska.

Nie trzeba być Sherlockiem, by zorientować się, że litery RB w skrótach nazw klubów piłkarskich z Lipska i Salzburga pochodzą od ich głównego sponsora. Ale w ostatnich dniach na pierwszy plan wybija się dodatkowe znaczenie tej zbitki. “Erbe” oznacza po niemiecku “dziedzictwo”. I to właśnie o nim dyskutuje się w koncernie od zeszłego tygodnia, gdy w wieku 78 lat po ciężkiej chorobie zmarł Dietrich Mateschitz, główny założyciel marketingowego potentata. Pytanie o to, kto przejmie władzę w Red Bullu, może mieć znaczenie także dla przyszłości klubów z Austrii oraz Niemiec, choć przedstawiciele firmy podkreślają, że zawarte z nimi umowy sponsoringowe są długofalowe. Co to konkretnie oznacza, nie precyzują, lecz przynajmniej jest jasność, że ewentualne problemy nie nadejdą z dnia na dzień.

W niemieckich mediach spekuluje się, że nowym macherem w austriackiej firmie zostanie Mark Mateschitz, 29-letni jedyny syn najbogatszego człowieka w Austrii. To rozwiązanie przewidywalne, które — jak się przyjmuje — oznaczałoby względną ciągłość. Rozwiązanie nieprzewidywalne może nadejść z Tajlandii, a to ze względu na strukturę właścicielską Red Bulla. Do Mateschitza należy tylko 49% firmy, której był twarzą.

Kolejne 49% jest w rękach rodziny Yoovidhya, spadkobierców zmarłego już dawnego wspólnika Dietricha Mateschitza, producenta napojów energetycznych Krating Daeng, które stały się bazą późniejszego Red Bulla. Brakujące dwa procent akcji należy do Charlerma Yoovidhyii, bezpośredniego spadkobiercy dawnego współzałożyciela spółki. A to oznacza, że kontrola nad austriacką firmą jest w rękach Azjatów. To oni będą wyznaczać następcę.

O kuluarowej rywalizacji o wpływy mówi się od lat. Nie jest więc powiedziane, że sukcesja przebiegnie bezkonfliktowo. Na jej efekt niecierpliwie będą oczekiwać zarówno w Lipsku, jak i Salzburgu.

Sam Dietrich Mateschitz nigdy nie angażował się bezpośrednio w działanie swoich piłkarskich projektów, ale podjął kilka strategicznych decyzji, które wpłynęły na kształt, w jakim funkcjonowały. W 2009 roku incognito wybrał się motocyklem do Lipska, by na własne oczy przekonać się, czy to odpowiednia lokalizacja dla klubu, który chciał założyć. A trzy lata później to on zdecydował o zatrudnienia Ralfa Rangnicka w roli sportowego koordynatora piłkarskich franczyz Red Bulla, co wyznaczyło dla nich sposoby działania, które przetrwały dłużej niż sam Rangnick. Kiedy ważyły się losy licencji na 2. Bundesligę, z powodu wątpliwości, czy klub ten spełnia wymogi zasady 50+1, Mateschitz również zaangażował się osobiście. Poza tymi pojedynczymi przypadkami pozostawał w cieniu, od czasu do czasu pojawiając się jedynie w lożach na stadionie. Jako że dziś oba kluby są dobrze naoliwionymi maszynami, które mają szansę wspólnie zagrać w fazie pucharowej Ligi Mistrzów (nie zdarzyło się to dotąd nigdy), ich codzienne funkcjonowanie nawet po śmierci Mateschitza nie powinno się zmienić. Zgodnie z życzeniem byłego właściciela także pierwszy mecz po jego śmierci tylko z minimalnymi widocznymi śladami, że coś jest inaczej niż zwykle. Z aplauzem zamiast ciszy, ale bez czarnych opasek czy flag opuszczonych do połowy masztów. Piłkarze oddali mu najlepszy z możliwych hołdów, jako pierwsi w tym sezonie pokonując Real Madryt. Ojciec założyciel byłby dumny.

DZIEDZICTWO RANGNICKA

O ile docelowo kwestie spadkowe w imperium Red Bulla będą miały dla klubu z Lipska kluczowe znaczenie, o tyle dziś ważniejsze wydają się zmiany, które zachodzą aktualnie w samym klubie. Tam też klaruje się wreszcie kwestia dziedzictwa, które okazało się nadzwyczaj trudne. Od odejścia Ralfa Rangnicka ze stanowiska dyrektora sportowego minęły trzy lata. Lipsk dotarł w tym czasie do półfinału Ligi Mistrzów i Ligi Europy, zdobył pierwsze trofeum w historii, sięgając po Puchar Niemiec i wyrównał najlepszy wynik ligowy, uzyskując tytuł wicemistrza. Sprzedał do największych klubów kilku kolejnych ciekawych piłkarzy — Timo Wenera, który już zdążył wrócić z Chelsea, Ibrahimę Konate do Liverpoolu, Dayota Upamecano i Marcela Sabitzera do Bayernu, Nordiego Mukiele do PSG – i pozyskał następnych nowych (Josko Gvardiol, Christopher Nkunku załatwiany jeszcze przez Rangnicka, ale grający już po jego odejściu). Julian Nagelsmann, którego Rangnick wybrał na swojego następcę, został jednym z najdrożej kupionych trenerów w historii futbolu. Czyli klub sobie poradził bez swojego mózgu?

Manchester United
Roland Krivec/DeFodi Images via Getty Images

BURZLIWE LATA

Niekoniecznie. To były dla Lipska lata dobre, ale burzliwe. Markus Kroesche, dyrektor sportowy, którego Rangnick zatrudnił, by zastąpił w gabinetach jego samego, odszedł już w 2021 roku skonfliktowany z prezesem Oliverem Mintzlaffem. Po odejściu Nagelsmanna klub nie mógł trafić z wyborem następcy. Jessego Marscha musiał zwolnić już po kilku miesiącach. Domenico Tedesco przetrwał w Saksonii niewiele dłużej. Dwa sezony z rzędu zaczynały się od potężnych problemów w lidze. Przed rokiem do samego końca niepewna była kwalifikacja Czerwonych Byków do Ligi Mistrzów (ostatecznie czwarte miejsce zapewniły sobie dopiero po ostatniej kolejce), dziś zajmują ósmą pozycję, z sześcioma punktami straty do Bayernu, który przecież też nie wystartował rewelacyjnie i siedmioma do lidera Unionu Berlin. Znów planem maksimum wydaje się miejsce w czołowej czwórce, bez większych szans na walkę o wygranie ligi. W Lidze Mistrzów przed rokiem nie udało się wyjść z grupy, a zimowanie w pucharach zapewniono sobie dopiero rzutem na taśmę. Teraz też istniało podobne ryzyko, ale po ograniu Realu sytuacja wygląda lepiej. Jeśli Lipsk nie przegra w Warszawie z Szachtarem Donieck, znajdzie się w najlepszej szesnastce Europy.

ROZCIEŃCZONY RED BULL

Zespół, który miał na tyle powtarzalny rys, że w Europie zaczęło się nawet mówić o “futbolu Red Bulla”, w kilku ostatnich sezonach kompletnie się rozcieńczył. Bazującego na posiadaniu piłki Nagelsmanna zmienił typowo pressingowy Marsch, którego zastąpił opierający się na stabilnej defensywie Tedesco. Postawienie w jego miejsce na Marco Rosego, który nazwisko wyrobił sobie już we franczyzie z Salzburga, to powrót do pressingowych korzeni, bazowaniu na pojedynkach i bezpośredniej grze. Czyli znów na czymś innym niż u poprzednika. Sama drużyna też zawiera wielu dobrych piłkarzy, ale wydaje się poskładana trochę bez ładu. Ma nadprodukcję utalentowanych ofensywnych pomocników, lecz na prawej obronie biega stoper Mohamed Simakan. Ściągnęła ponownie Wernera, choć boiskowe ścieżki jego i Nkunku na razie zbyt często się pokrywają. Wydała spore pieniądze na świetnie wrzucającego Davida Rauma, ale nie korzysta z jego dośrodkowań, trzymając na ławce Andre Silvę, typowego lisa pola karnego. To drużyna Frankensteina, posklejana z różnych pomysłów, koncepcji, dążeń, ale wewnętrznie niespójna.

PONOWNE SPOTKANIE

Takie wrażenie nie bierze się znikąd, skoro od odejścia Kroeschego półtora roku temu, Lipsk nie ma dyrektora sportowego, a o wszystkim decydują prezes wraz z doradcami i działem skatingu, co nie pasuje do organizacji słynącej z tak dobrego piłkarskiego know-how. Poszukiwania nowego szefa działu sportu stały się telenowelą i ciągnęły się miesiącami. W końcu wyczekiwanym rozwiązaniem na erę postrangnickową ma być Max Eberl, były dyrektor sportowy Borussii Moenchengladbach, co oczywiście wywołało olbrzymie dyskusje. To właśnie Eberl nie ukrywał rozczarowania postępowaniem trenera Rosego, który zdecydował się porzucić Gladbach na rzecz Borussii Dortmund. To właśnie on w wywiadzie dla focus.de w 2016 roku mówił, że w konstrukcie Red Bulla nie podoba mu się częsta fluktuacja zawodników pomiędzy Salzburgiem a Lipskiem, która sprawia, że ten klub ma właściwie dwie kadry. To właśnie on w najbliższych tygodniach ma zacząć pociągać za wszystkie sportowe sznurki w Lipsku. Początkowo mówiło się o połowie grudnia jako dacie startu, ale 49-letni działacz był już z zespołem na wyjazdowym meczu w Glasgow i spekuluje się, że może zacząć nową pracę trochę wcześniej.

Borussia Moenchengladbach
Christian Verheyen/Borussia Moenchengladbach via Getty Images

ZARZUTY O KŁAMSTWO

Najgorętsze dyskusje po decyzji Eberla toczyły się jednak na tle tego, jak on sam rozstał się z poprzednim pracodawcą. We łzach, które wylewał na pożegnalnej konferencji prasowej jako dyrektora sportowego Gladbach. Gratulowano mu wówczas odwagi za to, że potrafił się wypisać z piłkarskiego biznesu, że nie bał się mówić o zmęczeniu, potrzebie odpoczynku i zwolnienia tempa życia. Mimo że zostawiał wówczas zespół, który przez ponad dekadę z sukcesami podnosił z ruiny, w bardzo trudnej sytuacji, spotykało go powszechne zrozumienie. I to pomimo faktu, że umowa z Gladbach miała go obowiązywać do 2026 roku. Kiedy wyszły na jaw jego przymiarki do rozpoczęcia pracy w Lipsku, spotkał się z potężną krytyką fanów Borussii, którzy zarzucili mu kłamstwo i tanie aktorstwo, co z kolei wydaje się przesadzone. Nawet jeśli sprawa może pozostawiać niesmak, nie sposób udowodnić Eberlowi, że w styczniu nie miał dość i że po blisko roku odpoczynku jest już w na tyle dobrym psychicznym stanie, by ponownie podjąć pracę. Lipsk i tak musiał zapłacić za rozwiązanie jego umowy z klubem z Nadrenii. Gdyby chodziło tylko o to, mógłby to zrobić już w styczniu.

POCZĄTEK JAK RANGNICKA

Niewątpliwie Eberl zacznie jednak pracę w nowym miejscu jako ten, który zamienił stronę dobra na imperium zła. Przez lata chwalono sprawność, z jaką podnosił upadłego giganta z Gladbach, czyli klub z tradycją i z duszą. Teraz będzie dysponował znacznie większymi środkami, ale przez brak tradycji i duszy klubu z Lipska, o powszechną sympatię będzie mu w Niemczech znacznie trudniej. Jak sobie z tym radzić, może mu opowiedzieć Ralf Rangnick, który trochę ponad dziesięć lat temu przeżył bliźniaczo podobną historię i pracę w Lipsku rozpoczął niespełna rok po tym, jak podał się do dymisji w Schalke 04, tłumacząc się wypaleniem. Od tego czasu mógł w Niemczech liczyć co najwyżej wyżej na uznanie w branży, ale nigdy na przychylność mediów czy ekspertów. Widać duchowi ojcowie RB tak już mają.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0