Futbol i polityka, czyli brutalna kalkulacja. Kibica nie obchodzą brudy Abramowicza i dyktatury

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Roman Abramowicz
Fot. Mikhail Svetlov/Getty Images

Skandowanie nazwiska Romana Abramowicza podczas ostatniego meczu Chelsea pokazuje jak prostą konstrukcją jest kibic. Obchodzą go trofea, a w krótkiej perspektywie gole, transfery i huśtawka emocji, którą futbol serwuje. Politycy i szemrani biznesmeni doskonale o tym wiedzą. Coraz śmielej kładą łapy na sporcie, budując nowe narracje i robiąc z nas idiotów.

Jest coś dziwnego w tym, że Premier League dopiero teraz głośno mówi o tym, że chce wprowadzić klauzulę poszanowania praw człowieka. Mianowicie chodzi o to, by nie dopuszczać do stołu ludzi, którzy w Arabii Saudyjskiej mordują niesprzyjających im dziennikarzy. Najbogatsza liga świata potęgę buduje także przez wizerunek. Nie chce być zabawką w rękach dyktatorów. I niby wszystko jest oczywiste, ale na końcu wygrywa kalkulacja plus kapitał. Przeciętny kibic nie zastanawia się przecież, skąd pochodzą pieniądze w jego klubie. Ważne, że w Manchesterze City gra Kevin de Bruyne i że drużyna idzie po Ligę Mistrzów.

Przykład Abramowicza doskonale obrazuje tę ponurą grę. Rosjanin był pierwszym, który wyznaczył ścieżkę krezusom ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich, Kataru czy Arabii Saudyjskiej, próbującym polerować wizerunek poprzez sport. Kiedyś w igrzyskach chodziło o chwałę. Z czasem do głosu doszły pieniądze, a teraz wszystko rozchodzi się o politykę i budowanie soft power. Niesamowite, że ktoś jeszcze w tych czasach mówi: „Nie mieszajmy sportu z polityką”. Zwykle bredzą o tym ci, którzy sami są utopieni w układach. Obecny rok jest ekstremalny pod względem tego groźnego mariażu: mamy Igrzyska w Chinach i mundial w Katarze. Jeszcze nigdy sport nie był tak bardzo umoczony w polityczną grę.

RONALDINHO W KARABACHU

Wspominałem o tym niedawno w komentarzu na temat Gianniego Infantino. Facet tak mocno uczepił się spódnicy dyktatorów, że FIFA rozpaczliwie szukająca pieniędzy z nikim innym nie chce już robić interesów. Demokracje nie bawią się w „sportwashing”, bo nie mają ku temu aż takich powodów. Dużo trudniej wydaje się tam publiczne pieniądze. To autokraci kręcą karuzelą w najlepsze. Ropa i gaz są raz droższe, raz tańsze, ale na sport starcza. Jeden z członków FIFA powiedział kiedyś: „Najłatwiej rozmawiało się z Rosją, bo decyzje podejmował tylko Putin”.

Widzieliśmy to już na Euro 2020, gdy rozwalono turniej na cały kontynent, a mecze odbywały się m.in. w Sankt Petersburgu i Baku. Azerbejdżan jest 167. na świecie pod względu wolności prasy. Nikt nie pamięta, kiedy ostatni raz były tu uczciwe wybory. Ale lud co chwilę dostaje wydarzenia – Grand Prix Formuły 1 albo finał Ligi Europy, żeby koła zębate nie przestawały się kręcić. Azerbejdżan wygładzoną twarz pokazywał światu w czerwcu, czyli pół roku po wojnie o Górski Karabach. Gdy Kim Kardashian publikowała na swoim Instagramie narrację Ormian, Azerowie zapłacili za filmik z Ronaldinho, chociaż ten pewnie nie potrafiłby wskazać naftowego imperium na mapie.

ZŁOTA INWESTYCJA

Dzisiaj, kiedy Roman Abramowicz wychodzi z Chelsea widzimy, że ta taktyka działa. Wystarczyło dać ludziom trofea i niezapomniane przeżycia, by zostać dobrym wujkiem. Romek co weekend serwował lody i kino, a z Putinem łączyło go jedynie to, że rozmawiali o książkach Dostojewskiego. Rosjanin pięknie wkupił się w łaski zachodniego świata. Kiedy John Terry podnosił puchar Ligi Mistrzów, nikogo nie obchodziła współpraca z Kremlem. Finansowanie bestialskich akcji przesiedleńczych w Palestynie z perspektywy fana Chelsea też wydają się jakąś fantasmagorią.

Trudno się temu dziwić: zawsze patrzymy na siebie, a wszystko inne wydaje się „daleko”. Skoro Abramowicz przez prawie dwie dekady zmienił The Blues, to kibice mieli prawo pożegnać go owacją. Ich punkt widzenia nie zakłada brudnego tła – po to jest właśnie sport, by robić mgłę i udawać, że wszystko jest cacy. Fotka szejka Mansoura ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich nie lata po Internecie, gdy zamyka się ludzi na 10 lat za krytykę państwa. Lata wtedy, gdy taki szejk da zgodę na transfer Jacka Grealisha za 100 mln funtów albo, gdy Manchester City znowu wygrywa mistrzostwo Anglii. Z punktu widzenia takiego szejka nie da się lepiej wydać pieniędzy niż na klub z globalną marką. Nie dość, że dostajesz w pakiecie twardych fanów, to jeszcze dzięki globalizacji możesz wciskać kit na cały świat.

RWANDA ZAPRASZA

To duża zmiana w stosunku do tego, co działo się w przeszłości. Sport jako pralnia wizerunku i narzędzie odwracania uwagi stosowali Mussolini w 1934 i Hitler w 1936 roku. Nowe czasy wystrzeliły tę sztuczkę na inną orbitę, bo pojawiła się telewizja i wielomilionowe oddziaływanie. Najpierw Abramowicz kupił sobie klub w Anglii, a chwilę potem kupować zaczęły całe państwa. PSG należy do Kataru, City do ZAE, a Newcastle od niedawna lata w turbanach, bo kupiła go Arabia Saudyjska. Obok krążą też kluby jak Arsenal, które grają z napisem opresyjnego rządu Rwandy. Afrykańczycy co roku płacą 10 mln euro, by wysyłać w świat sygnał o szczęśliwym kraju. Anglicy biorą kasę, bo przecież nikomu nie robią krzywdy.

To oczywiście jest legitymizowanie tamtej władzy, ale trudno oczekiwać od piłki, by za każdym razem rozpatrywała setki zależności i na końcu mówiła: to nie jest zgodne z naszą moralnością. Gdyby tak to działało, trzeba byłoby poważnie zastanowić się nad Ligą Mistrzów, do niedawna napędzaną rosyjskim Gazpromem. Siatka powiązań jest tak gęsta, że UEFA cztery dni zastanawiała się, czy zerwać tę umowę. Ostatecznie przyparta do ściany stanęła po dobrej stronie, ale nie łudźmy się, że tak będzie zawsze.

KUREK Z GAZEM

Młody człowiek, kiedy dziś ogląda Ligę Mistrzów, może się zastanowić: po co ktoś reklamuje gaz, kiedy nie jest to produkt, po który pójdziesz do sklepu i za chwilę go kupisz? Latami przyzwyczajamy się do tej marki. Zaczynamy kojarzyć ją z czymś dobrym, nie dociekając, o co w ogóle w tym chodzi. W drużyn skrócie: Gazprom w 2007 roku został sponsorem Schalke, żeby odwrócić negatywną narrację wokół gazowej współpracy Niemiec i Rosji. Przeciętny Niemiec kojarzył ją z korupcją i dziwnymi układami ustępującego Gerharda Schroedera z Wladimirem Putinem. Były kanclerz tuż przed końcem swojej kadencji udzielił tajnej pożyczki Rosjanom na budowę tunelu gazowego. Chwilę potem z pomocą przyszedł futbol i stopniowo percepcja zaczęła się odwracać.

Gazprom wpompował mnóstwo pieniędzy w mające problemy finansowe Schalke. W 2011 roku klub wygrał Puchar Niemiec i był w półfinale Ligi Mistrzów. Rosyjska spółka miała już wtedy udziały w kilku innych klubach, a rok później zaczęła być sponsorem głównych rozgrywek UEFA, jednym z ośmiu i najbardziej specyficznym. Nie da się go przecież porównać do Heinekena albo Mastercarda, czyli rzeczy dostępnych dla każdego. Przykładowa Pepsi towarzyszy nam od dzieciństwa. A Gazprom dla przeciętnego widza był jakaś enigmą. Podobnie jak Abramowicz też otworzył bramy dla innych, bo za chwilę na koszulkach klubów zaczęliśmy widzieć Qatar Airways i Fly Emirates.

ARABIA SIĘ ZBROI

To oczywiście jest cicha rywalizacja. Próba równoważenia wpływów i zabezpieczeń na przyszłość. Katar, owszem, forsą i sportem chce przykryć autorytarne rządy, ale to też znakomity sposób, by zdobyć polisę ubezpieczeniową na terenie wciśniętym między Iran i Arabię Saudyjską. Maleńkie państwo ze złożami nieprzypadkowo brata się z Francją. Gdy w 2010 roku w Pałacu Elizejskim spotkali się Sarkozy, Platini i emir Al Thani, ten ostatni powiedział: dajcie nam mundial w 2022 roku, to przyjdziemy do was z naszymi pieniędzmi. Chwilę potem zaczęło się wielkie PSG, transfery Neymara i budowanie międzynarodowej obecności. Katar poprzez sport legitymizuje się w świecie, znajduje sojusze i broni statusu bardzo bogatego kraju w bardzo niebezpiecznym regionie.

Nie da się dziś patrzeć na tamten region i mówić: polityka to jedno, a sport drugie. Arabia Saudyjska w ciągu ostatnich sześciu lat dokonała 800 egzekucji. Dopiero w poprzednim roku zniesiono tam karę chłosty za publiczne picie alkoholu. Świat zszokowała informacja o morderstwie dziennikarza Jamala Khashoggiego, ale rok później ludzie dostali walkę Joshua vs. Ruiz. Stadion wybudowano od zera, a potem dorzucono choćby tenis i Formułę 1. Rijad robi dziś to samo, co lata wcześniej zaczęły robić Doha i Abu Zabi. Przed chwilą miał u siebie Barcelonaę i Real w ramach Superpucharu Hiszpanii. I będzie miał jeszcze więcej, bo nowa zasada mówi: jeśli Katar wydaje miliard na sport, to Arabia wydaje dwa.

To jest nowa polityka. Nikt już nie pamięta o morderstwie Khashoggiego, bo liczy się kalkulacja i kapitał. Książę Arabii głośno mówi, że inwestycje w sport zaplanowane są do 2030 roku. Od razu nasuwa się pytanie o mundial, na co Saudyjczycy już dwa lata temu odpowiedzieli: „Dlaczego nie?”. Decyzja zostanie ogłoszona w 2024 roku, ale chyba już dziś można zacząć kreślić znajome scenariusze. Futbol zakochał się w Zatoce Perskiej i od tego nie ma już odwrotu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Żebrak pięknej gry, pożeracz treści, uwielbiający zaglądać tam, gdzie inni nie potrafią, albo im się nie chce. Futbol polski, angielski, francuski. Piszę, bo lubię. Autor reportaży w Canal+.
Komentarze 0