Warriors wrócili na szczyt NBA! Trzy rzeczy, które najmocniej zapamiętamy z finałów 2022

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Golden State Warriors
Fot. Adam Glanzman/Getty Images

Po czterech długich latach Golden State Warriors znów rządzą w NBA. Tytuł przypieczętowali w Bostonie w meczu numer sześć, w którym zdominowali rywali, nie zostawiając żadnych wątpliwości, kto był lepszą drużyną. Wygrali 103:90, nie dopuścili do siódmego pojedynku i świętować mogli na parkiecie przeciwnika. MVP finałów po latach prób i niepowodzeń został wreszcie Stephen Curry, czyli gość nie z tego świata. To czwarte mistrzostwo Wojowników od 2015 roku. Niemal idealnie na 10-lecie niezwykle zdeterminowanego i wytrwałego tercetu GSW.

Nie tak wyobrażali sobie ten dzień kibice Boston Celtics. Ich zespół miał dać sobie jeszcze szansę i na własnym terenie wywalczyć siódmy mecz finałowej serii. Atomowy początek gospodarzy zapowiadał wielkie emocje, ale Golden State Warriors, będąc o krok od mistrzostwa, poczuli krew i jako dużo bardziej doświadczona drużyna szybko przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę. Już do przerwy prowadzili 15 punktami, a po zmianie stron osiągnęli nawet ponad 20 oczek przewagi, której nie oddali aż do końca spotkania.

Celtics nie poddali się bez walki. Do tego przyzwyczaili swoich kibiców w tym niesamowitym dla bostońskiej drużyny sezonie bez happy endu. Znów wygrali trzecią kwartę, a po raz kolejny w tej fazie play-off jak młody bóg wyglądał 36-letni już Al Horford, dzięki któremu przed ostatnią odsłoną bostończycy musieli odrobić „tylko” 10 punktów. Wielkie rzuty trafiał m.in. Jaylen Brown (34 oczka), ale Warriors wejść na głowę sobie nie pozwolili. Co chwila ktoś świetnie odpowiadał, a najlepszy mecz w całej serii zagrał Draymond Green.

Największe rzuty trafiał jednak Curry, który upewnił się, że Wojownicy będą w Bostonie świętować. Warriors, jak na prawdziwych mistrzów przystało, zwycięstwa po prostu nie dali sobie wyrwać. Różnicą doświadczeń miażdżyli Celtów, w których składzie nie było dotychczas przecież ani jednego gracza z choćby jednym występem na tak dużej scenie. Od stanu 1-2 i z perspektywą meczu numer cztery w Bostonie ekipa z San Francisco zachowała spokój godny czempionów, wygrała trzy kolejne mecze i zdobyła tytuł.

Po czterech latach Golden State Warriors wrócili na samiutką górę. Trzy lata temu przegrali w finale, tracąc Klaya Thompsona na dwa sezony, a Kevina Duranta w ogóle. Przez kolejne dwa lata nie kwalifikowali się nawet do fazy play-off.

– Obiecuję, że jakoś to odwrócimy, nawet jeśli miałaby to być ostatnia rzecz, jaką zrobię – zwracał się do kibiców GSW na twitterze w trakcie jednego z tych sezonów Curry. A teraz obietnicę spełnił, wprowadzając Wojowników z powrotem na tak dobrze im znany, ale przez ostatnie lata zapomniany szczyt.

Oto co najmocniej zapamiętamy z finałów NBA w 2022 roku:

1
MVP ZNACZY CURRY

To były finały Stephena Curry’ego.

Niczego udowadniać nie musiał, żadnej nagrody dla MVP finałów wcale nie potrzebował, bo dla każdego z trzech dotychczasowych tytułów GSW był nieoceniony. Mimo tego Curry wzniósł się na swoje wyżyny – i to w starciu z najlepszą obroną całego sezonu NBA oraz najlepszym jej obrońcą w osobie Marcusa Smarta.

Już na otwarcie trafił siedem trójek, a w pierwszych czterech spotkaniach trzy razy przekraczał granicę 30 oczek. Do historii przejdzie jego występ w czwartym meczu: 43 punkty (i znów siedem trójek), 10 zbiórek, cztery asysty w drodze po znakomite zwycięstwo w Bostonie, które (można to już dziś powiedzieć) odwróciło losy finałów. Na jego barkach Warriors wracali do San Francisco z remisem 2-2, zamiast z pistoletem przy głowie.

Nawet 0/9 z dystansu w piątym meczu, a więc pierwszy jego w karierze występ w fazie play-off bez trafionej trójki, niczego tu nie zmienia, bo Curry znakomicie odrodził się w kolejnym, ostatnim pojedynku serii. Zdobył najlepsze w zespole 34 punkty i trafił sześć kolejnych trójek. Bostońska defensywa w trzech kolejnych rundach zatrzymywała m.in. Duranta, Irvinga, Antetokounmpo i Butlera, ale na Stepha nie miała recepty. Wolała dać mu przestrzeń w akcjach pick-and-roll, zamiast pozwolić mu szaleć w akcjach catch-and-shoot, co i tak mu się udawało.

Nie udało się za to Celtom jakoś przesadnie wykorzystywać Curryego po drugiej stronie parkietu, gdyż 33-latek przypomniał, że potrafi bardzo mądrze bronić. Był zdecydowanie najlepszym graczem finałów, głosowanie na MVP wygrał jednogłośnie (11-0). I bez tego miał pewne miejsce wśród najlepszych graczy NBA w historii, ale czwarty zdobyty tytuł z tego typu kropką nad „i” musi smakować wyjątkowo. Widać to było zresztą po jego reakcji po ostatniej syrenie.

2
ANDREW WIGGINS I BYCIE SOBĄ

To były finały Andrew Wigginsa.

Wielki szacunek dla Klaya Thompsona za fantastyczny powrót na największą scenę po dwóch ciężkich kontuzjach, ale to Wiggins był drugim najlepszym zawodnikiem Wojowników w tych sześciu meczach. Gdy Curry zaniemógł w starciu numer pięć, to właśnie jedynka draftu z 2014 roku nie pozwoliła Wojownikom przegrać.

Przykład kanadyjskiego skrzydłowego idealnie obrazuje, jak wiele w NBA znaczą takie aspekty jak mądrze zarządzana organizacja oraz odpowiednio dopasowane oczekiwania. Przecież nikt w San Francisco nie wymagał od Wigginsa bycia kolejnym LeBronem Jamesem, a to z taką łatką – wyraźnie jak się potem okazało nietrafioną – trafiał do NBA. Zamiast tego schował się nieco w cieniu gwiazd Warriors, choć paradoksalnie po raz pierwszy w karierze został wybrany do All-Star Game.

Pod Kerrem na pierwszy plan wyszła jego świetna obrona. Po nocach śnić będzie się przede wszystkim Jaysonowi Tatumowi, którego raz po raz nakrywał czapką niewidką. Ale Wiggins to także mnóstwo piekielnie ważnych punktów w istotnych momentach tych finałów. Na dystansie, po zbiórkach w ataku. Nie każdy może być kolejnym LeBronem, ale przecież to strasznie nie fair wyzwanie dla każdego młodego zawodnika.

Wiggins pokazał w tych finałach, że najważniejsze to być po prostu sobą. Dla większości jego kolegów to kolejny tytuł, ale 27-latek wywalczył w ten sposób pierwsze w karierze mistrzostwo. Po raz pierwszy świętują również m.in. Jordan Poole czy Gary Payton II. Ten drugi też odegrał w tych finałach ważną rolę, choć jeszcze na kilka dni przed startem sezonu nie był nawet w zespole, a na start finałów ledwo zdążył przez uraz łokcia.

3
STRACONE SZANSE CELTICS

To były też wreszcie finały straconych szans Boston Celtics.

Prowadzili w tej serii 1-0, a potem 2-1 i w czwartym meczu u siebie byli z przodu nawet w czwartej kwarcie. Podobnie na początku czwartej odsłony piątego meczu. Aż do finałów nie przegrali w tej fazie play-off dwóch meczów z rzędu. Sezon zakończyli tymczasem trzema kolejnymi porażkami. Pogrążyły ich przede wszystkim straty: część spowodowana szczelną obroną Warriors, ale spora część także niewymuszonymi błędami własnymi.

Tylko w pierwszej połowie szóstego meczu mieli tych strat aż 13! Mocno zawiódł w tych finałach Jayson Tatum, który już w pierwszym pojedynku, choć wygranym przez Boston, miał spore problemy ze skutecznością (ledwie 37 procent w sześciu spotkaniach). Wróciły też demony Celtów z pierwszej części rozgrywek związane ze zbyt dużą stagnacją ataku. Zabrakło większego wsparcia ławki rezerwowych. Nie istnieli w tych finałach Payton Pritchard czy Grant Williams, którzy w poprzednich rundach mieli mnóstwo ważnych momentów.

To fakt: dla 24-letnigo Tatuma, 25-letniego Browna czy 24-letniego Roberta Williamsa III (osobne wyróżnienie za niesamowite poświęcenie i grę pomimo kontuzji kolana) te pierwsze w karierze finały to świetna lekcja na przyszłość. Celtics są młodzi i będą dzięki temu silniejsi. Przecież w zasadzie tylko Horford jest grubo po 30. roku życia. Lecz nikt im powrotu do finałów nie zagwarantuje.

Kibice Bostonu na finały czekali wszak 12 długich lat, a ostatnie mistrzostwo przeżywali w 2008 roku. Za nimi i tak niesamowity sezon z wielką przemianą w trakcie rozgrywek, która zostanie zapamiętana na długo. Jednak przez te wszystkie niewykorzystane sytuacje i błędy własne niedosyt na pewno pozostanie. Nawet jeśli ich świetny marsz w kierunku tytułu zatrzymała dopiero dynastia Warriors (cztery tytuły w osiem lat) z jednym z najlepszych graczy w historii dyscypliny.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz sportowy z pasji i wykształcenia. Miłośnik koszykówki odkąd w 2008 roku zobaczył w akcji Rajona Rondo. Robi to, co lubi, bo od lat kręci się to wokół NBA.
Komentarze 0