Guardiolas y Zidanes. Trenerscy wychowankowie, o jakich marzą wszyscy

Zobacz również:To twój czas, chłopaku. Piłkarze, dla których to może być przełomowy sezon Premier League
ZidaneGuardiola-1208876853.jpg
Fot. Sonia Canada/Getty Images

Andrea Pirlo mógł od razu zacząć pracę trenera w Serie A albo Premier League, ale objął rezerwy Juventusu, wzorując się ścieżkami Pepa Guardioli oraz Zinedine'a Zidane'a. Osobistości, które osadziły serce w Barcelonie i Realu, wyznaczyły innym kierunek. Mimo że stanowią totalne przeciwieństwa – w końcu jeden w taktyce widzi sens życia, drugi po prostu stan umysłu.

Pep Guardiola całkiem niedawno przyznał, że w życiu nie znalazłby dla siebie miejsca w żadnej jedenastce. Kiedy wraca do przeszłości, nie może się nadziwić, że pomocnik z takimi brakami jak on grał w środku. Po prostu by siebie nie wystawiał, raczej nie spojrzałby w kierunku takiego gracza. Widząc wszelkie tamte słabości, wie na jaki poziom wspiął się jako szkoleniowiec. Tu znalazł się na Mount Everest z taką marką, że nie ma już odwrotu. Teraz tylko on będzie dyktował warunki. Gdyby nagle Manchesterowi zabrali prawo gry w Lidze Mistrzów, nikogo nie zdziwiłoby, gdyby się pożegnał. Miejsce w czołówce ma już zwyczajnie zarezerwowane.

W przypadku Zinedine'a Zidane'a wszyscy koledzy z boiska powtarzali zgodnie, że nie widzieli w nim choćby ułamka kandydata na poważnego trenera. Wielu przejawiało takie cechy, ale nie Zizou. Dopiero po czasie założył sobie, że potrzebuje piłki i zostanie – jak sam powiedział – szkoleniowcem innym niż wszyscy. Udało mu się, bo żaden inny nie świętuje pucharów tak często jak on. I przy żadnym innym tak niewiele opowiada się o taktyce czy stylu gry w kontekście sukcesów jakie odnosi.

Obu łączą stosunkowo podobne drogi. Obaj mocno się edukowali, zanim wzięli za coś odpowiedzialność. Jeździli nawet na staże do tych samych mentorów, bo obu przyjmował u siebie na długie rozmowy Marcelo Bielsa (tak, ten nieudacznik bez sukcesów). Obaj nie chcieli rzucać się na głęboką wodę, mimo że Zidane z miejsca mógł zostać pierwszym trenerem Bordeaux albo dostać pracę we francuskiej federacji. Potrzebowali nauki, aby się nie spalić, więc zaczynali w rezerwach oraz strukturach klubu. Obaj na samym początku zawodzili i mieli trudny start – Guardiola przegrał swój debiut z pierwszą Barceloną, Zidane jako koszmar wspomina pierwsze sześć spotkań w Castilli. Jednocześnie obaj byli synami tych klubów, nikt nie chciał ich poświęcić, łączyli upartą wiarę w ich klasę i wiedzę oraz podziw dla osiągnięć z boiska. W końcu obaj naznaczyli najważniejsze epoki w XXI wieku w Barcelonie oraz Realu Madryt.

Dziś może być szkoda jednego z nich, bo obaj zasługują, aby bić się o coś więcej niż 1/8 finału Ligi Mistrzów. Trafiła jednak kosa na kamień, ktoś zostanie pożegnany, a po pierwszym meczu więcej wskazuje na Zizou. Człowieka, który latami słuchał, że jest tylko odpowiedzią na Pepa Guardiolę i marną kopią pomysłu stulecia. Gdy jednak zaczął zamieniać wszystko, czego się nie dotknął, w złoto, to Barcelona stanęła na etapie poszukiwania swojego Zizou – człowieka mądrego, spokojnego, gwarantującego sukcesy w ciszy, a nie kolejne afery i podgrzewanie niebezpiecznych tematów w mediach.

International Champions Cup 2017 -Manchester City v Real Madrid
Fot. Kevork Djansezian/Getty Images

Guardiola nawet jeśli delikatnie obraził się na zarząd Barcelony, nadal jest symbolem tego klubu. Walczy o wolność słowa w Katalonii, angażuje się politycznie, niezmiennie ogląda popisy Leo Messiego. I zna Real Madryt na wylot, bo jednak nigdy nie przejdzie obojętnie obok jego sytuacji. Ludzie tych klubów nie mogą żyć bez wiecznych porównań, po prostu nie mogą żyć bez siebie.

Ich przykłady stały się wzorcowe. Wszędzie marzyliby o takiej ścieżce ludzkiej zbudowanej dla postaci utożsamiających się z klubem – najpierw odnoszących sukcesy jako piłkarz, później stających się autorytetem dla młodych, synonimem obycia i klasy, a w końcu gwarantujących puchar za pucharem jako trener. W tych drogach nie brakowało cierni, lecz efekt końcowy jest imponujący. Z pewnością ktoś projektujący podobną trasę, wypytywał nachalnie, jak zadbać o swoich tak jak o Zizou czy Pepa.

Podobną drogę widzimy w Juventusie u Andrei Pirlo, który objął drużynę rezerw. Albo Xabiego Alonso pracującego w rezerwach Realu Sociedad. Xavi akurat postanowił edukować się w Katarze, ale oni wszyscy prędzej czy później pójdą śladami Franka Lamparda oraz Stevena Gerrarda. Zastanawiamy się, jakimi trenerami będą Raul Gonzalez albo Thierry Henry. Na ile bycie wybitnym pozwoli przekuć to na zarządzanie ponad 20-osobową grupą rozkapryszonych ego. Ludźmi kolejnej generacji.

Czasem to bierze się nagle jak u Zidane'a. Inni jak Casemiro już teraz mówią o swoich ambicjach. Wystarczy zajrzeć do rozmowy Brazylijczyka z Sidem Lowe: „Uwielbiam się uczyć. Patrzę wstecz, widzę błędy, oceniam. Kocham to. Ludzie mówią, że myślę jak trener. Zawsze staram się czytać grę, wchodzę w umysły rywali i ich trenera. Często najdrobniejsze szczegóły - metr w jakąś stronę - zmieniają wszystko. Mam platformę do analiz piłkarskich Wyscout i oglądam wszystko, co się da. Mecze z Chin, z dowolnej ligi. Moja żona się denerwuje, ale to moja praca. Kocham analizę. Czy oglądałem City? Człowieku, bez przerwy od momentu zakończenia ligi”.

Właśnie wspomniany Pirlo, wpisujący się w początkowy schemat tej drogi, powiedział obejmując drugą drużynę mistrza Italii: „Wszyscy chcielibyśmy podążać ścieżką Zidane'a albo Guardioli, ale na to trzeba sobie z czasem zasłużyć. Miałem najróżniejsze propozycje z klubów Premier League albo Serie A, ale właściwą drogą wydawało mi się przejęcie tego zespołu. Pójście mniejszymi krokami”. Jak się sparzyć, to lepiej w spokojniejszych warunkach. A kto wie, czy nie będzie pierwszym wyborem, kiedy już Juventus rzeczywiście znajdzie się na musiku. Potrzeba lat wdrażania się do tego fachu.

Zinedine Zidane, Josep Guardiola
Fot. Shaun Botterill /Allsport

Zidane na przykład robił to także u boku Carlo Ancelottiego, z którym sięgnął po Ligę Mistrzów, zanim sam zdobył ją trzy razy z rzędu. Wtedy gdy był jego asystentem, w finale Champions League grał jeszcze Fábio Coentrão. Później Francuz sam napisał historię, mimo że nie przydziela mu się tylu wspaniałych cech co wcześniej Pepowi.

„Nie zdajemy sobie sprawy, w jakim stopniu Zidane jest świetnym trenerem. Jeśli Mourinho lub Guardiola wygrają 3 Ligi Mistrzów, będziemy mówić o geniuszach. Zidane jest geniuszem, mimo że nie zrewolucjonizował samej taktyki. Czasami rozmawiamy o wybitnych filozofiach trenerów, którzy nic nie wygrali. W końcu czego chcemy? Oceniania na podstawie zwycięstw czy filozofii? Ludzie oczekują przede wszystkich wygranych” – tłumaczył to ostatnio w „L'Equipe” selekcjoner kadry Algierii Djamel Belmadi. Zidane mógłby się tylko zaśmiać z tych deprecjonujących komentarzy – dziś to on jedenastkę mógłby sobie ułożyć z samych wygranych pucharów z Realem Madryt.

Wiele ich łączy, ale też mnóstwo dzieli. To właściwie dwaj najbardziej utytułowani trenerzy świata, a jednak skrajnie różni w metodyce. Jak napisał David Alvarez w El Pais: „Pep to słowo, a Zizou to tajemnica”. Pierwszy objaśni ci najtrudniejsze taktyczne koncepty, drugi to samo wytłumaczy równością i szacunkiem do każdego piłkarza. A pytanie będzie to samo: dlaczego piłkarz X nie zagrał? Francuz to minimum treści, maksimum przekazu, woli trzymać tajemnice w szatni. Guardiolę asystenci musieli już strofować, bo zdarzało mu się zdradzać zbyt wiele jeszcze w sali konferencyjnej.

„Kiedy byłem piłkarzem, nie mogłem znieść, kiedy trener wygłaszał długie przemówienia. To samo było z moimi kolegami, którzy po dziesięciu minutach nudzili się i przestawali słuchać. Dlatego teraz, kiedy muszę porozmawiać z piłkarzem, ograniczam swój przekaz do jednej albo dwóch wiadomości. A na końcu zawsze dodaję: a teraz idź i baw się dobrze na boisku” – tłumaczył Zidane w swojej biografii.

W tym samym artykule David Alvarez zwrócił uwagę na ich cienie, czyli najbliższych współpracowników. To bardziej zaufani znajomi, przyjaciele sprzed lat niż gwiazdy piłki nożnej. Akurat Manuel Estiarte stał się legendą piłki wodnej, gdy poznawał Guardiolę. Davide Bettoniego Zidane poznał w Cannes, nie był rokującym talentem, ale mieszkał po drugiej stronie ulicy, więc widywali się często. Pewnego razu Zizou zaproponował, aby Bettoni zamoczył u niego posiniaczone stopy po treningu. Jako jeden z nielicznych miał akurat bidet. Od takich historii zaczynały się ich dłuższe rozmowy. „To było jeszcze zanim dzielili się na pół abonamentem za Canal+, by oglądać futbol” – czytamy w El Pais.

Mnóstwo cech wspólnych, a jednak fundamentalne różnice. Pep Guardiola zrodził się na kulcie niuansów taktycznych. Zawodnikom parowały głowy, a on nie mógł spać w tym analitycznym szale. Dopiero z czasem doszedł do wniosku, że dwie godziny ślęczenia przed meczami woli poświęcić na dwie godziny rozmowy z ludźmi ze swojego teamu. Z czasem zrozumiał, że człowiek jest ważniejszy niż koncepty. Zidane bazował na tym od samego początku. Kiedy przeciętny kibic ma problem ze zdefiniowaniem stylu Królewskich, Zidane odpowiada: „Nie patrzę na taktykę jak reszta ludzi. Dla mnie to bardziej forma, coś jak stan umysłu. Liczy się głównie ambicja. Niektórzy powiedzą, że gramy 4-4-2, a ja nie wiem, czy my tak gramy. Każdy patrzy inaczej na naszą taktykę, każdy ma swój sposób myślenia”. Rysunki kontra człowiek. Energia kontra siła spokoju. Efekt ten sam, ale kiedy losowanie ich połączy, jeden musi zostać obwieszczony przegranym.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.