Jak weteran NBA stał się świetnym biznesmenem. Junior Bridgeman i podróż do setek milionów dolarów

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Junior Bridgeman koszykówka
Fot. Frank Mullen/Getty Images

Choć Milwaukee Bucks zastrzegli jego numer, to dla przeciętnego fana NBA Junior Bridgeman pozostaje nieznanym koszykarzem. Nigdy nie wybił się ponad solidność. W najlepszej lidze świata spędził dwanaście lat. W szczytowym momencie inkasował 350 tysięcy dolarów rocznie. Parę dekad później jego majątek wycenia się na ponad pół miliarda dolarów.

Dzisiejsza NBA jest pełna milionerów. Minimalne wynagrodzenie dla nowego koszykarza (z pełnym kontraktem) przekracza już milion dolarów za rok. To kwota brutto. W praktyce, na rękę zawodnik dostanie mniej więcej od 45 do 60 procent, w zależności od stanu, w jakim mieszka. To sprawia, że jak mówił naszemu portalowi Joe Arlauckas, w dzisiejszych czasach koszykarze rzadziej bankrutują, bo mają o wiele więcej pieniędzy jak dawniej.

Bo kiedyś o wiele łatwiej można było „przehulać” kasę. W sierpniu stworzyliśmy zestawienie dziewięciu słynnych bankrutów NBA. Rekordziści na parkiecie zarobili przeszło sto milionów, by po latach ogłosić upadłość. Bohater tekstu taki nie był. Junior Bridgeman stanowi wzór dla każdego koszykarza, jak umiejętnie inwestować środki.

WETERAN Z ŁAWKI

Jego kariery z całą pewnością nie można uznać za tragiczną. Skoro zespół NBA zastrzegł numer, to raczej na to sumiennie zapracował. Junior Bridgeman (właściwie Ulysses Lee Bridgeman) był utalentowanym juniorem, który szerzej dał o sobie znać już w szkole średniej. W ostatnim roku jego zespół przeszedł przez rozgrywki niepokonany. Jako talent trafił na University of Louisville, gdzie jako koszykarz mogący grać na dwóch pozycjach (obrońca/skrzydłowy) spędził cztery lata. Będąc ważną postacią doprowadził zespół w ostatnim roku do występu w półfinałach NCAA. Skończyło się bez sukcesów drużynowych, lecz renoma o Bridgemanie jako solidnym prospekcie funkcjonowała bardzo dobrze. W 1975 roku Los Angeles Lakers wybrali go z ósmym numerem w drafcie, lecz trzy tygodnie po ceremonii włączyli go w słynną wymianę z udziałem Kareema Abdul-Jabbara.

„Pierwszoroczniak” powędrował do Milwaukee Bucks, gdzie odpalił w drugim sezonie. Wówczas funkcję trenera objął Don Nelson, będący świeżo po zakończeniu kariery zawodniczej. Młody szkoleniowiec odważniej postawił na Bridgemana, a ten opłacił się skutecznością na poziomie 14 punktów i 5 zbiórek na mecz. Ponadto wystąpił we wszystkich 82 spotkaniach fazy zasadniczej przez trzy sezony.

Bucks na początku lat 80. stali się czołową siłą wschodu. Podstawowy skład oprócz Bridgemana tworzyli między innymi Sidney Moncrief, Bob Lanier czy Marques Johnson. Mimo przodowania w swojej dywizji, w playoffach przeważnie na przeszkodzie stawały dwie ekipy – Boston Celtics i Philadelphia 76ers, które na etapie półfinałów lub finałów Konferencji eliminowały klub z Milwaukee.

- Kiedyś wszyscy nosiliśmy tę samą koszulkę. Czujesz więc ten sam związek i masz wiele podziwu dla facetów, którzy są w stanie dostać się do finału. To było nasze marzenie i niestety natknęliśmy się wtedy na kilku facetów z Bostonu i Philly – opowiadał Bridgeman dla „WTMJ-TV” podczas finałów NBA 2021, w których mierzyli się Bucks.

Pomimo wysokiej średniej minut na parkiecie, Bridgeman przez większość kariery pełnił funkcję szóstego gracza. Potrafił jednak notować występy trzydziesto-, a nawet czterdziestopunktowe. Być może gdyby nagroda dla najlepszego rezerwowego powstała szybciej, to skrzydłowy mógłby dzisiaj się nią pochwalić. W 1984 roku Bucks oddali go do Clippers, gdzie przez dwa sezony wykonywał podobne zadania co w dawnym klubie. Do Minneapolis ostatecznie i tak wrócił. Po rozegraniu 34 spotkań w sezonie 1986/1987, koszykarz zakończył karierę.

BIZNESMEN OD BURGERÓW

Bridgeman dosyć wcześnie zdał sobie sprawę, że zarobki w NBA są dobre, lecz nie na tyle, by po zakończeniu kariery leżeć i popijać drinki. Dawniej nie prezentowano dokładnie wynagrodzeń zawodników. Wiadomo jednak, że w najlepszym pod względem finansowym sezonie (w Clippers), koszykarz zarobił 350 tysięcy dolarów. Już w trakcie kariery szukał sposób na to, by dobrze zainwestować pieniądze. Po skończeniu z grą jako fan hamburgerów pokusił się o zakup trzech franczyz z sieci restauracji fast food Wendy’s. Wcześniej jednak poznał ten biznes z różnych stron.

Będąc aktywnym koszykarzem, podczas jednej z letnich przerw… zatrudnił się we wspomnianej restauracji. Był sprzątaczem, kucharzem czy sprzedawcą w punkcie drive-thru. Podobną rolę okazyjne zdarzało mu się robić tuż po zakończeniu kariery. Pewnego razu zobaczył, że jedna z klientek bardzo uważnie mu się przygląda. Następnego dnia w lokalnej stacji radiowej usłyszał: „Byłam w Wendy’s, gdzie zobaczyłam Juniora Bridgemana. Jeśli na tyle stać byłych sportowców…” – narzekała kobieta.

Ex-koszykarza czekało niełatwe zadanie. Przeciętny punkt tej sieci zarabiał 850 tysięcy dolarów rocznie. Najlepsza filia Bridgemana zarabiała 800, najgorsza 400 tysięcy. Jak opowiadał po latach magazynowi „Fortune”, mężczyzna musiał zmienić mentalność pracowników.

- Chciałem, by wszyscy zrozumieli, że tworzymy zespół. Pracujemy jako zespół, wygrywamy i przegrywamy również jako zespół. Gdy wszyscy zrozumieli, że możemy odnieść sukces, sprawy zaczęły przybierać nadspodziewanie pozytywny obrót – opowiadał weteran NBA.

Większe zyski pozwalały Bridgemanowi na kolejne inwestycje. Przez lata skupiał się głównie na inwestowaniu w kolejne franczyzy Wendy’s, lecz później wszedł również w restauracje sieci Chilli’s. W szczytowym momencie jego firma zarządzała 263 franczyzami Wendy’s i 123 Chilli’s w dwudziestu stanach. Przedsiębiorca w drugiej połowie minionej dekady postanowił zmienić lekko branżę. Sprzedał franczyzy, lecz w 2017 roku wszedł w spółkę z Coca-Colą. Odkupił od firmy jedną z rozlewni w Kansas, nabywając również prawo do dystrybucji w kilku stanach. Rok później wraz ze wspólnikiem przejął prawo do rozlewania i sprzedawania produktów w Kanadzie.

NOWY GRACZ PRASOWY

- Zawsze będzie wokół ciebie wystarczająco dużo ludzi, którzy powiedzą ci, czego nie dasz rady zrobić lub dlaczego poniesiesz porażkę. Myślę, że musisz słuchać ich wszystkich, ale nie rób z nich prawdziwego kompasu tego, co próbujesz zrobić i prawdziwego kompasu swojego życia – powiedział Bridgeman podczas „The Business Forum” organizowanego przez „Vermont Business Magazine” w ubiegłym roku.

Dwa lata temu Bridgeman zaangażował się również w rynek medialny. Kierowana przez niego grupa „Bridgeman Sports and Media” kupiła magazyny „Ebony” i „Jet” za czternaście milionów. Oba tytuły ogłosiły wcześniej bankructwo. Działały przez lata, skupiając się na tematach mniejszości afroamerykańskiej. Jak mówił biznesmen, „przy dobrych pomysłach i dobrym zarządzaniu” dostrzega szansę na powrót do rentowności wspomnianych periodyków.

Historia Juniora Bridgemana pokazuje, jak ważnym elementem życia jest niespoczywanie na laurach i nauka. Trudno spodziewać się, że dzisiejszy koszykarz NBA będzie przewracał burgery w fast foodzie. Jeżeli ma choć odrobinę „oleju w głowie”, to w kilka lat zarobi na tyle dobrze, by po zakończeniu kariery nie martwić się o przyszłość. Inna sprawa, to przyzwyczajenia. Jeśli człowiek żył w czasie gry w luksusie, to później trudno będzie się od niego odzwyczaić.

Bridgeman wiedział, że musi znaleźć pomysł na siebie. Fast foody okazały się strzałem w dziesiątkę, lecz wcześniej potrzebowały maksymalnego zaangażowania od samego koszykarza. Doglądał interesu jak mało kto i jak mało kto tak mocno pomnożył majątek. Swego czasu uważano go za drugiego najbogatszego byłego koszykarza NBA w historii po Michaelu Jordanie. Nawet jeśli informacje nie są prawdziwe, to były zawodnik Bucks może być chyba bardziej zadowolony ze swojej działalności biznesowej niż koszykarskiej.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0