Przyszłość dostarcza nam lepszego klucza do teraźniejszości niż przeszłość – twierdził brytyjski powieściopisarz, nowelista i eseista James Graham Ballard, podpisujący swą twórczość pierwszymi literami obu imion i nazwiskiem. Blisko dwadzieścia lat po ukazaniu się jego ostatniej powieści wyśniona przez niego przyszłość jest już wokół nas.
Wyśniona jest tu słowem kluczem, gdyż wczesną twórczość Ballarda zwykło się przez lata postrzegać jako spuściznę po surrealizmie, zamkniętą w formie fantastyki naukowej. W tę definicję brytyjski pisarz wpisywał się idealnie; w swoich powieściach i nowelach snuł wizje fantastyczne, a warsztat naukowy zdobywał na studiach medycznych i podczas pracy w magazynie Astounding. Znał więcej niż podstawy fizyki, chemii i fizjologii. Koncept fantastyczno-naukowy, akcja i bohaterowie schodzą na dalszy plan w (jego) opowiadaniach, które są przede wszystkim rozbudowanymi obrazami - jak pisał w posłowiu do Ogrodu czasu Lech Jęczmyk.

James Graham Ballard był dzieckiem klasy uprzywilejowanej. Jego ojciec był chemikiem w firmie tekstylnej, a dokładnie prezesem i dyrektorem kierowniczym jej szanghajskiego oddziału, co sprawiało, że był w stanie zapewnić dziecku właściwie wszystko, z dobrą edukacją na czele. I choć nie mógł uchronić go przed blisko trzyletnim zamknięciem w japońskim obozie dla internowanych obcokrajowców – które to doświadczenie J.G. opisał w zekranizowanym przez Spielberga Imperium słońca – to po powrocie do Wielkiej Brytanii przyszły pisarz nie zaznał żadnych trosk materialnych do końca swoich dni. Studiował w Cambridge, mieszkał na elitarnych przedmieściach Londynu. Jego żona zmarła młodo, niespełna dziesięć lat po ich ślubie, pozostawiając go z trójką dzieci. Ale dorosłe życie Ballarda można pokrótce opisać jako spokojne i stabilne, porządne i jednostajne. Czyli... jako życie klasy społecznej, którą prawie w każdej swojej kolejnej książce brał pod lupę, bezlitośnie krytykował i karykaturalnie przerysowywał.

To przeciwko takiemu stylowi życia buntowali się bohaterowie Ludzi millenium, to w monotonii takiego świata szukali coraz to bardziej niebezpiecznych bodźców uczestnicy Kraksy i to właśnie taki modus vivendi prowadził do niechybnej katastrofy postaci znane z kart Wieżowca czy Kokainowych nocy. I choć w twórczości Ballarda – na co zwracało uwagę wielu komentatorów jego dorobku – odbijały się lęki i koszmary brytyjskiej burżuazji, która w XX wieku musiała pogodzić się z rozpadem imperium, to ważnym kluczem do wizyjności jego powieści, opowiadań i nowel wydaje się wspominany już surrealizm. Rozumiany jednak nie jako zupełnie oderwany od rzeczywistości lot koszący po krainie rozbuchanej wyobraźni, ale wgląd w to, co na co dzień skrywa się za zasłoną świadomości. Większość najwybitniejszych przedstawicieli tego nurtu twierdziła bowiem, że tylko za sprawą snów, gier losowych i wszystkiego, co nierozumowe, da się zyskać dostęp do własnej podświadomości. A co za tym idzie - prawdy; przeszłości, teraźniejszości i przyszłości, które rozdzielnie traktuje głównie zachodni racjonalizm. I być może w latach 60. i 70., kiedy to autor wybitnego The Atrocity Exhibition (które wciąż nie doczekało się tłumaczenia na język polski) napisał większość swoich najważniejszych dzieł, krajobrazy, które w nich kreślił, rzeczywiście były zewnętrznymi projekcjami stanów psychicznych jego bohaterów. Jednak przez te kilka dekad, które minęły od tamtej pory, stały się dojmująco wręcz rzeczywiste, dostępne, namacalne i możliwe do przemierzenia. Choć też zwykle na własne ryzyko.
Wystarczy bowiem krótki przegląd tematów, które J.G. Ballard brał na warsztat w swoich powieściach i nowelach, by uświadomić sobie jego tragiczny zazwyczaj w skutkach dar przewidywania. W dobie pandemii, której jeszcze kilkanaście miesięcy temu spodziewali się tylko wirusolodzy badający prędkość rozprzestrzeniania się cząsteczek za sprawą współczesnych środków komunikacji (i garstka preppersów), przedstawiona w Wyspie (1974) opowieść o człowieku zamkniętym w niewidzialnej klatce odgradzającej go od znajomego, bezpiecznego świata pracy i konsumpcji nie wydaje się ani trochę niedorzeczna, wydumana czy surrealistyczna. To, że jest on zmuszony przystosować się do nowych warunków, w których stracił właściwie wszystkie nabyte przez lata narzędzia do obsługi rzeczywistości, też w dziwny sposób brzmi znajomo.

Zatopiony świat z 1962 roku – podobnie jak Witaj, Ameryko z 1981 – opowiada o życiu na Ziemi, na której w wyniku katastrofy klimatycznej średnia temperatura podniosła się do niezdatnych do normalnej egzystencji 60 stopni Celsjusza. Wieżowiec z 1975 roku kreśli dystopijną wizję samowystarczalnych superjednostek, których mieszkańcy nie muszą opuszczać nawet na krok, gdyż wszelkie potrzeby mogą zaspokoić na miejscu. Ostatnia powieść – Królestwo nadchodzi – opublikowana w 2006 roku, rozgrywa się w świecie, w którym zamieszki wybuchają równie często jak fajerwerki w sylwestra, chuligani prześladują emigrantów, a imprezy sportowe niepostrzeżenie zmieniają się w szowinistyczne wiece polityczne o zadowolonym z siebie społeczeństwie, którego konsumpcjonizm przeradza się w faszyzm. Kraksa (1973) obrazuje desperackie poszukiwanie wrażeń w dobie późnego kapitalizmu, W pośpiechu do raju (1994) skupia się na pozornej tylko nieomylności wszelkich zbawców tej płonącej planety, a Ludzie millenium (2003) są wykoślawioną i groteskową analizą społeczeństwa u progu kryzysu.
I wystarczy wziąć teraz do ręki którąkolwiek gazetę czy tygodnik, włączyć telewizję informacyjną czy wejść na portal publikujący wiadomości ze świata, by znaleźć tam rzeczywiste przykłady właściwie każdej opisanej przez niego sytuacji. Mylił się więc Stanisław Lem, który w Fantastyce i futurologii krytykował Ballarda za to, że jego fantastyka naukowa jest za mało… naukowa, logicznie niespójna i w swojej dziwaczności zbyt nic niemówiąca, żeby kiedykolwiek się spełnić. Żyjąc tymczasem w momencie, w którym nasza cywilizacja znajduje się na chwilę przed załamaniem się krzywej Kurzweila, kiedy to – jak twierdzi amerykański futurolog – postęp techniczny stanie się tak szybki, że wszelkie ludzkie przewidywania staną się nieaktualne, być może to właśnie surrealistyczne wizje stanowią najlepszy wgląd w to, co nas czeka jutro. Przyszłość dostarcza nam lepszego klucza do teraźniejszości niż przeszłość.
Komentarze 0