„Kto nie ryzykuje, ten nie pije Prosecco z pucharu”. Nowa reprezentacyjna rzeczywistość Joanny Wołosz (WYWIAD)

Zobacz również:Powalczyć o powtórkę sprzed dwóch lat. Czas na imprezę roku dla polskich siatkarek
Joanna Wołosz siatkówka
Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus

„W głowie pojawiły się myśli, że w klubie jest super, wygrałam wszystko, co możliwe, a z kadrą pustka” – mówi czołowa rozgrywająca świata. W kadrze Stefano Lavariniego jest jedyną, która pamięta mistrzostwa z 2010 roku. Przeżyła transformację reprezentacji i zmiany w mentalności młodszych siatkarek. Joanna Wołosz od lat odpowiada za rozegranie w Imoco Conegliano, czołowym klubie żeńskiego volleya. Po dwóch sezonach przerwy rozgrywająca wróciła do polskiej kadry, z którą odnosi właśnie najlepszy od 60 lat wynik na MŚ. Kapitan zespołu opowiada newonce.sport o powrocie do drużyny narodowej, filozofii Stefano Lavariniego czy młodszych koleżankach.

Dlaczego dzisiejsze relacje pomiędzy reprezentantkami są luźniejsze? Czemu myśli o kadrze nie były niczym przyjemnym? Jak reaguje dziś na porażki? Polska rozgrywająca zaprasza na siatkarsko-życiowe historie.

*****

Michał Winiarczyk: Sokół rapował: „Jeszcze nie zgred, już nie małolat”. Patrząc na twój status w kadrze, możesz się pod tymi słowami podpisać?

Joanna Wołosz: Czasami mam podobne myśli. Wiadomo, jestem najstarsza w kadrze, ale ambicja nie pozwala mi na to, by powiedzieć dość. Możliwość gry na mistrzostwach świata przed własną publicznością stanowi dodatkową motywację, by próbować sił w siatkówce reprezentacyjnej.

Odnajdujesz wspólny, pozasportowy język z najmłodszymi zawodniczkami? TikTok nie jest ci obcy?

TikToka mam, ale z niego nie korzystam. Czasami wchodzę, gdy pojawi się coś ciekawego. Wydaje mi się, że jakiś kontakt z nimi łapię. To inna generacja dziewczyn, ale staram się podążać za trendami, by wiedzieć, o czym dyskutują. Z częścią spraw nie ma problemu, a część kompletnie mi nieznaną zostawiam im.

Dwanaście lat temu byłaś „młodą” w reprezentacji na mistrzostwach świata. Teraz robisz za starszyznę.

Przez 12 lat nastąpiły ogromne zmiany. Wtedy znacznie bardziej człowiek odczuwał różnicę wieku. Dziś podział na „stare” i „młode” mocno się zatarł. Na mistrzostwa świata do Japonii poleciałam jako 20-latka. Byłam w pokoju z Gośką Glinką, jedną z najstarszych w kadrze. Czułem się mega zestresowana tą sytuacją. Potrzebowałam dłuższej chwili, lecz koniec końców potrafiłyśmy się dogadać. Spójrzmy na sytuację dziś. Jestem w pokoju z Weroniką Szlagowską, która też ma 20 lat. Podobna sytuacja, ale w znacznie innej rzeczywistości. Kontakt pomiędzy nami różni się od tego, jaki ja wtedy miałam z Gosią.

Dziś różnice wiekowe są zamazane. Nie wiem czy to dobre, czy złe. Nowa generacja siatkarek inaczej podchodzi do życia niż ta moja. Pamiętam jaki respekt czuło się do tych najbardziej doświadczonych. Młode zajmowały się takimi sprawami jak noszenie sprzętu itp. Teraz obowiązki są bardziej wyrównane. Ale to chyba znak zmieniającego się świata.

Iza Lemańczyk mówiła mi, że dzisiejszym młodym siatkarkom nie towarzyszą już wielkie marzenia o medalach igrzysk czy mistrzostw. „Nasze marzenia były wywindowane wysoko. Nowemu pokoleniu brakuje takich szalonych myśli”.

Trochę trudno to mówić w trakcie turnieju (rozmowę przeprowadzono po pierwszym meczu Polek na MŚ – przyp. M.W), jednakże trochę jest w tym prawdy. Gdy wychodziłam z SMS-u miałam wielkie myśli, że chciałabym osiągnąć to, to i tamto. Od początku miałam marzenie o grze w lidze włoskiej. To, że spełniłam je w wieku 23 lat wyjeżdżając do Busto, było niesamowitym szokiem. Po dwóch latach występów wróciłam do Polski jako inna zawodniczka. Zobaczyłam jak pracuje się w Serie A, ile trzeba zapierdzielać, żeby w ogóle zostać dostrzeżonym. Nie będę ukrywać, dostałam w kość…

Płakałaś?

Nie, ale przez pierwsze kilka miesięcy miałam wrażenie, że muszę trenować dwa lub trzy razy mocniej niż Włoszki. To był test, abym mogła stać się „swoją”. W drugim sezonie było inaczej. Wkupiłam się do zespołu ciężką pracą, więc traktowano mnie jak ważną część zespołu. Mówiąc wprost, trafiając do Serie A trzeba zapierdzielać. Nie wiem czy w Polsce dziewczyny stawiają sobie podobne cele, chcą wyjeżdżać za granice i – co najważniejsze – zdają sobie sprawę, jak wiele trudu wymaga przebicie się na stałe do dobrego zagranicznego klubu. Mam czasem wrażenie, że ich marzenia kończą się na grze w klubach z czołowej czwórki Tauron Ligi. W tym przypadku mogę powiedzieć „niestety”, ale w Polsce dobrze się im płaci, przez co nie mają motywacji do zaryzykowania, porzucenia bezpiecznego miejsca i pogoni za sportowymi marzeniami. Po prostu jest im zbyt wygodnie. Wyjechałam do Serie A za połowę mniejsze pieniądze niż dostawałam w Polsce. Opłaciło się to dopiero po latach. Kto nie ryzykuje, ten później nie pije Prosecco z pucharu (śmiech).

Polska - Bułgaria siatkówka kobiet
Fot. Tomasz Kudala/PressFocus

Spędziłaś dwa lata w Busto Arsizio, a od 2017 roku grasz w Imoco Conegliano. Ile Włoch jest dziś w tobie sportowo i pozasportowo?

Mentalnie i sportowo czuję, że przejęłam już włoski styl funkcjonowania, choć może powinnam powiedzieć międzynarodowy, bo w Conegliano mamy miks różnych kultur. Na pewno przesiąknęłam filozofią wygrywania, dążeniem do perfekcjonizmu, niezadowalaniem się przeciętnością. Do ostatniej piłki się nie poddaję. Przez to jest mi trudno wrócić tutaj i wejść w polską mentalność. Staram się zaszczepić dziewczynom te międzynarodowe nawyki, ale nie jest to łatwe. Nie oszukujmy się, na co dzień gram z czołowymi siatkarkami świata. W kadrze jest nieco inaczej. Staram się to wszystko wypośrodkować i sama w tym wszystkim odnaleźć, bo nie jest mi z tym czasem łatwo. Mogę jednak powiedzieć, że po kilku miesiącach wspólnej pracy z każdym dniem jest coraz lepiej.

Daniele Santarelli mówił mi w 2021 roku, że praca z kadrą Chorwacji pozwoliła mu rozwinąć się jako trener, bo zespół stał na słabszym poziomie niż Conegliano. „Wiedziałem, że jeśli zamknę się tylko na Imoco, to będę znał siatkówkę wyłącznie z perspektywy Conegliano. Nie ukrywajmy, to byłoby złudne myślenie, bo większość zespołów taka nie jest”. Zastanawiam się, czy tobie nie towarzyszą podobnie odczucia.

Bądźmy obiektywni. Nikt się nie obrazi, jeśli powiemy, że różnica sportowa pomiędzy kadrą Polski a Imoco jest spora. Często wychodzą mi w głowie automatyzmy z klubu. Zakładam, że piłka będzie dograna i obroniona w odpowiedni sposób, a tymczasem tak nie jest. To skutek różnych systemów gry. Ja też muszę się przestawić na inną grę. Ludzie myśleli, że jak zdecydowałam się wrócić do kadry, to będę posyłać same idealne piłki bez bloku, a reprezentacja będzie grała jak Conegliano. Co tu dużo mówić – tak nie jest. Gdybyśmy przestawili Maję Ognjenović z Serbii do kadry o poziom słabszej, to też by miała problemy, by pokazać pełnię umiejętności. Nie wiem czy określalibyśmy ją mianem jednej z najlepszych rozgrywających świata.

Wiem, że za trenera Jacka Nawrockiego mówiło się, że jesteśmy cały czas w budowie, ale – jakkolwiek to nie zabrzmi – teraz też znajdujemy się na tym etapie. Zaczął się nowy rozdział reprezentacji z nowym szkoleniowcem. Widzę dla nas duże światełko w tunelu. Jesteśmy w stanie w rok, dwa wejść na wyższy poziom i przejść na inny mental. Stefano Lavarini robi wszystko, aby wprowadzać nas do elity. Mam nadzieję, że to zadziała.

Od razu poczułaś, że trener Lavarini wprowadza tę kadrę na inny poziom? Czułaś tę „włoskość”?

We Włoszech pracowałam do tej pory z dwoma trenerami, Carlo Parisim i Santarellim. Daniego znam jak mało kto. Często wystarczy, że spojrzymy się na siebie i już wiemy, co kto ma na myśli. Lavarini trochę różni się od Santarellego. Widzę podobieństwa, ale koniec końców mam styczność z innym modelem pracy.

Dużo ze sobą rozmawialiśmy. Opowiadał jak pracuje w Novarze. Sam pytał się o metody Conegliano. Widać, że kładzie duży nacisk na to, by na przykład trening trwał dwie godziny, ale żeby wszystko było wykonane bardzo dobrze. Nikt nawet nie myśli: „a dobra, pierwszą część przejdę sobie na luzie, w drugiej przycisnę, a w trzeciej będę myślała o odpoczynku w pokoju”. Nie chodzi mu o to, byśmy robiły po 500 powtórzeń danego ćwiczenia. On oczekuje dziesięciu, ale perfekcyjnych. Zrobione? To lecimy dalej.

W Polsce często popularny jest jeszcze schemat wałkowania ćwiczeń nawet jeśli nie idzie. Treningi się przedłuża, przez co ciągną się jak flaki z olejem. Lavarini oczekuje od nas pełnego skupienia, by na dziesięć powtórzeń, dziewięć było idealnych, a ewentualnie jedno pozostawało do poprawy. Widzę, że już to mocno wprowadza do naszej kadry, z pozytywnym skutkiem.

Mówisz to na podstawie wcześniejszych doświadczeń z kadry?

Trochę tak, ale nie chciałabym już wracać do tematu trenera Nawrockiego, bo uważam to za zamknięty rozdział. Pamiętam, że często miałyśmy długie treningi, w których brakowało tempa. To ważny aspekt, bo nawet jak masz ciężki trening, ale wykonany w fajnym rytmie, to później idziesz do pokoju, mówisz sobie: „ale się spociłam” i nawet pomimo zmęczenia, czujesz zadowolenie.

Tęskniłaś za reprezentacją?

(chwila przerwy – przyp. M.W)

Pomidor (śmiech). Odpowiadając poważnie – trudno stwierdzić. Do głosu bardziej doszły ambicje sportowe. W głowie pojawiły się myśli, że w klubie jest wszystko super, wygrałam wszystko, co możliwe, a z kadrą pustka. Jestem już bliżej końca niż początku kariery. Brakuje mi sukcesu z reprezentacją. Chcę coś z nią ugrać, by czuć się w pełni spełniona. Ostatnie lata sprawiły, że myśli o kadrze nie były niczym przyjemnym. Co więcej, na samą myśl o niej już się stresowałam. Niestety, dawne wspomnienia wciąż siedzą mi w głowie, choć mocno wierzę, że wkrótce to się zmieni. Miałam lekki dołek po Lidze Narodów, ale był on spowodowany tym, że nie miałam chwili na reset głowy. Od razu po sezonie klubowym trafiłam w wir reprezentacyjny.

Ostatnie lata sprawiły, że myśli o kadrze nie były niczym przyjemnym. Co więcej, na samą myśl o niej już się stresowałam. Niestety, dawne wspomnienia wciąż siedzą mi w głowie, choć mocno wierzę, że wkrótce to się zmieni.

„Zderzam się ze ścianą i prowadzę walkę sama ze sobą. Pewnie ktoś mógłby powiedzieć, patrząc na naszą grę, że lepiej byłoby, gdybym nie wróciła do kadry” – powiedziałaś w lipcu w wywiadzie dla „Przeglądu Sportowego”.

Miałam raptem dwa dni wolnego. Praktycznie bez przerwy przeszłam z wyczerpującego sezonu klubowego do reprezentacji. Przyjechałam od razu zmęczona, szukałam formy. Zastanawialiśmy się, czy kontynuować pracę wedle schematu z Conegliano, czy wejść na inny program. Szukałam z trenerem przygotowania fizycznego kadry optymalnego rozwiązania. Do tego dochodziła nieznajomość dziewczyn. Nie kojarzyłam połowy składu, przez dwa lata pojawiło się wiele nowych twarzy. Tylko z kilkoma miałam okazję pograć dłużej. Dokładając do tego obciążenia meczowe głowa zwariowała. Wolne, które dostaliśmy po Lidze Narodów, podziałało bardzo korzystnie. Czułam, że podczas przygotowań do mistrzostw świata pracowałam inaczej. Otworzyłam się bardziej na pracę i na ludzi.

Jaki był twój najprzyjemniejszy moment w tegorocznym sezonie reprezentacyjnym?

Zakładam, że jest przede mną. Myślę, że po mistrzostwach będę mogła wskazać jakiś moment.

Santarelli mówił, że w „twojej grze nie ma skazy”. Potrafisz docenić sama siebie? "Volleyball World" przed początkiem MŚ umieściło cię w gronie pięciu potencjalnych kandydatek do nagrody MVP turnieju.

Staram się skupić na swojej pracy, żeby wykonać ją jak najlepiej. Czasami wychodzi lepiej, czasami gorzej. To chyba element siatkarskiego doświadczenia. W pewnym wieku człowiek instynktownie wie, kiedy zagrał dobrze, a kiedy źle. Wie, że musi porzucić zakładany plan gry, bo sytuacja na boisku na to nie pozwala. Widzisz, że koleżanka ma „dzień konia”, więc skupiasz się na niej, bo zdajesz sobie sprawę, że pociągnie grę całego zespołu. Mamy drużynę, w której brakuje równoczesnej stabilizacji w grze wszystkich zawodniczek na boisku. Trzeba mieć nosa i wyczuć, która prezentuje się najlepiej.

Z reguły nie czytam pomeczowych relacji w gazetach czy w Internecie. Przypadkowo wpadałam na jedną po pierwszym meczu mistrzostw. Ktoś napisał, że „Wołosz mogła więcej grać środkiem”. Z ciekawości spojrzałam dokładnie w raport. Olivia Różański i Magda Stysiak otrzymały piłki po równo. Zuzia Górecka, która raczej jest od przyjmowania, też była w tej kwestii w porządku. Patrzę na środkowe i widzę, że dostały ponad dwadzieścia piłek w czterech setach. Wykręciły fajne liczby na wysokim procencie. Powiedziałam sama do siebie: „No chyba byłam na innym meczu” (śmiech).

Doświadczenie sprawia, że lżej przeżywasz porażki?

Szczerze? Myślę, że jest przeciwnie, coraz bardziej wszystko przeżywam. Przez ten super okres w Conegliano, gdzie przez dwa lata wygrywaliśmy wszystko, przyzwyczaiłam się do tego miłego uczucia. Porażkę w finale Ligi Mistrzyń z Vakifbankiem trawiłam bardzo długo. Chyba jeszcze we mnie to buzuje. Ogólnie, to mam odczucie, że pomimo upływających lat, cały czas towarzyszy mi głód sukcesów. Ciągle jest ich za mało, a każda porażka wciąż boli. W klubie jest trochę inaczej, bo występuję w zespole nastawionym na wygrywanie wszystkiego, co możliwe. W reprezentacji często widzisz, jak dwa, trzy „babole” miały wpływ na losy partii, a w konsekwencji i meczu. Jeśli widzisz rywalki skaczące jak szalone i atakujące co drugą piłkę na trzeci metr, to tylko klaszczesz, mówisz: „brawo, były lepsze”. Są jednak mecze, gdy widzisz, że można było je wygrać. Wtedy porażka boli znacznie mocniej.

Jakub Bączek powiedział mi w kontekście gry polskich siatkarek po 20. punkcie: „Uważam, że zawodniczki zbyt mocno zwracają uwagę na liczby na tablicy wyników. Z jednej strony to jest nieodzowne, z drugiej siatkarka inaczej podchodzi na zagrywkę, gdy utrwala się w przekonaniu, że od niej zależą losy seta, a może i całego meczu”. Zgodzisz się?

W trakcie sezonu nie oglądam polskiej ligi, bo skupiam się na włoskiej. Czy problem dotyczy tylko naszych zawodniczek? Myślę, że podobny schemat istnieje ogólnie w całej żeńskiej siatkówce. Większa blokada pojawia się w głowie, gdy nagle tracisz dwa, trzy punkty – niezależnie od fazy seta. Głowa się wyłącza, następuje frustracja, a to często doprowadza do lawiny punktów na korzyść rywalek. Czasami działa to w drugą stronę, o czym przekonaliśmy się w trzecim secie meczu z Chorwacją. W męskiej siatkówce rzadko widać podobne sytuacje.

Mówi się, że w klubie gra się dla pieniędzy, a w kadrze dla chwały. Prawda?

Myślę, że tak. Zarówno w męskiej, jak i żeńskiej siatkówce, gra w klubie stanowi pracę, źródło dochodu. Nasze kariery są tak krótkie, że człowiek chce jak najlepiej przygotować się na przyszłość. Z kadrą jest inaczej. Grasz dla orzełka i wspomnianej chwały. Reprezentujesz drużynę narodową, wszyscy Polacy ciebie wspierają na meczach. Atmosfera i ranga tych spotkań jest nie do opisania.

Co ci dała siatkówka?

Mnóstwo fantastycznych przyjaźni. Poznałam wiele osób, ale mam też przesiane grono, które wiem, że niezależnie od mojej pozycji będzie zawsze przy mnie. To wąska grupa ludzi, których naprawdę mogę nazwać przyjaciółmi. Kariera siatkarska to też podróże i możliwość poznania innych kultur. Wydaje mi się, że dzięki siatce stałam się bardziej otwarta na świat i ludzi. Nauczyłam się też języka włoskiego. Nie wiem, czy gdybym nie grała, to czy chciałoby mi się to robić (śmiech).

Wspominasz o „przesianym gronie” ludzi. Ktoś cię mocno zawiódł?

To bardziej nawiązanie do faktu, że mam dobrego nosa do ludzi. Nie dopuszczam wszystkich do siebie. Potrafię od razu wyczuć dobrą energię u ludzi. Później te osoby zostają ze mną, bo mogę na nich liczyć. Mam piątkę żelaznych przyjaciół, na których zawsze mogę polegać. Nie odmówią pomocy w dzień czy w nocy. Jak ktoś skradnie moje serce, to sama oddaję sympatię w stu procentach.

Mówiłaś, że jesteś już bliżej końca niż początku kariery. Masz już plan na siebie?

Praca trenerska na ten moment odpada. Szkoleniowcy mają podobne życie co ja teraz. Gdy siatkarka kończy trening, może na moment zapomnieć o robocie. Odpowiada tylko za siebie. Trener żyję nią cały czas. Co rusz musi coś budować, modyfikować i reagować na sytuacje. Zarządza grupą kilkunastu osób. Nie składam jednak deklaracji, że nigdy nie będę trenerką. Kiedyś mówiłam co innego, a zrobiłam co innego. Na dziś staram się mądrze inwestować zarobione pieniądze w siatkówce, by po zakończeniu kariery nie zostać z ręką w nocniku.

Za dziesięć lat Joanna Wołosz będzie…?

Mam nadzieje, że szczęśliwą, spełnioną i ustatkowaną kobietą. Taką chciałabym się widzieć.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.
Komentarze 0