Koniec tria, początek duetu? Quavo i Takeoff pokazali, że istnieje życie po Migos

Zobacz również:Steez wraca z Audiencją do newonce.radio! My wybieramy nasze ulubione sample w trackach PRO8L3Mu
Quavo Takeoff
fot. Kevin Winter/Getty Images for Global Citizen

Można było mieć obawy o ten album. Tymczasem „Only Built For Infinity Links” Quavo i Takeoffa zaskakująco dobrze zdał kontrolę jakości.

Rap to krajobraz zasiedlony przez indywidualistów, stąd osobliwość Migosów – byli rzadkim w gatunku przykładem grupy. I w trójkę potrafili zdziałać cuda. Nic dziwnego, bo Atlanta od zawsze dostarczała rapowych składów na poziomie: Goodie Mob, Outkast, współcześnie EARTHGANG. Triumfalnym pochodem, zwieńczonym fenomenalną płytą Culture, Migos zformatowali kształt popularnego rapu z Atlanty na długie lata. Zresztą nie tylko Atlanty, bo echa melodyjnych, migosowych kaskad docierały na rozległe tereny, od Wschodniego Wybrzeża po Toronto.

I tak, jak na poziomie Culture trio było definicją mainstreamowego trapu, tak album z dwójką z tyłu stał się synonimem zmęczenia formułą. Od tego czasu obóz Migos funkcjonował na sinusoidzie, znaczonej wydawnictwami dobrymi (na Culture III znajdziemy wiele najlepszych kawałków grupy) i solidnymi (zaskakująco głęboka solówka Offseta), ale niestety również płytami grubo poniżej oczekiwań (solowe materiały od Quavo i Takeoffa). Kiedy instagramowa drama z rozpadem zespołu okazała się podlotką do wspólnego krążka Quavo i Takeoffa, można było zacząć się obawiać.

Miało się nie udać, ale się udało

Migosowa matematyka nie jest zbyt łaskawa dla Only Built For Infinity Links. Jak pokazały ostatnie lata, najsilniejszy skład to pełny skład, a Offset jest najmocniejszym elementem tej układanki i gwarantem dobrego materiału. Quavo nie poradził sobie zbytnio w duecie z Travisem Scottem, co było sporym zaskoczeniem - obaj mają potencjał wykraczający znacząco poza pozbawione pomysłu, lekko niedokończone utwory z Huncho Jack. Solowo również nie zawojował świata, mimo całkiem interesujących wyborów produkcyjnych.

Z kolei Takeoff… To przykład rapera uzupełniającego, który potrafi wjechać z doskonałą zwrotką, ale raczej nie udźwignie utworu samotnie, o czym przekonaliśmy się na słabowitym The Last Rocket. Migos w komplecie to świetnie naoliwiona maszyna, która z zatrważającą precyzją zmienia biegi, kiedy tylko zbliżamy się do rejonów nudy, czy monotonii. Rozparcelowani na kawałki zbyt często mielą w miejscu, zostawiając słuchacza z rozczarowującym poczuciem, że przychodzimy na imprezę, a dostajemy poetycki slam o letniej temperaturze. Z wyłączeniem Offseta, oczywiście – jeszcze długo można głosić dobrą nowinę o Father of 4, bo to prawdziwa perełka, którą odrobinę zignorowano.

W kontekście tych kalkulacji i doświadczeń, Only Built For Infinity Links nie jawiła się jako atrakcyjna propozycja. Tym bardziej, że mamy do czynienia z piekielnie mocnym rapowym rokiem. Nawet w obrębie trapu wyszły pozycje ocierające się o klasyki (7220 Lil Durka i I Never Liked You Future’a – poprawka, ten album to czysty klasyk!), czy po prostu solidne bangery (I Never Felt Nun EST Gee). Amerykański hip-hop to igrzyska hype’u, ciągła walka o uciekającą albo zatłoczoną uwagę publiczności, wciąż spragnioną nowych doznań. W 2022 niepełny skład Migos - mimo kultowego statusu grupy za nieśmiertelny wkład w trapową kronikę – cieszy się mniejszym hajpem, a i oczekiwania, ustawione rozczarowującymi solówkami Quavo i Takeoffa, są niskie.

Mamy dobre wieści – duet z Atlanty dostarczył solidny pakiet, który docenią nawet największe marudy.

Do przodu, kowboju

Zacznijmy od najmocniejszej strony Only Built For Infinity Links, czyli produkcji. DJ Durel, Budda Beats i Murda Beatz (na płycie są też inni, ale to ta trójka odpowiada za lwią część podkładów) eksplorują bardzo ciekawe rejony, nie porzucając solidnego razowego chleba ciężkich osiemset ósemek i rozklekotanych hi-hatów. Wiele bitów ma niemal westernowy charakter, co buduje interesującą atmosferę albumu, z Quavo i Takeoffem w roli trapowych kowbojów. Taka stylówa doskonale pasuje do dość powierzchownych tekstów – frazesów o dochodzeniu do bogactwa lekką bandyterką słucha się całkiem nieźle, kiedy Quavo i Takeoff prezentują się jak wyjęci spod prawa rewolwerowcy. Przy tych podkładach łatwo zauważyć, jak długą i zaawansowaną ewolucję przeszła ta gałąź hip-hopu. Bity są nie tylko dosadne, ale również głębokie aranżacyjnie, z detalami, które umilają doświadczenie słuchania. Sampel z So Fresh, So Clean na grooviastej, niemal truskulowej perkusji, to niezłe zaskoczenie w Bars Into Captions. Look @ This to kontynuacja lekko rycerskich bitów, które tak świetnie wjeżdżały na Culture III.

Jak na trapowy krążek, „Only Built For Infinity Links” nie zatrzymuje się na prostych, sprawdzonych patentach, a dokłada do nich sporo charakteru.

Już sam tytuł, nawiązujący do klasyka Raekwona, zdradza spore ambicje Quavo i Takeoffa. Jak mówili w jednym z wywiadów, chcą pokazać się jako świetny duet, zbijając pytanie o rozpad Migos. O ewentualnym, kolejnym krążku całego tria wypowiadają się niechętnie. Czas pokaże – bąknął Quavo. Konflikt w grupie jest czymś więcej, niż internetową dramą, obliczoną na więcej nagłówków wokół Only Built For Infinity Links. Czy chodzi o porywy serca? W kawałku Messy Quavo nawija: Bitch fucked my dawg behind my back, but I ain't stressin. Oczywiście, domorośli rapowi detektywi od razu wysunęli teorię, że chodzi o Offseta, który miał spotykać się z Saweetie. Inni mówią, że chodzi o Lil Baby’ego.

Tak czy owak, Only Built For Infinity Links należy traktować jako sprawdzian nowej formy Migos, już bez Offseta. Szczęśliwie, formuła odbijania zwrotek jak ping-pong wciąż działa, ale nie przez całą godzinę. To już płyta zdarta do grubości ćwierci milimetra, ale oni wszyscy po prostu poszaleli z długością płyt. EST Gee – 21 kawałków, Quavo i Takeoff – 18. Gdyby ten ostatni krążek skończył się na klimaciarskim Mixy z gościnnym udziałem Summer Walker (swoją drogą przepięknym), to mielibyśmy instant klasyk. Quavo i Takeoff nie wymyślają się na nowo, ale korzystają ze swoich najmocniejszych stron. Quavo już na Culture III próbował różnych zabiegów z wokalnymi harmoniami, tu jest ich więcej, nawet jeśli są schowane na drugim czy trzecim planie. Takeoff nie ma najgrubszej talii z dostępnymi flow, ale dzięki świetnym bitom może funkcjonować po swojemu bez szkody dla odbioru.

Nie oszukujmy się, Migosi to nie JID i nikt nie oczekuje tu lirycznych trzęsień ziemi. Rozrywki i kilku zabawnych linijek, to już prędzej, a na Only Built For Infinity Links tego typu apetyty zostają nasycone wystarczająco. Szkoda, że od Messy w górę wpadamy w trapową rutynę, przebitą tylko przez dobrą zwrotkę Gucciego Mane’a w Us vs. Them. To w ogóle bardzo solidna płyta, jeśli chodzi o featuringi. Summer Walker po prostu czaruje, NBA Youngboy nawija jak opętany, a Thugger i Gunna wciąż lepiej sobie radzą za mikrofonem niż za kratkami. Tylko Birdman średnio pasuje; nigdy nie był dobrym raperem i tutaj również pieczołowicie wykopuje kolejne warstwy mułu.

Zabawa, zabawa

Only Built For Infinity Links może okazać się historyczna, niekoniecznie ze względu na muzyczną jakość, a przez moment ostatecznego rozpadu jednej z najbardziej wpływowych grup w historii hip-hopu. Czy tak się stanie, czas pokaże. Na razie możemy cieszyć się płytą napakowaną bangerami. Kiedy mówimy Migos, myślimy zabawa, a tej jest tu pod dostatkiem. Zespół producentów, jakim otoczyli się Quavo i Takeoff, to trapowa arystokracja, która inwencją w ciasnych gatunkowych ramach uwypukla raperskie zalety i maskuje wady. Na ten moment to wystarczy. Natomiast bardzo ciekawi to, co się stanie z nazwą Migos. Czy czeka nas sądowa batalia, przypominająca najgorsze rockowe praktyki? A może zwykłe wygaszenie tematu i zostawienie jej tam, gdzie jej miejsce. Na kartach historii hip-hopu, pozłacanych u Cartiera.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz, muzyk, producent, DJ. Od lat pisze o muzyce i kulturze, tworzy barwne brzmienia o elektronicznym rodowodzie i sieje opinie niewyparzonym jęzorem. Prowadzi podcast „Draka Klimczaka”. Bezwstydny nerd, w toksycznym związku z miastem Wrocławiem.