Koniec wielkiej trylogii i kolejna szansa na pokonanie Adesanyi. Czym zaskoczy nas UFC 276?

Zobacz również:Wszystko, co trzeba wiedzieć o walce Błachowicz - Reyes. Gościliśmy Dorotę Jurkowską, menedżer Janka (WIDEO)
Israel Adesanya
Fot. Chris Unger/Zuffa LLC via Getty Images

W ostatnim czasie UFC dostarczyło nam wielu polskich emocji. Jesteśmy świeżo po zwycięstwie Mateusza Gamrota i zakończeniu kariery przez Joannę Jędrzejczyk, a przecież dopiero co swój triumf odniósł też Jan Błachowicz. Jednak światowe MMA nie ustaje w kolejnych znakomitych zestawieniach, już bez polskiego udziało. Na gali UFC 276 do oktagonu wyjdzie m.in. Israel Adesanya, a swoją znakomitą trylogię zakończą Alexander Volkanovski i Max Holloway.

Dwie świetne walki o pas, showman o różowych włosach czy zawodnik, który dwukrotnie pokonał będącego w starciu wieczoru Israela Adesanyę – karta główna UFC 276 zapowiada się na jedną z ciekawszych w tym roku. Biorąc pod uwagę kaliber i historię efektownych pojedynków niektórych nazwisk, fani raczej nie powinni przysypiać, szczególnie ci w Polsce, oglądający w nocy. I to przez cały czas trwania wydarzenia.

NIE MA JUŻ NIKOGO

Israel Adesanya mówi wprost, że w wadze średniej zaczyna kręcić się w kółko. Każdy poważny przeciwnik, jaki miał być dla niego zagrożeniem, już został pokonany. To zresztą powód, dla którego zdecydował się powalczyć o dwa pasy mistrzowskie, przechodząc na chwilę do kategorii półciężkiej i próbując swoich sił z Janem Błachowiczem. Okazało się, że na taki przeskok może zabraknąć mu masy mięśniowej, bo to pod tym względem Polak najbardziej go zdominował. Skupił się więc na swojej naturalnej wadze – i jest w niej niezaprzeczalnym królem.

Adesanya trzyma pas od 2019 roku. Najwyżej sklasyfikowanego w rankingu Roberta Whittakera pokonał już dwa razy. Z pierwszej piątki nie pokonał jeszcze dwóch nazwisk – Seana Stricklanda (#4), o którym za chwilę, i swojego sobotniego przeciwnika, Jareda Cannoniera.

Cannonier w wadze średniej jest od stosunkowo niedawna. Zaczynał od wagi ciężkiej, jednak po zaledwie dwóch starciach w UFC postanowił zejść niżej. W półciężkiej bilans miał co najwyżej przeciętny (2-3), jednak patrząc z perspektywy czasu nie można nie spojrzeć na to, z kim przegrywał – Jan Błachowicz, Glover Teixeira i Dominick Reyes – dwóch mistrzów i jeden zawodnik, który o to mistrzostwo się otarł. Po porażce z Reyesem zdecydował się na kolejną istotną decyzję, czyli przejście o jeszcze jedną wagę w dół.

Efekt? Strzał w dziesiątkę. Bilans 5-1, zwycięstwa z Andersonem Silvą czy Derekiem Brunsonem i porażka jedynie z najmocniejszym poza Adesanyą Whittakerem. Słabość dywizji połączona z mocą Adesanyi sprawia, że na ten moment nie ma lepszego kandydata do walki o pas, a takiej szansy Cannonier w swojej karierze jeszcze nie miał.

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI?

Problem w tym, że walka Adesanya vs Cannonier to – w teorii oczywiście – najłatwiejszy do przewidzenia pojedynek. „The Last Stylebender” to wyraźny faworyt i byłoby sensacją, gdyby nie punktował Cannoniera, tak jak wszystkich swoich poprzednich rywali w tej wadze. Oczywiście wystarczy jeden błąd, jeden strzał czy nawet tak niefortunna rzecz jak kontuzja, by wszystko się zmieniło, jednak w normalnych okolicznościach trudno przewidywać, że to akurat przeciwko Cannonierowi zakończy się seria Adesanyi.

Przewaga siły może być po stronie Amerykanina, jednak to pochodzący z Nigerii Nowozelandczyk będzie miał przewagę wzrostu, zasięgu i umiejętności w stójce. Wszystko wskazuje na to, że długie ręce Adesanyi będą w stanie trzymać rywala na dystans i regularnie go punktować – tak, jak robiły to nawet z lepszymi od niego. Szansy Cannonier musi szukać w sile i jakimś pojedynczym uderzeniu czy wymianie. W parterze obaj zawodnicy nie czują się aż tak dobrze, a na nogach nie ma zbyt wielu mocnych na Israela.

I tu dochodzimy do innego pojedynku tej karty. Nieoglądających regularnie UFC może zdziwić, że wspominany Strickland, będący numerem 4 rankingu, zmierzy się z nieklasyfikowanym Alexem Pereirą. Co więcej, według bukmacherów będzie to bardzo równe starcie. O co w tym chodzi?

A o to, że Pereira to zawodnik, który dwukrotnie pokonał… Adesanyę, tylko że w kickboxingu. Dodatkowo raz go znokautował, dlatego też wielu, mimo błahego jak na razie rekordu Brazylijczyka w MMA (5-1, w UFC 2-0), upatruje w nim szansy na zakończenie panowania aktualnego mistrza. Czeka też na to Dana White, bo to być może jedyna w najbliższym czasie walka, którą można „sprzedać” jako zagrożenie dla niepokonanego w kategorii średniej czempiona.

Pereira to były mistrz federacji Glory w wadze ciężkiej i półciężkiej i o ile pierwszą walkę w MMA stoczył w 2015 roku, o tyle na poważnie zajął się nim dopiero w 2020. Adesanyę pokonywał już w czasach (2017 i 2018), kiedy ten walczył w MMA i powoli zmierzał do UFC, wszystko wygrywając. Scenariusz pisze się sam. Alex musi jednak wygrać ze Stricklandem.

TRYLOGIA OGROMNYCH EMOCJI

O ile emocje związane z Adesanyą i Pereirą to melodia przyszłości, o tyle żadnych więcej emocji nie potrzeba w trzecim już starciu Alexandra Volkanovskiego z Maxem Hollowayem. Tutaj także wydaje się, że nie ma nikogo poza Maxem, kto mógłby pokonać aktualnego mistrza. Nie licząc szybkiego wyskoku do wagi lekkiej (porażka z Dustinem Poirierem o tymczasowy pas), Holloway nie przegrał walki z nikim innym niż Volkanovski od 2013 roku.

Co więcej, wielu twierdzi, że nie przegrał także rewanżu z Australijczykiem. I nie jest to tylko zwykły podział opinii, tak jak było chociażby w ubiegłotygodniowym starciu Mateusza Gamrota z Armanem Carukjanem – dwie trzecie ekspertów (18/27) dało zwycięstwo Hollowayowi, o swoim niezadowoleniu z tego, jak walka została wypunktowana, mówił sam Dana White, a legendarny sędzia i twórca systemu punktowego, John McCarthy, powiedział wprost, że dla niego wygrał Max.

Oglądając ten pojedynek, można było mieć takie właśnie wrażenie. Holloway, który zasłynął m.in. z okrzyków na temat swoich umiejętności bokserskich, mocno Volkanovskiego poobijał, nawet powalając go na deski. Sędziowie jednak, jak to bywa w sportach walki, widzieli to inaczej. Już w tamtym momencie było wiadomo, że federacja może zrobić wyjątek i mimo dwóch porażek pretendenta, dać mu szansę numer trzy. Holloway wygrał w międzyczasie z Calvinem Kattarem i Yairem Rodriguezem, Volkanovski z Brianem Ortegą i „Koreańskim Zombie”, Chan Sung Jungiem.

Porównując do drugiej z walk wieczoru, Holloway był swego czasu w miejscu, w którym teraz jest Adesanya. Nie było na niego mocnych w wadze piórkowej, więc spróbował wygrać drugi pas i nadział się na Poiriera. Dlatego został w swojej nominalnej. Jedyna różnica to to, że Holloway spotkał godnego siebie przeciwnika w osobie Volkanovskiego.

Teraz ujrzymy trzecią odsłonę tej rywalizacji i chyba nie ma na świecie fana MMA, który nie czekałby na tę walkę z utęsknieniem. O ile w przypadku Adesanyi i Cannoniera może się okazać, że mistrz po prostu pretendenta wypunktuje, a walka nie będzie przez to aż tak interesująca, o tyle u Volkanovskiego i Hollowaya już wiemy czego się spodziewać – absolutnej stójkowej wojny. Niczego więcej nam nie trzeba.

Całość uzupełni walka byłego mistrza kategorii półśredniej, Robbiego Lawlera, z Bryanem Barbereną, oraz kolejna walka charakterystycznego Seana O’Malleya (#13 wagi koguciej), który będzie faworytem starcia z Pedro Munhozem (#9). Różowe włosy O’Malleya ponownie będą latać po całym oktagonie i możemy się spodziewać efektownej walki, w której to właśnie on będzie faworytem. Od dawna mówi się o nim jako o kandydacie do pierwszej dziesiątki rankingu i to jest jego idealna szansa.

UFC 276, jak prawie każda „numerowana” gala UFC w ostatnich latach, zapowiada się na tyle dobrze, że polscy fani na pewno nie będą żałować zarwanej nocy (czy po prostu obejrzenia powtórki uważając na spoilery). Fani w Stanach z kolei tłumnie wykupią PPV, bo powodów w samej głównej karcie jest co najmniej kilka.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uniwersalny jak scyzoryk. MMA, sporty amerykańskie, tenis, lekkoatletyka - to wszystko (i wiele więcej) nie sprawia mu kłopotów. Współtwórca audycji NFL PO GODZINACH.
Komentarze 0