Pod koniec lat 80. w Bristolu nie było za wiele do roboty. Jak to w każdym średniej wielkości mieście, które ma tego pecha, że znajduje się niedaleko stolicy, ale nie aż tak blisko, żeby w pełni rezonować tym, czym ona tętni.
Tymczasem Bristol, miasto portowe i ważny w Wielkiej Brytanii ośrodek uniwersytecki, w ciągu kilku następnych lat miał przedstawić światu szereg artystów, którzy bardzo mocno ukształtowali globalną scenę muzyki alternatywnej. Portishead. Tricky. Massive Attack. Martina Topley-Bird. Roni Size. A jakby tego było mało, stamtąd pochodzi też Banksy.
Nadmorska lokalizacja sprzyja podobnym ruchom kulturotwórczym. Coś o tym wiedzą w Trójmieście, które za komuny było wyjątkowo mocnym środowiskiem kontrkulturowym; młodzi trójmiejszczanie mieli jako pierwsi w Polsce dostęp do zagranicznych płyt rockowych, jazzowych czy punkowych, które przywozili tamtejsi marynarze, często kupując je za granicą w ciemno. Ale w bardziej zróżnicowanych kulturowo państwach to właśnie nad morzem najsilniej mieszają się rozmaite rasy. I właśnie Bristol był pierwszym przystankiem dla tysięcy imigrantów z Karaibów, którzy porzucali swoje kraje, żeby szukać lepszego życia w bogatszej Europie. Przybywali tam już w latach 50. czy 60., przywożąc ze sobą winyle z własną muzyką etniczną. Później grali je we współtworzonych przez siebie lokalach, tworząc minispołeczeństwa związane poczuciem kulturowej tożsamości. A jeszcze później, integrując się z lokalsami, organizowali wspólne, soundsystemowe imprezy, gdzie reggae i dub mieszały się z pierwszą falą amerykańskiego hip-hopu. To właśnie na nich, za konsoletami, narodził się trip-hop.
Massive Attack i Shara Nelson. fot. Mick Hutson/Redferns
Zresztą tu ważna jest także kwestia poszukiwania własnej tożsamości. W połowie lat 60. angielski rząd wprowadził bardziej restrykcyjną niż dotychczas politykę dotyczącą imigrantów, przez co fala migracji zaczęła zwalniać. Równocześnie na Wyspach rodziło się nowe pokolenie potomków imigranckich rodzin, którzy jako pierwsi musieli mierzyć się z pytaniem - jak to jest być czarnym Brytyjczykiem? W dużych miastach powstawały diaspory, skupiające ludzi innych ras - niezależnie, czy byli pochodzenia karaibskiego, afrykańskiego, czy latynoamerykańskiego. Mieli swoje dzielnice, swoją kulturę i, rzecz jasna, swoją muzykę. I to tam po raz pierwszy na szeroką skalę tętniły czarne brzmienia, których bardziej zróżnicowane kulturowo kraje - jak USA - słuchały od dawna. Tymczasem Brytyjczycy mieli Beatlesów czy Rolling Stonesów, a nie Arethę Franklin ani Jamesa Browna. Płyty z afroamerykańskiego kulturowego kręgu docierały w pierwszej kolejności do etnicznych diaspor.
Takich, jakie zawiązały się w portowym Bristolu. Na imprezach rozkręcanych przez mniejszości etniczne królowały soundsystemy, łączące za konsoletami przedstawicieli wszystkich ras. Za najbardziej znany w latach 80. uchodził skład The Wild Bunch, którego sława była na tyle duża, że nawet wykatapultowała ich na pojedyncze gigi do Japonii. Grali zarówno w klubach, jak i na nielegalnych imprezach w podmiejskich magazynach. Dlaczego to tak istotna dla rozwoju trip-hopu ekipa? Jej trzon tworzyli didżeje Miles Johnson i Grant Marshall, w 1984 roku do The Wild Bunch dołączył raper i graficiarz Robert Del Naja, a parę lat po nim szeregi składu zasilili producent Andrew Vovles i raper Adrian Thaws. Czterech ostatnich możecie bardziej kojarzyć z pseudonimów - Daddy G, 3D, Mushroom i Tricky. To późniejsi twórcy Massive Attack.
Jak dzięki najpopularniejszym wykonawcom gatunku rozwinął się trip-hop? Poszedł w tak różne strony, że w zasadzie trudno jednoznacznie ocenić, czy... jeszcze był trip-hopem. Zobaczcie sami.
1
Massive Attack
fot. Mick Hutson/Redferns/GettyImages
Podobno jedną z dróg do sukcesu jest otaczanie się zdolniejszymi od siebie i czerpanie z nich, ile się da. Czy tak było w przypadku Massive Attack? Trudno powiedzieć o facetach, którzy stworzyli Blue Lines czy Mezzanine, że byli mało zdolni. Wiadomo za to, że dobierali sobie świetnych współpracowników. O debiutanckim Blue Lines, które zupełnie niespodziewanie spędziło 18 miesięcy na brytyjskiej liście najchętniej kupowanych płyt, mówi się, że to ponadgatunkowa burza mózgów, cross rapu, elektroniki, jazzu, reggae, ale i post-punka. Wszystko to dzięki ekipie z różnych bajek, która zebrała się w studiu. To na przykład jamajski wokalista Horace Andy (później stały współpracownik Massive Attack), soulowa piosenkarka Shara Nelson - jej głos słyszycie w Unfinished Sympathy - czy didżejka i wokalistka Neneh Cherry, w której mieszkaniu powstała część kompozycji. Zresztą co album, to nowa ekipa, której styl mocno odznaczał się na wydawnictwach. Nie byłoby przecież miejskiego, zamglonego klimatu płyty Protection bez współudziału popowej wokalistki Tracey Thorn czy producentów Nelle Hoopera i Tima Norfolka. Albo mocno elektronicznego Mezzanine, gdyby nie przyłożył do niej ręki Neil Davidge z zespołu DNA, jednej z ciekawszych alternatywnych formacji początku lat 90.
Massive Attack wychodzili od spowolnionych, rapowych beatów, by następnie dodawać do nich kolejne instrumenty i nakładane na siebie wokale. Co ciekawe, w procesie tworzenia najbardziej cenili... usuwanie, co zresztą obrazuje anegdota dotycząca nagrywek Unfinished Sympathy. To było jam session w studiu w Bristolu, mieliśmy już cały wokal Shary Nelson, ale postanowiliśmy usunąć refren. I zastąpić go smyczkami - tak, aby kawałek przeszedł z popu w coś na kształt symfoniki; Jonny Dollar (współproducent) nagrał smyczki na Abbey Road, żeby piękno tkwiło w aranżacji - wspominał po latach 3D. Byli najbardziej eklektyczni i najpopularniejsi, bo to ich Blue Lines uważa się za pionierski materiał trip-hopowy. Zresztą nazwa gatunku została wymyślona dopiero w roku 1994 przez Andy'ego Pembertona z magazynu MixMag, który opatrzył nią nagrania z labelu Mo'Wax. Ale wyjście od hip-hopowych podwalin w kierunku czegoś międzygatunkowego zostało zainspirowane właśnie przez ten bristolski kolektyw.
2
Tricky
fot. Xavi Torrent/Redferns via Getty Images
Wychowanek biednej, bristolskiej dzielnicy Knowle West. Jego ojciec pochodził z Jamajki, matka - której Tricky nie zdążył dobrze poznać, ponieważ popełniła samobójstwo, gdy miał zaledwie cztery lata - z Gujany. Dzieciństwo spędził albo na ulicy, gdzie już jako nastolatek przystąpił do lokalnego gangu, albo pod kuratelą babci, która by zatrzymać niesfornego nastolatka w domu, puszczała mu na wideo horrory. Obie te rzeczy miały później spory wpływ na jego twórczość. Poprzez styczność z kulturą, nie tylko w domu, ale i na soundsystemowych imprezach, Tricky mógł się nią po prostu zainteresować. Zwłaszcza, że grywali na nich także jego ojciec i brat. A ulica, jak w przypadku tysięcy innych raperów, mocno go zahartowała.
Pod koniec lat 80. dołączył do Massive Attack, z którymi nagrał dwa albumy: Blue Lines i Protection. To jego rap słyszycie w singlowej Karmacomie z tego drugiego wydawnictwa. Równocześnie cały czas działał solowo, a punktem zwrotnym w jego karierze była znajomość z nastoletnią wówczas Martiną Topley-Bird, z którą w 1993 nagrał singiel Aftermath. Ekipa Massive Attack nie była nim zainteresowana, więc Tricky postawił wszystko na jedną kartę i wydał go sam. Wzbudził tym zainteresowanie Island Records, którzy podpisali z nim kontrakt na solowy album. Maxinquaye ujrzał światło dzienne w 1995 roku.
To nieco inna odmiana trip hopu niż ta, którą oferowali Massive Attack. Tricky czerpał więcej z rapu, ale zamiast dominującej wówczas gangsterskiej tematyki wplatał w niego masę duchowych, introspektywnych przemyśleń - nawiązywał do kultury rastafariańskiej, zastanawiał się nad dysfunkcjonalnymi relacjami, podważał płciowe stereotypy i otwarcie rapował o swojej walce z uzależnieniami. Oraz pustce, jaką czuł za sprawą śmierci matki i... współpracy z Massive Attack; Tricky miał być marginalizowany przez resztę ekipy. To była połowa lat 90. - wówczas niewielu miało w rapie tak głębokie przemyślenia.
Maxinquaye okazała się ogromnym sukcesem i jedną z najlepiej ocenianych płyt 1995 roku. Rozochocony świetnymi recenzjami Tricky ruszył za ciosem i... nie zatrzymuje się do dzisiaj. W dorobku ma aż 16 płyt (dla porównania, Massive Attack przez 30 lat nagrali tylko pięć pełnowymiarowych albumów) i choć nie zawsze był równy, to zdecydowanie nie jest na stałej fali opadającej; wydana w 2020 płyta Fall To Pieces spotkała się z doskonałym odbiorem. Chociaż stoi za nią wyjątkowo smutna historia; album opisuje kondycję psychiczną Tricky'ego po tragicznej śmierci jego córki, Miny Mazy.
3
Portishead
fot. Edu Hawkins/Redferns/GettyImages
Niby to samo miasto i ta sama ekipa współpracowników, ale Portishead od początku kariery brzmieli inaczej niż powyższa dwójka wykonawców. Byli mniej brudni, a bardziej wyrafinowani, wychowani na jazzie i muzyce klasycznej - temu, co robili, daleko było do ulicznych soundsystemów. Ciekawe, że poznali się na kursach, pomagających młodym ludziom w podwyższeniu zawodowych kwalifikacji. Oni, a konkretnie wokalistka Beth Gibbons i kompozytor Geoff Barrow, do których później dołączył gitarzysta Adrian Utley.
Nieprzypadkowo ich pierwszym nagranym materiałem był soundtrack do krótkiego filmu noir To Kill a Dead Man, zrealizowanego zresztą przez nich samych. Portishead wyjątkowo mocno inspirowali się muzyką filmową, zwłaszcza tą sprzed lat - jak choćby soundtrackiem do francuskiego kryminału Windą na szafot autorstwa Milesa Davisa. Sam tytuł ich pierwszego albumu długogrającego Dummy nawiązuje do telewizyjnej produkcji z lat 70., opowiadającej o niesłyszącej kobiecie, która została zmuszona do trudnienia się prostytucją. Portishead zdefiniowali coś, co dzisiaj nazywamy hauntologią: samplowanie starych nagrań, by przywoływać kulturowe wspomnienia - dokładnie tak, jak później robili to Boards Of Canada, Burial czy ludzie z labelu Ghost Box - pisał The Guardian. Grali powolną, senną elektronikę w oparciu o klasyczne instrumentarium, masę skreczy i sampli oraz charakterystyczny wokal Beth Gibbons, brzmiący jakby dobiegał zza ściany. Albo spod wody, co skrzętnie wykorzystał reżyser Chris Cunningham, kręcąc teledysk do ich Only You właśnie pod wodą; podobno Gibbons niemal utopiła się podczas realizacji.
Jak Portishead uchowali się w skąpanej w rapie i rave'ach Wielkiej Brytanii pierwszej połowy lat 90.? Cóż, rave'owa rewolucja nie dosięgnęła w równym stopniu całego kraju. Były miejsca, w których po prostu działo się mniej - wyjaśniał po latach Geoff Barrow. Ale z drugiej strony to oni zagrali koncert dla ponad 80 tysięcy widzów w Mexico City, bodaj największy solowy występ kogokolwiek z nurtu trip-hop. Ich popularność można wyjaśnić krótko: to były po prostu przepiękne, uniwersalne kompozycje, które otwierały wyobraźnię. Ciemny pokój, leniwie sącząca się muzyka z gramofonu, jakaś stara, świecąca się lampa w kącie, ciężkie powietrze... To właśnie wizualny odpowiednik stylu Portishead.
Aha – rok temu Beth Gibbons pokazała, że debiutować można nawet w okolicy 60-tki. I wypuściła piękny solowy album Lives Outgrown, mocno polecamy.
4
Inni
fot. Ross Gilmore/Redferns
Nie można nie wspomnieć tu o szamanie samplingu z Bay Area, bo to dzięki kawałkom DJ-a Shadowa i działalności wytwórni Mo'Wax, która wydała jego słynne Endtroducing..., termin trip-hop został w ogóle ukuty. Nawet pomimo tego, że Shadow bardziej kojarzy się z hip-hopem, a w późniejszym okresie twórczości - z basową elektroniką. Za Mo'Wax odpowiadał James Lavelle, współtwórca składu UNKLE, który również wpisywał się w - skądinąd niepisaną - definicję trip-hopu, a światową sławę zyskał singlem Rabbit At Your Headlights z udziałem Thoma Yorke'a. Była wspomniana już Martina Topley-Bird, była romansująca z trip-hopem (oraz, w życiu prywatnym, z Trickym) Bjork, która na swoim pierwszym krążku Debut sporo czerpała z tego nurtu, była wreszcie zasłuchana w bristolskich muzykach wytwórnia Ninja Tune - tam trip-hopowe wpływy najmocniej czuło się u The Herbaliser czy 9 Lazy 9. A w kolejnych dekadach po duszne, pulsujące brzmienia sięgali Moloko, Lamb, Gorillaz, Morcheeba czy Lana Del Rey. Trip-hopem otwarcie fascynuje się A$AP Rocky, czemu upust dał na krążku At. Long. Last. A$AP. W Polsce po ten gatunek sięgała przede wszystkim Kasia Nosowska (na trzech pierwszych solowych albumach) i trochę zapomniana dziś Pati Yang, której debiut Jaszczurka uchodził za krajową odpowiedź na Massive Attack.
Być może ten tekst nie da wam jednoznacznej definicji trip-hopu, ale posłuchajcie płyt przynajmniej części przywołanych tu artystów, a zrozumiecie, że stworzenie jej jest niemożliwe. Nie ma też konkretnych ram ani dat istnienia gatunku, bo w różnej formie jest obecny w muzyce do dziś, na albumach wykonawców elektronicznych, rockowych, rapowych czy okołojazzowych. Ale jeśli pytacie o to, jak powstał - tu już wszystko jest jasne. Nie byłoby trip-hopu, gdyby nie multikulturowa społeczność Bristolu, która wzajemnie dzieliła się dźwiękowymi fascynacjami. Prawdopodobnie nie mając przy tym pojęcia, jak wielki impakt wywołują - imigrantów pochłaniała przede wszystkim codzienna walka o godne życie, a muzyczka była sobie gdzieś tam z boku.
Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!
Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.