Królestwo utracone. Żal było patrzeć na Manchester United na Anfield

Zobacz również:Najbardziej romantyczny beniaminek od czasów Newcastle Keegana. Czy Leeds zderzy się ze ścianą?
Liverpool v Manchester United - Luis Diaz, Mohamed Salah, Harry Maguire
Fot. Clive Brunskill/Getty Images

W siódmej minucie meczu Liverpoolu z Manchesterem United miejscowi kibice zaplanowali brawa, mające być wsparciem dla Cristiano Ronaldo, który przeżył osobistą tragedię i nie mógł wystąpić w tym angielskim klasyku. Zanim jednak doszło do tego pięknego gestu, Anfield zdążyło eksplodować, bo po pięknej akcji trafił Luis Diaz. Był to czytelny sygnał, że drużyna Juergena Kloppa jest pełna szacunku dla wielkiego Portugalczyka, ale na boisku ma zadanie do wykonania i te dwie sprawy nie mają ze sobą nic wspólnego. Goście patrzyli, gospodarze grali w piłkę. Z dawnych Derbów Anglii pozostała już tylko nazwa, bo dzisiaj prawdziwą batalią decydującą o tytule jest ta z udziałem The Reds i Manchesteru City. Te dwa zespoły uprawiają inną dyscyplinę sportu niż ekipa Ralfa Rangnicka.

Korespondencja z Anglii

Z dużym prawdopodobieństwem można zakładać, że obecność Ronaldo nic by nie zmieniła. O ile w meczu przeciwko Norwich City (3:2) gwiazdor Mancheseru United mógł zniwelować liczne błędy swoich kolegów z defensywy kolejnym hat-trickiem, tak tutaj istniało spore ryzyko, że usychałby z tęsknoty za zagraniem.

Poza kilkoma nieśmiałymi próbami w ofensywie, Czerwone Diabły nie istniały. Liverpool bawił się grą, Thiago Alcantara grał koncert, a po ostatnim gwizdku w studiu telewizyjnym Roy Keane nie miał już słów na wyrażenie wściekłości, wyznał więc, że to nie jest klub, w którym grał.

TO NIE MOGŁO SIĘ UDAĆ

Bruno Fernandes, który w poprzednim sezonie był jednym z najlepszych piłkarzy Premier League i wydatnie przyczynił się do zdobycia przez zespół z Old Trafford wicemistrzostwa Anglii, na Anfield nie tylko nie był w stanie zostać liderem swojej jedenastki, ale właściwie sprowadził swój występ do chamskiego faulu w końcówce meczu. Rangnick zaskoczył wszystkich, wystawiając w podstawowej jedenastce Phila Jonesa, kojarzonego raczej z memami niż z poważnym futbolem.

Nie, to po prostu nie mogło się udać.

Długimi fragmentami publiczność zgromadzona na stadionie Liverpoolu nie reagowała na wydarzenia boiskowe. Czasem wydała z siebie pomruk zadowolenia, gdy któryś z zawodników Kloppa zagrał świetną piłką, cztery razy krzyknęła z radości po golach, a w końcówce ironicznie intonowała „Ole!”. Wyglądało to tak, jakby miejscowi fani doskonale wiedzieli, że ich drużynie nic nie grozi, że gra ze zbyt słabym rywalem.

Owszem, w drugiej połowie Klopp kilka razy zdenerwował się na gorsze wykonanie niektórych założeń, korygował ustawienie swoich zawodników, nakazywał szybkie powroty na pozycje, ale wątpliwe, by ktokolwiek we wtorkowy wieczór wierzył, że Liverpoolowi stanie się coś złego.

Luis Diaz

HISTORYCZNY SALAH

W tym sezonie Man City i The Reds strzelili ekipie United łącznie piętnaście goli, lider i wicelider stracili w tych czterech spotkaniach zaledwie jedną bramkę. Nic chyba tak dobitnie nie wyznacza granicy pomiędzy największymi siłami ligi a ekipą Rangnicka.

To było ósme z rzędu spotkanie Liverpoolu z MU, w którym drużyna z Anfield nie dała się pokonać. Mohamed Salah, który przeżywał katusze pod bramką przeciwników, a ostatniego gola z gry w Premier League strzelił w lutym, zaliczył dublet i do tego asystę, powiększając w ten sposób dorobek w starciach z tym rywalem w obecnym sezonie do pięciu trafień. Żaden piłkarz nie wyrządził wcześniej takiej krzywdy MU w jednym sezonie ligowym.

United nigdy też nie stracili aż tylu bramek w dwumeczu z tym samym przeciwnikiem w jednym sezonie. Liverpool po raz piąty ugrał dublet z Czerwonymi Diabłami, nie zdarzyło się to od kadencji Brendana Rodgersa.

Liczba negatywnych tekstów i wypowiedzi na temat Manchesteru United pokazuje paradoksalnie wielkość tego klubu. Zainteresowanie poczynaniami jedenastki z Old Trafford zawsze było gigantyczne, a w dobie obecnych problemów każdy szuka rozwiązań, wyjścia z tego kryzysu. Są to opcje coraz bardziej radykalne – większość zabierających głos najchętniej wywaliłoby pół kadry.

Poza kilkoma nieśmiałymi próbami w ofensywie, Czerwone Diabły nie istniały. Liverpool bawił się grą, Thiago Alcantara grał koncert, a po ostatnim gwizdku Roy Keane nie miał już słów na wyrażenie wściekłości, wyznał więc, że to nie jest klub, w którym grał

WYGWIZDANY POGBA

Paul Pogba w obu meczach tego sezonu z United był cieniem samego siebie, a wydawało się, że Francuza do gry na mistrzowskim poziomie mogą zmotywować głównie prestiżowe klasyki. Widocznie akurat nie ten z Liverpoolem.

W pierwszym meczu na Old Trafford Pogba wyleciał po czerwonej kartce, ale wtedy było już 0:4, a drużyna w całkowitej rozsypce sportowej i psychicznej. W drugim na Anfield, Francuz opuścił boisko z powodu kontuzji, ale jego zespol i tak już wtedy przegrywał, a to była dopiero 10 minuta gry. Ostatnio Pogbę żegnały gwizdy i buczenie w meczu z Norwich City. To kolejny z piłkarzy, obok Harry'ego Maguire'a, który zawodzi najbardziej.

Tak a propos eksperymentalnego zestawienia linii obrony – gra trójką obrońców wymaga regularnej pracy na treningach liczonych tygodniami, a nie kilkoma jednostkami, bo inaczej rywalizacja z zespołem klasy The Reds musi skończyć się katastrofą. Diogo Dalot i Aron Wan-Bissaka na wahadłach byli zagubieni jeszcze bardziej niż w klasycznym ustawieniu w czwórce. Bruno Fernandes zmieniał pozycje, ale walka wślizgami pod własnym polem karnym musiała być frustrująca nie tylko dla niego, była po prostu odzwierciedleniem możliwości Czerwonych Diabłów w starciu z kapelą Kloppa.

Jedynym jasnym punktem United okazał się wpuszczony w przerwie Jadon Sancho. Po jego występie zostaje jednak tylko jedno pytanie. Czemu nie grał od początku? I to właśnie pytanie podważa definitywnie kompetencje menedżerskie Rangnicka.

Cały mecz, a nawet dwumecz Liverpoolu z United, najlepiej obrazuje ujecie Salaha po czwartym golu. Egipcjanin wykonał jako cieszynkę swoja firmowa pozycje z jogi – drzewo, znak stabilizacji, witalności i spokoju. Obok niego przechodzący Maguire, z bezgłośnym krzykiem niemocy i bólu na twarzy. Ta dysproporcja nastrojów w pełni odzwierciedla różnicę poziomów, na których znajdują się teraz kluby z Anfield i Old Trafford.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Dziennikarz Canal+. Miłośnik ligi angielskiej, która jest najlepsza na świecie. Amen.
Komentarze 0