Między bliskością a rozczarowaniem. Czy Florentino Perez mógłby zwolnić Zidane'a?

Zobacz również:Człowiek, którego trzymają się kilogramy. O Hazarda skłonności do nadwagi
Real Madrid Press Conference
Fot. Gonzalo Arroyo Moreno/Getty Images

Wydawało się, że pierwszą kadencją trenerską w Realu Madryt Zinedine Zidane zapewnił sobie nietykalność. Po czasie wrócił do klubu pogrążonego w kryzysie, by znów uczynić z niego mistrza Hiszpanii. Zapracował na status takiej legendy, że sam powinien wybierać moment, kiedy ich związek się skończy. Wydawało się, bo gdy w oczy zajrzało widmo połączenia nazwy Realu z losowaniem kulek w Lidze Europy, nic już nie jest takie oczywiste. Doszło do momentu, kiedy nad przyszłością Francuza trzeba się poważnie zastanowić.

W pewnym sensie Zinedine Zidane dla Florentina Pereza jest jak syn. Zapracował na uwielbienie całym dorobkiem – genialnego piłkarza, wielkiego trenera zwycięzcy, potem człowieka, który w trudnych chwilach wyciąga rękę do klubu. Wywalczył tyle, że najwięksi szkoleniowcy w historii mogą patrzeć z podziwem na jego gablotę. W nowoczesnej piłce, gdzie nieustanna presja wyników pożera własne dzieci, czasem sentymenty trzeba odkładać na bok. I zastanawiać się, co zrobić dalej, aby machina znów pędziła po kolejne sukcesy.

Zidane doprowadził do tych wątpliwości sytuacją w Lidze Mistrzów – tej samej, którą wygrał trzykrotnie, najwięcej ze wszystkich trenerów w historii obok Carlo Ancelottiego czy Boba Paisley'a. Ale to Włoch pracujący w Evertonie wie najlepiej, że sukces nie daje życia wiecznego. Co chwilę trzeba dorzucać coś nowego, bo inaczej zrobią z ciebie staromodnego, co w pewnym momencie spotkało nawet Jose Mourinho. Na swoją markę musiał pracować ponownie. Teraz w tych rozgrywkach, wydawało się stworzonych dla Zidane'a, Real znalazł się w niewdzięczej sytuacji. Na kolejkę przed końcem fazy grupowej wisi nad przepaścią. Będzie musiał ograć liderującą Borussię Mönchengladbach, inaczej może pożegnać się z Champions League już jesienią.

To huśtawki nastrojów najbardziej doprowadzają do szału kibiców Realu Madryt. Dać się ośmieszyć Szachtarowi, aby zagrać na nosie Barcelonie, rozczytać taktycznie Inter Mediolan, a potem ulec Deportivo Alaves. Kiedy takie festiwale pomyłek stają się codziennością, później problemy zaczynają się nawarstwiać. Zasadniczo Królewscy dodali dramaturgii w tej grupie na własne życzenie po dwóch porażkach z Ukraińcami, zamiast spokojnie przyklepać w Kijowie awans do 1/8 finału.

Na razie Zidane na stanowisku pozostanie i dostanie szansę, aby samodzielnie wyjść z tej sytuacji. Zanim ktokolwiek spuści na niego topór, zostawi za sobą mnóstwo nieprzespanych nocy. To decyzja z gatunku najtrudniejszych do podjęcia, ale jednak doszło do momentu, kiedy należy ją rozważać. A to już dla Florentino Pereza i jego współpracowników (niektórzy mówią: podszepywaczy) bolesne chwile.

7 punktów straty do lidera w lidze hiszpańskiej jeszcze nie wygląda tak boleśnie. Gorsze są perspektywy tak poważnych problemów kadrowych oraz wymęczenia mentalnego i fizycznego w połączeniu z kalendarzem: Sevilla, Atletico Madryt, Athletic oraz gra o wszystko z Borussią w LM. Wyzwania niemalże najgorsze, jakie można było sobie wyobrazić. A Edena Hazarda nie ma, problemy się namnażają, każdy dzień może przynieść kolejne złe wiadomości, co pokazały ostatnie tygodnie.

Zizou zawsze budował swoją wielkość na relacjach z piłkarzami. Doskonale nimi zarządzał, a teraz napięty kalendarz i fala kontuzji stawiają go pod ścianą. Rezerwowi nie są jak dawniej największą bronią Królewskich i wybawieniem, ale wyraźnym, odczuwalnym spadkiem jakościowym. Francuz jednak w najtrudniejszych chwilach dalej musi polegać na nazwiskach, na których zbudował swoją trenerską wielkość.

Wielokrotnie Florentino Perez podkreślał, że „Zizou wie lepiej niż ktokolwiek inny, co znaczy kierować Real Madryt”. I ze swoich słów tak łatwo się nie wycofa, mimo narastającej presji. Pamięta, że wygrywał mu trofeum średnio co 19 meczów, nazywał go darem niebios, więc teraz jemu pozwoli znalezienie wyjścia z tak trudnej sytuacji. Francuz absolutnie nie jest jedynym winnym tej sytuacji, ale sam nieco świadomie pisał się na taki scenariusz. Musiał domyślać się, że kiedyś do tego dojdzie i jego pomnik nie będzie już tak krystaliczny.

Jak ze zdaniem wypowiadanym w ostatniej scenie Mrocznego rycerza: „Albo umierasz jako bohater, albo żyjesz na tyle długo, by zobaczyć siebie stawającego się złoczyńcą”.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Uwielbia opowiadać o świecie przez pryzmat piłki. A już najlepiej tej grającej mu w duszy, czyli latynoskiej. Wyznaje, że rozmowy trzeba się uczyć. Pasjonat futbolu i entuzjasta życia – w tej kolejności, pamiętajcie.