Mistrz NBA w Polsce. Jak Mike Wilks zapisał się w historii PLK

Zobacz również:Bezdomny dzieciak znalazł swoje miejsce w NBA. Jak Jimmy Butler stał się liderem
Mike Wilks koszykówka
Fot. Piotr Matusewicz/PressFocus

Obecność zawodnika z długą przeszłością w NBA w polskiej lidze to dziś rzadkość. Nie trzeba być alfą i omegą, by zrozumieć, że jest to głównie spowodowane brakiem pieniędzy. Nie należy porównywać drużyn EBL również do tych z Euroligi, gdyż obecnie dzieli je taka sama przepaść jak piłkarską Ekstraklasę i Ligę Mistrzów. Choć nie zawsze tak było…

Sezon 2009/10. Asseco Prokom Gdynia awansuje do TOP8 Euroligi. W składzie brylują David Logan oraz Qyntel Woods, gwiazda polskiej ligi, będąca wówczas w życiowej formie. Pomimo porażki z Olympiakosem, Gdynianie i tak kończą sezon z kolejnym z rzędu mistrzostwem Polski. Przed następnym sezonem w klubie dochodzi do zmian. Odchodzą Logan i Woods, a w ich miejsce pojawiają się między innymi Bobby Brown oraz… Mike Wilks.

CHŁOPAK Z 29. ULICY

Urodzony w Milwaukee Wilks, od małego grał w koszykówkę. Miejscem sportowych pojedynków była znajdująca się tuż za jego domem 29. ulica. Pamięć o niej pielęgnował przez lata kariery, biegając po parkietach z numerem 29 na plecach (poza wyjątkami m.in. w Spurs). Po nauce i grze w liceum Rufus King High School w rodzinnym mieście, Wilks trafił do Rice University, gdzie spędził cztery lata, studiując ekonomię. W uniwersyteckiej drużynie zdobył ponad 1300 punktów, a w ostatnim sezonie notował statystyki na poziomie 20,1 punktów, 4,9 zbiórek i 3 asyst na mecz. Pomimo dobrych wyników oraz nagrody dla najlepszego zawodnika Western Athletic Conference, żadna z ekip NBA nie wybrała Wilksa w drafcie 2001.

Zanim po zawodnika zgłosili się Huntsville Fight, drużyna z D-League, Wilks trenował przez moment z Sacramento Kings. Po zwolnieniu trafił do wspomnianej wcześniej NBDL. Tam po sezonie gry, okraszonym Sportsmanship Award, znalazł się w najlepszej lidze świata. W wigilię Bożego Narodzenia 2002 podpisał kontrakt z Atlantą Hawks. Trzy dni później, w meczu przeciwko San Antonio Spurs zadebiutował na parkietach NBA. W pierwszym występie, rozpoczętym w pierwszej piątce, Mike Wilks przez 33 minuty gry zdobył 7 punktów, 4 asysty i 2 zbiórki, pomagając kolegom w pokonaniu „Ostrogów”. Rozgrywający wystąpił jeszcze w 14 spotkaniach drużyny z Georgii, choć w międzyczasie parokrotnie rozstawał i schodził się z Atlantą.

W tym samym sezonie Wilks podpisał kontrakt z Minnesotą Timberwolves. Tam, choć zagrał w 31 meczach, to nie dostawał zbyt wielu szans do pokazania umiejętności. Następny sezon był jeszcze słabszy. W Houston, w którym zadomowił się na rozgrywki 2003/04, grał średnio po około sześć minut na mecz, zdobywając niecałe 2 punkty. Po takich liczbach nic nie zapowiadało, że w następnym sezonie Wilks zdobędzie najważniejsze trofeum w karierze.

ŻYCIOWE OSIĄGNIĘCIE

Zanim trafił do Spurs, rozgrywający z Wisconsin brał udział w wymianie pomiędzy Houston a Chicago Bulls. Rakiety oddały bohatera tekstu, Adriana Griffina i Erica Piatkowskiego, a w zamian trafił do nich Dikembe Mutombo (miesiąc wcześniej trafił do Bulls również w wyniku wymiany). Patrząc przez pryzmat całej kariery, pobyt w San Antonio nie różnił się zbytnio od gry w innych organizacjach. Wilks nie zagrzał nigdzie miejsca na dłużej niż sezon. Podczas gry dla Spurs rozgrywający z Milwaukee grał średnio niecałe sześć minut na mecz (notując po niecałe 2 punkty), lecz wystąpił w 48 spotkaniach, co w skali całej kariery było rekordem, jeśli chodzi o występy w jednym zespole. Na nieszczęście, nie udało mu się rozegrać ani jednego meczu w play-offach. Spurs, znajdujący się na drugiej pozycji w Konferencji Zachodniej po sezonie zasadniczym (bilans 59-23), odprawili w późniejszym boju Denver Nuggets, Seattle Supersonics i Phoenix Suns. W finale trafili na obrońców tytułu Detroit Pistons. Do zdobycia mistrzostwa zawodnicy Gregga Popovicha potrzebowali aż siedmiu spotkań, a tytuł MVP finału po raz trzeci w karierze zdobył Tim Duncan. Choć Mike Wilks nie zagrał ani minuty, to i tak wraz z pozostałymi kolegami z drużyny stał się posiadaczem mistrzowskiego pierścienia.

Istnieje powiedzenie, że zwycięskiego składu się nie zmienia. W tym przypadku nie tyczy się to szerokiego składu. Po zdobytym tytule Spurs pożegnali się z Wilksem. Dalsze opisywanie kariery należy teraz skrócić, gdyż ten tekst ciągnąłby się w nieskończoność. Koszykarz rozegrał przynajmniej jeden mecz w sezonie w barwach Cavaliers, SuperSonics, Nuggets, Wizards, SuperSonics (ponownie), Magic, Grizzles, Thunder. W międzyczasie, w 2008 roku, po raz pierwszy trafił do Europy, a konkretnie do Montepaschi Siena. We włoskiej ekipie licznik koszykarza zamknął się na trzech występach.

KIERUNEK POLSKA

Do Polski Wilks trafił w sierpniu 2010 roku. Sprowadzono go jako zastępstwo dla kontuzjowanego Krzysztofa Szubargi. Trener Tomas Pacesas określił Wilksa i Denhama Browna (przybyłego w tym samym momencie) jako „wartościowych i klasowych zawodników, bo inni nie mają szans na grę w zespole”. Sam Wilks witając się z Gdynią, nawiązywał do największego sukcesu w karierze:

- To było naprawdę niewiarygodne, wspaniałe doświadczenie. Moment, który zapamiętam do końca życia. Miałem okazję przekonać się, co znaczy być mistrzem świata i mam nadzieję, że doświadczenia wykorzystam w nowej drużynie – powiedział serwisowi SportoweFakty.

W tym samym czasie Asseco Prokom Gdynia występowało aż w trzech rozgrywkach: Tauron Basket Lidze, Eurolidze i lidze VTB. Głośno było wówczas o szerokiej kadrze, jaką do dyspozycji miał litewski trener (24 zawodników). Czas pokazał, że projekt „Mike Wilks w Polsce” nie do końca się udał. Jego liczby nie porywały i nikogo nie zdziwiła wiadomość, iż na początku 2011 roku, Asseco pożegnało się z Amerykaninem. Co więcej, Gdynia była jego finałowym przystankiem w karierze. Choć oficjalnie nie ogłosił rozbratu z koszykówką, to ostatni oficjalny mecz Wilks rozegrał mając niecałe 32 lata.

ŻYCIE PO KARIERZE

W 2012 roku Amerykanin wrócił do koszykówki, tyle że w innym charakterze. Został skautem Oklahoma City Thunder. Jak mówił w rozmowie z „Milwaukee Street Journal”, obszarem jego obserwacji była wówczas głównie NBA, ale i rozgrywki międzynarodowe. W drużynie z Oklahomy Wilks pracuje do dziś. W 2019 roku awansował na asystenta Billa Donovavna. Pozostał na stanowisku, gdy za sterami zasiadł obecny szkoleniowiec Mike Daigneault, a w ubiegłym roku nieoczekiwanie wszedł w buty „head coacha”.

W sezonie 2021/2022 dość często zdarzało się, że koszykarze i trenerzy pauzowali z powodu „health and safety protocols”. Covid mocno uprzykrzał życie, przez co szanse na grę (poprzez dziesięciodniowe kontrakty) dostawali gracze, którzy w normalnych warunkach nie mieliby na co liczyć. Pod koniec minionego roku na koronawirusa zachorował Daigeneault. Jego obowiązki na moment przejął właśnie Wilks. Poprowadził zespół w przegranym meczu z Phoenix Suns i wygranym z New York Knicks. „Oblali mnie wodą i dali meczową piłkę” – opowiadał Amerykanin na pomeczowej konferencji. W tamtym okresie mówiło się głośno o OKC w kontekście Scottiego Hopsona, którego romantyczna historia obiegła koszykarski świat. Przedstawialiśmy ją również na łamach naszego portalu.

Podczas dziesięcioletniej kariery Wilks zawitał do piętnastu klubów. W niektórych liczbę występów można policzyć na palcach ręki. Nie zmienia to faktu, iż za piękne oczy nie utrzymałby się tyle lat. Prezentował solidny poziom szerokiego składu oraz nie obijał się na treningach. Na parkietach NBA zarobił ponad pięć milionów dolarów. Wilks może poszczycić się mistrzowskim pierścieniem, co również potwierdza fakt, iż nie był on osobą z przypadku. Historia pokazała, że wycisnął ze kariery wszystko, co się da. Z pewnością będzie miał co opowiadać wnukom.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Podróżuje między F1, koszykarską Euroligą, a siatkówką w wielu wydaniach. Na newonce.sport często serwuje wywiady, gdzie bardziej niż sukcesy i trofea liczy się sam człowiek. Miłośnik ciekawych sportowych historii.