Niepopularna opinia: Timothée Chalamet jest okrutnie przereklamowany

"The King" UK Premiere - 63rd BFI London Film Festival
fot. Mike Marsland/WireImage

Od paru sezonów gra tę samą rolę. Póki jest ukochanym pieszczochem widzów, wszystko będzie mu wybaczone. Ale kiedy minie moda na Chalameta, publiczność powie: sprawdzam. I może zrobić się nieprzyjemnie.

Zanim polecą kamienie, zadajcie sobie jedno podstawowe pytanie: czy w każdym filmie, w którym grał jedną z wiodących postaci, mógłby zostać zastąpiony przez innego aktora bez szkody dla całości? Tamte dni, tamte noce – nie. Mój piękny syn – raczej nie. Ale później?

Tamte dni, tamte noce, tamte role

Na językach Chalamet jest mniej więcej od 2017 roku. Przedtem pojawiał się w kinie, i to nawet w produkcjach masowych (Interstellar), ale na drugim planie; dopiero kreacja młodego Elio w Tamtych dniach, tamtych nocach sprawiła, że świat zatrzymał wzrok na kędzierzawym cherubinie. Trzeba mu oddać – był w tej roli naprawdę dobry. Roli wymagającej, bo reżyser Luca Guadagnino zażyczył sobie, żeby postać grana przez Chalameta była delikatna w odkrywaniu własnej seksualności. Ma 17 lat, dziewczynę, mieszka w małym, włoskim miasteczku, aż tu nagle musi skonfrontować się z czymś obcym, co przyszło do niego niespodziewanie. Nie zakładał, że poczuje coś do innego faceta, tymczasem stało się i trzeba na nowo ułożyć sporo rzeczy. Chalamet poradził sobie z oddaniem tego zawahania, co było o tyle trudne, że musiał używać wyłącznie najprostszych środków, gestów, mimiki. Wyszło tak, że jako (jeszcze) szerzej nieznany aktor dostał nominacje do Oscara i Złotego Globu.

chalamet call me by your name.jpg
kadr z filmu "Tamte dni, tamte noce"

Nie zamieniły się na statuetki, za to młody gwiazdor mógł przebierać w propozycjach. I już rok później do kin trafił Mój piękny syn, o którym można otwarcie powiedzieć, że – przynajmniej promocyjnie – opierał się głównie na Timothée Chalamecie, identycznie jak C'Mon, C'Mon bazowało na haśle: pierwsza rola Joaquina Phoenixa od czasu „Jokera”. Sam aktor w roli młodego narkomana sięgnął po inną paletę emocji niż w Tamtych dniach, tamtych nocach. Tu Chalamet był wściekły, momentami histeryczny. Wyrzucał ojcu (trochę zapomniana, a naprawdę świetna kreacja Steve'a Carella), że nigdy nie obchodził go jako syn, ale jako ucieleśnienie pokładanych weń ambicji. Ta intensywność mogła dać przypuszczenia, że gość ma szerokie spektrum aktorskich możliwości i pewnie jeszcze nie odsłonił wszystkich kart. Z dzisiejszej perspektywy widać, że Timothée Chalamet nie miał już w rękach żadnego asa, co najwyżej parę trójek.

Spaniele, tak wiele dla ciebie bym zrobił

Lawina ruszyła. Król, Małe kobietki, W deszczowy dzień w Nowym Jorku, Lady Bird, Kurier francuski, Diuna, Nie patrz w górę... Jeśli to prawda, że Leonardo DiCaprio udzielił młodszemu koledze rady: żadnych twardych narkotyków, żadnych filmów o superbohaterach, to Chalamet posłuchał. Grał wyłącznie u wielkich – Wesa Andersona, Grety Gerwig, Adama McKaya, nawet Woody'ego Allena, od którego zresztą odciął się zaraz po premierze filmu. Poszło o oskarżenia przyrodniej córki Allena, Dylan Farrow, zarzucającej reżyserowi molestowanie; Allen odpowiedział, że jego aktor wyparł się go tylko po to, żeby zyskać przychylność Amerykańskiej Akademii Filmowej. Zresztą Timothée Chalamet unika skandali jak ognia. Romansuje z celebrytkami... i to wszystko; randkował z Lily Rose Depp i byłą partnerką Cristiano Ronaldo, Eizą Gonzalez. Jeśli już wzbudza dyskusje, to ubraniami, które podkreślają jego androgyniczną urodę – na tegorocznym festiwalu w Wenecji pokazał się w krwistoczerwonym kombinezonie z odsłoniętymi plecami. Ale gdyby zestawić to chociażby z kontrowersjami, jakie w ostatnich latach wywołał jego filmowy partner z Tamtych dni, tamtych nocy, Armie Hammer, to Chalamet uchodzi za oazę spokoju i kwiat lotosu na tafli jeziora.

"Bones And All" Red Carpet - 79th Venice International Film Festival
fot. Vittorio Zunino Celotto/Getty Images

Problem pojawia się, jeśli na poważnie przyjrzeć się jego rolom. A tu Timothée Chalamet od lat bazuje na dwóch patentach. Albo wypracowany w Tamtych dniach, tamtych nocach enturaż młodego wrażliwca, albo rola, w której po prostu jest – nie przeszkadza, ale i nie dodaje do filmu czegoś ekstra; sztandarowym przykładem jest tu Diuna. Nie czuć, żeby aktor jakkolwiek rozwinął się przez ostatnie pięć lat. Ani razu nie zaskoczył tak, jak ostatnio zrobił to jego – nieomal – rówieśnik Paul Mescal; droga od łagodnego misia z Normalnych ludzi do złamanego życiowo ojca w Aftersun jest imponująca. Tymczasem Timothée Chalamet jest wciąż taki sam. Snuje się po ekranie, gapiąc się co i rusz maślanymi oczami spaniela, tak jakby płacono mu od każdego spojrzenia. Recenzent Variety Owen Gleiberman słusznie zauważył, że Chalamet jeszcze nigdy nie pociągnął w pojedynkę żadnego filmu – jego najlepsze kreacje to te, w których na równych prawach dzieli ekran z innymi aktorami, Armiem Hammerem i Steve'em Carellem. I trudno wyobrazić sobie, żeby na ten moment udało mu się to zrobić. Dość kiepsko wyglądają zatem szanse na aktorskiego Oscara, skoro Amerykańska Akademia Filmowa od zawsze stawia na kreacje zawłaszczające ekran, tak jak robili to Will Smith, Anthony Hopkins i Joaquin Phoenix, trójka ostatnich laureatów za role pierwszoplanowe. Albo Timothée Chalamet nie ma ich charyzmy, albo za sprawą nie najlepszych wyborów nie miał gdzie jej zaprezentować.

Gwiazda w starym stylu

To dlaczego jest angażowany do głównych ról w naprawdę dużych produkcjach? Bo jego nazwisko gwarantuje dodatkowe kilka / kilkanaście procent sprzedanych biletów, przynajmniej na ten moment, gdy Chalamet jest idolem. Dokładnie taki sam proces zachodził choćby w przypadku wczesnych karier Johnny'ego Deppa i Leonardo DiCaprio, ale jakby wziąć się za porównywanie wszechstronności ich ról z tym, co do tej pory zaoferował Timothée Chalamet, kontrast byłby porażający. Ale na razie musimy się z nim męczyć, co dobrze oddały relacje z tegorocznego festiwalu w Wenecji, gdzie ludzie koczowali długimi godzinami przed pokazem Do ostatniej kości (polska premiera – 25 listopada) tylko po to, by na parę sekund zobaczyć swojego ulubieńca, grającego w tym filmie główną rolę.

Trzeba mu jednak oddać, że w erze zmierzchu filmowych celebrytów Timothée Chalamet może uchodzić za gwiazdę w starym stylu. Czasy, w których kupowało się bilet tylko dla konkretnego aktora czy aktorki, niezależnie od tego, w jakiej produkcji gra, powoli mijają; dziś liczy się temat, a jeszcze częściej franczyza, nawet jeśli w obsadzie nie znajdziecie gwiazd z topu topów – świeży przykład to nowa Czarna Pantera. Na tym tle kariera Chalameta wygląda jak wyjęta z lat 90. Ale ile jeszcze będzie podróżować tym hypetrainem?

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Współzałożyciel i senior editor newonce.net, współprowadzący „Bolesne Poranki” oraz „Plot Twist”. Najczęściej pisze o kinie, serialach i wszystkim, co znajduje się na przecięciu kultury masowej i spraw społecznych. Te absurdalne opisy na naszym fb to często jego sprawka.
Komentarze 0