Raków — nie najlepszy, ale najrzetelniejszy polski zespół od czasów Wisły

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Ekstraklasa
Tomasz Kudala/Pressfocus

Największa siła krakowian nie polegała na tym, z kim wygrywali, lecz z kim nie przegrywali. Częstochowianie są w tym podobni. Ale by zasłużyć na takie porównania, potrzebują wygranych z wagą ciężką.

Po meczu Rakowa w Trnawie spostrzeżeniami dotyczącymi częstochowian z dziennikiem “Sport” podzielił się Dusan Radolsky, mieszkający w tym mieście były trener polskich drużyn. Było to o tyle ciekawe, że nigdy wcześniej nie widział wicemistrzów Polski, a jednocześnie nie obowiązywała go kurtuazja, którą siłą rzeczy wykazują się trenerzy pucharowych rywali Rakowa. Słowacki trener nie był zachwycony. “Muszę powiedzieć, że mam bardzo mieszane uczucia. Robiły wrażenie wyniki drużyny z Częstochowy, ich kolejne zwycięstwa, dobre pozycje w lidze, słyszałem też, że w tych meczach zapierd..., dośrodkowują, stwarzają kolejne sytuacje, ale z tego, co zobaczyłem na własne oczy, to muszę powiedzieć, że byłem rozczarowany”. Stało to w dość wyraźnym kontraście do opinii, którą po tym samym meczu wygłosił Grzegorz Mielcarski, stwierdzając, że w Trnawie widział najlepszy polski zespół w pucharach od czasów Wisły Kraków. Choć teoretycznie, oba sądy się wykluczają, w pewnym sensie w obu jest ziarno prawdy.

“Czasy Wisły Kraków” to pojęcie długie i szerokie, bo może się odnosić zarówno do czasów, gdy “Misiek” rzucał nożem w Dino Baggio pod koniec lat 90., jak i do czasów, gdy drużyna prowadzona przez Kazimierza Moskala wychodziła z fazy grupowej Ligi Europy. Wprawdzie zazwyczaj, gdy ktoś wspomina pucharowe wyczyny Wisły, ma na myśli czasy Henryka Kasperczaka i mecze z Parmą czy Schalke, ale na potrzeby tego tekstu uznajmy, że Mielcarskiemu chodziło o ostatni możliwy pucharowy występ Wisły, czyli 2012 rok. Nawet po okrojeniu tego zakresu, opinia wciąż wydaje się mocno krzywdząca dla kilku polskich klubów. Raków, jakkolwiek dobrze sobie radzi, jeszcze ani razu nie wszedł do fazy grupowej żadnego z europejskich pucharów. Pokonał dotąd jednego rywala, który był wyraźnym faworytem rywalizacji, czyli Rubin Kazań. Polskie drużyny w pucharach potrafiły przegrywać, z kim popadnie, ale nawet w dekadzie 2012-22 zdarzyło się im wyeliminowanie: Sportingu (Legia), Clubu Brugge (Śląsk Wrocław), Partizana Belgrad (Zagłębie Lubin), Charleroi (Lech Poznań), Celticu, Slavii Praga (Legia), wyjście z grupy Ligi Europy, w której były Trabzonspor, Lokeren i Metalist Charków (Legia), do tego pojedyncze epizody, jak ogranie w fazie grupowej Fiorentiny i Standardu Liege (Lech), Spartaka Moskwa i Leicester City, czy remis z Ajaksem Amsterdam (Legia). Raków na tego typu wyniki ma wszelkie szanse, ale jeszcze, poza Rubinem, ich nie dostarczył. W tym sensie komplement wydaje się mocno na wyrost.

Nie ma się też co dziwić Radolsky’emu, któremu po obejrzeniu meczu Rakowa szczęka nie opadła. W gruncie rzeczy nie jest to zespół, który robi niesamowite rzeczy, zwłaszcza z perspektywy kogoś, kto funkcjonuje poza polskim środowiskiem. Nie ma wielu ponadprzeciętnych indywidualnie piłkarzy, nie wymyśla futbolu na nowo, nie gra stylem zapierającym dech w piersiach, w którym ludzie zakochują się od pierwszego wejrzenia. Do doceniania Rakowa się dojrzewa. To proces. Dopiero gdy widzi się jego regularność w różnych okolicznościach, przy zmieniających się rywalach i poziomach, rośnie szacunek do tego, co robią na boisku. Trudno mieć pretensje do kogoś, kto, zobaczywszy ich po raz pierwszy, wzruszyłby ramionami. Ale ktoś, kto widzi ich po raz trzydziesty, zwykle już jednak cmoka. W tym sensie Mielcarski i Radolsky są w zupełnie innych fazach poznawania Rakowa. Polskiemu ekspertowi zaimponowało, że Raków znów pokazał mu inną twarz. Po raz kolejny nie pękł. Ale ta twarz sama w sobie nie była niczym tak niezwykłym, by zwalić z nóg słowackiego trenera.

BEZ GŁUPICH WPADEK

Opinia Mielcarskiego, choć jeszcze na wyrost, do pewnego stopnia jest jednak uprawniona. Wisła Kraków, do czasów przegranej serii rzutów karnych z Valarengą Oslo, nie sprawiała przykrych niespodzianek. Polskim klubom czasem zdarzało się wygrać z kimś lepszym od siebie, ale niestety częściej zdarzało się przegrać z kimś, z kim teoretycznie nie miały prawa przegrać. Wisły to nie dotyczyło. Gdy losowała rywala, którego nazwa nie zwalała z nóg, można było być spokojnym, że przejdzie dalej.

Od momentu wejścia w klub Bogusława Cupiała krakowianie odpadali kolejno z Parmą, FC Porto, Interem Mediolan, Lazio i Anderlechtem. Potem przydarzyła się Valarenga. A po niej znów: Real Madryt, Panathinaikos, Blackburn/Nancy/Feyenoord, Bazylea (grupa), Barcelona, Tottenham, na koniec Standard Liege.

W całej pucharowej historii Wisły Cupiała mniejszymi rywalami, którzy ją eliminowali, były Karabach Agdam, APOEL Nikozja i Valarenga. Jedynym naprawdę wielkim wstydem była Levadia Tallinn. Największym wyróżnikiem Wisły Kraków na tle krajowych rywali było nawet nie to, z kim wygrywała, a to z kim nie przegrywała.

ZESPÓŁ, NA KTÓRYM MOŻNA POLEGAĆ

Odkąd Biała Gwiazda podupadła, nie było już rywala, który nie mógł się okazać zbyt silny na polską drużynę. Kompromitującymi porażkami splamili się praktycznie wszyscy, którzy pojawili się w Europie częściej niż raz: także Legia, czy Lech. Obok listy dumy z ostatniej dekady, która jest bardziej imponująca od dotychczasowych wyników Rakowa, można by też zamieścić listę hańby, do której Raków na razie nie dołożył cegiełki. Próbka jest na razie wciąż mała, raptem dziesięć meczów w pucharach, ale częstochowianie są bardzo “wiślaccy” w robieniu tego, co do nich należy. W dziewięciu z tych spotkań nie stracili gola. Przegrali tylko z Gandawą, która była po prostu wyraźnie silniejsza, nie pozwalali sobie nawet na drobne porażki wynikające z rozprężenia, czy korzystnego wyniku z pierwszego meczu, pucharowe punkty ciułali, gdzie tylko mogli. Byli w tym sumienni jak mało która polska drużyna kiedykolwiek. I w tym sensie używanie nawet przesadzonych porównań jest uprawnione: Raków jest pierwszą polską drużyną od wieków, na której można polegać. O której wiadomo, że nie wywinie jakiegoś głupiego numeru. Gdy wygrywa wysoko pierwszy mecz, nie roztrwoni przewagi w rewanżu. Gdy zrobi swoje na wyjeździe, nie przegra u siebie. Żadnej huśtawki nastrojów, wszystko na chłodno i pod kontrolą.

WYŻSZA KATEGORIA WAGOWA

Zadanie ze Slavią Praga będzie innego gatunku. To, co dało się zrobić samą rzetelnością, organizacją gry, sumiennym wypełnianiem zadań, Raków już w tym sezonie pucharowym osiągnął: drugi raz z rzędu awansował do fazy play-off eliminacji Ligi Konferencji Europy. Teraz będzie już musiał zrobić coś ekstra. Stać się więcej niż sumą jednostek. Zneutralizować atuty rywala i wykorzystać każdy cień szansy. Zagra z drużyną, która dwa razy z rzędu dotarła do ćwierćfinału europejskich pucharów, czyli na pułap, jakiego nie osiągała żadna polska drużyna, nie wyłączając Wisły Kraków, od połowy lat 90. W kraju, który lubuje się w straceńczych szarżach i czasem nawet osiąga w tej kwestii sukcesy (patrz lista wyeliminowanych rywali z ostatniej dekady), Raków buduje siłę nie na szarżach, a na systematycznym podnoszeniu poziomu. Teraz będzie jednak potrzebował pokazać, że potrafi też ruszyć na znacznie silniejszego rywala i go pokonać. Już można Rakowowi gratulować tego, co także w tym roku zrobił w pucharach, ale zbyt dobrze znamy już Marka Papszuna, Michała Świerczewskiego i wszystkich ludzi odpowiedzialnych za częstochowski projekt, żeby wiedzieć, że to ich nie zadowala. Chcą więcej.

Żeby uświadomić sobie skalę wyzwania, warto spojrzeć na wartości rynkowe kadry wg transfermarkt.de. Gracze Astany byli wyceniani trzykrotnie niżej od piłkarzy Rakowa. Zawodnicy Spartaka Trnawa ponad czterokrotnie niżej. Kadra Slavii jest w tej chwili ponad 1,5 razy cenniejsza od tej, którą mają wicemistrzowie Polski. To już zbliżony pułap dysproporcji do Rubina (przed rokiem prawie 2,5 razy wyższa wycena od kadry Rakowa) i Gandawy (2 razy droższa). Od następnej rundy Raków będzie już boksował w wyższej niż swoja kategorii wagowej. Jeśli sobie poradzi, opinia Mielcarskiego stanie się bliższa prawdy, a i Radolsky pewnie bardziej doceni.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0