"Rombanka" bez skrzydłowych. Michniewicz wraca do dylematu poprzedników (ANALIZA)

Zobacz również:Z NOGĄ W GŁOWIE. Jerzy Brzęczek – jedyny naprawdę niekochany w reprezentacji
Grzegorz Krychowiak
Paweł Andrachiewicz/Pressfocus

Odkąd Kamil Grosicki i Jakub Błaszczykowski zeszli z poziomu międzynarodowego, wszyscy selekcjonerzy zmagają się z problemem ułożenia gry na skrzydłach. Jerzy Brzęczek wybrał wystawianie słabszych zawodników dla zachowania systemu. Paulo Sousa zmniejszył liczbę graczy na bokach. Po tym jak pomysł z rombem w środku nie wypalił, na ten sam temat stanowisko musi zająć Czesław Michniewicz. Ale sygnał wysłany przez Jakuba Kamińskiego daje nadzieje, że może nie będzie tak trudno.

Wiele różnych dyskusji taktycznych sprowadza się często w Polsce do tego, czy dany trener chce grać trójką, czy czwórką obrońców. Wszystkie pozostałe wariacje tych ustawień zazwyczaj są już wrzucane do jednego worka, choć przecież każde z nich da się interpretować na wiele różnych sposobów. Mecz z Walią pokazał, że reprezentacja Polski może grać czwórką z tyłu, którą, jak przekonywano zwłaszcza za czasów Paulo Sousy, wysysa z mlekiem matki, a jednocześnie być kompletnie zagubiona. Bo trener Czesław Michniewicz wpadł w pułapkę wczesnego Jerzego Brzęczka: papierowa kalkulacja, która pokazywała bogactwo w środku pola i nędzę na skrzydłach, słusznie doprowadziła go do ustawienia eliminującego skrzydłowych, a kumulującego obecność środkowych pomocników. Ale nie przez przypadek grę tym systemem uznaje się często za trudną do nauczenia i wymagającą czasu.

Polacy zagrali z Walią ustawieniem 4-3-1-2, nazywanym często rombem. Drugą linię tworzą czterej nominalni środkowi pomocnicy. Po jednym stricte ofensywnym i defensywnym oraz dwóch graczy od wszystkiego – w fazie bez piłki pomagających w obronie, w posiadaniu wspierających ofensywę, a najczęściej jeszcze schodzących na skrzydła, by pomóc tam ofensywnie wchodzącym bocznym obrońcom stworzyć przewagę liczebną. Włosi nazywają zawodników grających w tym miejscu mezz’ala, czyli półskrzydłowy. To właśnie tam, zwłaszcza w początkowej fazie kariery, najlepiej czuł się Piotr Zieliński. Także dlatego tak trudno było dla niego znaleźć odpowiednie miejsce w kadrze: większość drużyn nie ma mezz’ali. We Włoszech czy w Niemczech jest kilka przykładów trenerów, którzy uwielbiają grać z rombem, to klasyczne ustawienie Marco Giampaolo, byłego trenera Sampdorii czy Milanu, Werder Brema podbijał, grając w ten sposób, Bundesligę, z powodzeniem wprowadzał ten system Marco Rose w Borussii Moenchengladbach. Ale nie jest to ani system intuicyjny, ani łatwy do nauczenia. Półskrzydłowi mają do pokrycia ogromne połacie przestrzeni. Boczni obrońcy mają jeszcze więcej obowiązków niż wahadłowi: muszą tak częst jak oni podłączać się do przodu, bo inaczej drużyna pozostanie bez skrzydeł, ale lepiej niż oni bronić, bo w defensywie brakuje jednego zawodnika do asekuracji, który jest w systemach z trójką stoperów.

Próbę gry w ten sposób podjął już trzy i pół roku temu Jerzy Brzęczek, gdy w meczach Ligi Narodów z Portugalią i Włochami na własnym stadionie spróbował zagrać bez skrzydłowych. Problemy miał wtedy Kamil Grosicki, dogasała już międzynarodowa kariera Jakuba Błaszczykowskiego, a ich godnych następców polski futbol się nie dorobił. Eksperyment wypadł jednak wówczas fatalnie i selekcjoner go zaniechał. W dalszej fazie kadencji wolał wystawiać w podstawowej jedenastce niższej jakości skrzydłowych niż zaburzać sposób gry całej drużyny. Sousa z problemu na skrzydłach wyszedł, przechodząc na trójkę z tyłu. Dzięki temu zamiast czterech zawodników na boki musiał znaleźć tylko dwóch. Michniewicz staje przed podobnym dylematem, co poprzednicy, bo na międzynarodowej klasy skrzydłowego wciąż czekamy.

ROZGRYWAJĄCY BERESZYŃSKI

Początek eksperymentu był jeszcze obiecujący, bo w pierwszych minutach meczu we Wrocławiu Mateusz Klich dobrze zszedł na prawe skrzydło i dośrodkował w pole karne, ale poza tym Polacy mieli problem, by stwarzać sytuacje przeciwko osłabionej i lepiej czującej się bez piłki drużynie walijskiej. Polacy mieli w całym meczu wyższe posiadanie piłki i wymienili więcej podań, ale gdy porównać zagrania wymienione na połowie przeciwnika, jest niemal idealny remis (179 do 167 na korzyść Polski). Mecz przez większą część toczył się w polskiej tercji defensywnej (28% czasu) niż w walijskiej (26%), co jasno wskazuje na jałowość naszego posiadania. Mimo obecności czterech środkowych pomocników w wyjściowym składzie, zdecydowanie najczęściej piłkę dotykał Bartosz Bereszyński, wyprzedzając Tymoteusza Puchacza. Boczni obrońcy starali się rozpoczynać akcje bezpośrednimi podaniami w kierunku Adama Buksy, który strącał piłkę na boki. O ile prawa strona jeszcze wyglądała nieźle, bo Klich, dzięki ofensywnym inklinacjom, wspomagał Bereszyńskiego, Puchacz nie dostawał od Góralskiego podobnego wsparcia i często na lewej stronie był sam.

Puchacz-e1585005883841.jpg
fot. Kevin C. Cox - FIFA/FIFA via Getty Images

PRZEGRANE POJEDYNKI

Naturalną konsekwencją wyboru akurat tego systemu jest często przewaga gry piłką nad bezpośrednimi pojedynkami. Jednak Polacy nie rozgrywali odpowiednio szybko i dokładnie, by rozklepać Walijczyków, a bezapelacyjnie ustępowali im w pojedynkach.

W całym meczu rywale wykonali dwukrotnie więcej udanych dryblingów. Ich przewaga w pojedynkach na ziemi była miażdżąca i wyniosła 65 do 35%, co oznacza, że z 2/3 bezpośrednich starć zwycięsko wychodzili goście.

Szczególnie raził w tej kwestii Grzegorz Krychowiak, któremu zwykle obrywa się za to, jak wygląda z piłką przy nodze. Tym razem było go zdecydowanie zbyt łatwo minąć. Walijczycy wygrywali z nim dryblingi aż czterokrotnie. Jak na gracza ustawionego w kluczowej strefie przed stoperami to zbyt dużo.

PRZEGRYWANE DRUGIE PIŁKI

Doświadczony pomocnik spóźnił się też z doskokiem do składającego się do strzału rywala przy pierwszym straconym golu. To jednak akurat nie dziwi, bo w całym meczu Walijczycy mieli zdecydowaną przewagę w zbieraniu tzw. drugich piłek, czyli tych, które spadają na ziemię po pojedynkach powietrznych. Polacy nieźle potrafili wybijać z pola karnego, ale strefa przed szesnastką stanowczo zbyt często pozostawała niezabezpieczona. Biorąc pod uwagę trudności, jakie miał polski zespół z kreowaniem sytuacji przy wyniku bezbramkowym, strata gola, pozwalająca Walijczykom jeszcze głębiej się zabarykadować, brzmiała jak fatalna informacja, która jeszcze utrudni grę.

SYGNAŁ KAMIŃSKIEGO

Na szczęście okazało się, że nie trzeba było nawet wycofywać się z nieudanego eksperymentu taktycznego, by drużyna zaczęła funkcjonować zupełnie inaczej. Wystarczyło tylko wpuścić na boisko gracza o zupełnie innej charakterystyce. Jakub Kamiński, jako naturalny skrzydłowy, w przeciwieństwie do Góralskiego, typowego defensywnego pomocnika, intuicyjnie poszerzał grę, zamiast ją zwężać. Zbiegał do linii, zamiast szukać osi boiska. Nagle to lewa strona stała się tą, na której więcej się działo. Puchacz od początku był ustawiony wyżej od Bereszyńskiego, ale dopiero gdy dostał wsparcie od Kamińskiego, zaczął się przebijać. Nie ma przypadku w tym, że oba polskie gole padły po akcjach akurat tą stroną. Kamiński miał udział przy obu trafieniach, zrywając z kiepskim wrażeniem, jakie pozostawił jego jesienny debiut w San Marino. We Wrocławiu pokazał, że już teraz trzeba go poważnie brać pod uwagę w kontekście występów w pierwszej reprezentacji.

Reprezentacja Polski
Fot. Jonathan Moscrop/Getty Images

TRÓJKĄ ŁATWIEJ

Selekcjoner stoi teraz przed dylematem, czy system bez skrzydłowych, podobnie jak Jerzy Brzęczek, wyrzucić do kosza, uznając, że w kadrze nie ma odpowiednio dużo czasu, by go przećwiczyć, a zawodnicy w klubach dość rzadko w nim grają, czy też brnąć w eksperyment dalej. Paradoksalnie, demonizowana trójka stoperów, może być dla reprezentacji łatwiejsza do opanowania niż gra bez skrzydłowych. Piłkarzy o odpowiedniej charakterystyce do gry na wahadłach jakichś mamy, bo ostatnie miesiące dodały ciekawe opcje w Mattym Cashu i Nicoli Zalewskim. Piłkarzy, którzy byliby w stanie dominować nad rywalami grą pozycyjną w środku pola już niekoniecznie.

NATURALNE RUCHY

Jeśli jednak Michniewicz zdecyduje się na grę czwórką z tyłu, od problemu skrzydłowych raczej nie ucieknie. Być może wejście Kamińskiego okaże się sygnałem, że nie trzeba się tego tematu aż tak bać. Być może z tego powodu kiedyś trzeba będzie posadzić na ławce któregoś z dobrych środkowych pomocników kosztem gorszego indywidualnie skrzydłowego. Ale przecież niekoniecznie najlepszą drużynę tworzy jedenastu najlepszych piłkarzy. Chodzi też o to, jak ze sobą współpracują na boisku. A przy obecności klasycznych skrzydłowych i bocznych obrońców łatwiej o zalążek najprostszej dwójkowej współpracy typu: ja idę do środka, ty mnie obiegasz, którą do perfekcji opanowali kiedyś Jakub Błaszczykowski z Łukaszem Piszczkiem. Tego typu zachowania są dla zawodników naturalne. Poruszanie się w systemie 4-3-1-2 nie jest.

NAJTRUDNIEJSZE ZA NIM

Najlepszą informacją meczu z Walią jest oczywiście zwycięstwo, które należało odnieść, by ułatwić sobie sytuację w grupie z rywalem, z którym pewnie będziemy walczyć o utrzymanie w pierwszej dywizji Ligi Narodów. Mogą nam się te rozgrywki nie podobać, możemy na nie wzruszać ramionami, ale UEFA zadbała, by piłkarze i trenerzy nie do końca mogli to robić. Ustalanie koszyków eliminacji mistrzostw Europy akurat na podstawie tych rozgrywek oznacza, że trzeba je traktować poważnie. Jest różnica, bo w zależności od wyniku Polska może być albo w pierwszym, albo nawet w trzecim koszyku. Przegrana z rozkojarzonymi Walijczykami byłaby więc fatalnym początkiem rywalizacji w stawce, w której są też Belgowie i Holendrzy. Znając specyfikę Michniewicza jako trenera, paradoksalnie teraz powinno już być tylko łatwiej. Można zakładać, że już w żadnym innym meczu tej grupy Polska nie będzie miała przewagi w posiadaniu piłki, nie będzie musiała prowadzić gry i nie przystąpi do spotkania ze statusem zdecydowanego faworyta. A to idealne warunki do szlifowania ulubionego futbolu tego trenera.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0