Ryzykowna gra. Dlaczego Lechia musi uważać bardziej niż się na pozór wydaje

Zobacz również:CENTROSTRZAŁ #3. Odwaga pionierów. O nieoczywistych kierunkach transferowych
Lechia Gdańsk
Piotr Matusewicz/Pressfocus

Sezon jest długi, a w Gdańsku gra zbyt wielu dobrych piłkarzy, by na serio martwić się o utrzymanie w lidze? Być może. Ale na nowego trenera czeka bardzo dużo pułapek, które mogą utrudnić to zadanie.

Teoretycznie Lechia Gdańsk jest dokładnie w takiej sytuacji, w jakiej trenerzy najbardziej lubią przejmować zespoły. Duży klub, grający na pięknym stadionie i w dużym mieście, mający potężny potencjał i kadrę zdecydowanie zbyt dobrą, by zajmować miejsce w strefie spadkowej. Czasu do końca sezonu jest jeszcze sporo, przed nami długa przerwa na mundial, okno transferowe. Ryzyko niepowodzenia jest więc niewielkie. Wystarczy tylko wejść, wyprowadzić zawodników z kryzysu i cieszyć się z pracy w jednym z najbardziej pożądanych miejsc na rynku. Rzadko kiedy trafia się tak idealne położenie, by wrócić z przytupem do zawodu.

Tak wygląda jednak tylko pobieżny rzut oka na sytuację. Gdy spojrzeć głębiej, zaczynają się mnożyć wątpliwości. Pierwszą, największą, jest kwestia właściciela. Nawet przykłady z największej piłki, ostatnio z Chelsea, pokazują, że nowy szef klubu, raczej szybciej niż później, chce też zatrudnić swojego trenera. Przejmowanie Lechii w tym momencie to skazywanie się na niepewność co do tego, w jakim kierunku już wkrótce będzie chciał iść klub. I czy na pewno będzie to kierunek zbieżny ze wskazywanym przez trenera.

Sprawy własnościowe mogą też pójść w inną stronę. Niewykluczone, że do transakcji wcale nie jest blisko, a negocjacje będą się ciągnąć jeszcze miesiącami. W tej sytuacji dotychczasowy właściciel nie jest już zwykle zainteresowany rozwojem, inwestycjami, wzmacnianiem drużyny, a jedynie jak najszybszym dopięciem transakcji, przez co zespół jest w dużej mierze zostawiony sam sobie. W tej sytuacji także zawodnicy chętniej rozglądają się za nowymi pracodawcami. A właściciel, chcąc jeszcze coś dla siebie uszczknąć, bardziej ochoczo przyjmuje oferty. Dla klubów, w których zmiany własnościowe ciągną się długo, nastaje często czas sportowej stagnacji, zanim nowy szef nie rozsiądzie się wygodnie przy biurku i nie zacznie wprowadzać nowych porządków. Ktoś, kto dogada się teraz z Lechią, może się nastawiać, że miesiącami nie będzie miał z kim rozmawiać o rozwoju drużyny, a gdy w końcu będzie miał z kim, ten ktoś może już chcieć rozwijać zespół z kimś innym. Mało motywująca perspektywa.

PUSTKA NA GÓRZE

Wszystko byłoby łatwiejsze, gdyby po stronie obecnego właściciela wciąż była silna postać, trzymająca wszystkie sprawy w ręku i pilnująca, by doraźnie wszystko jakoś funkcjonowało. Jednak akurat w tym momencie Adam Mandziara, człowiek piastujący różne stanowiska, ale w praktyce od ośmiu lat rządzący Lechią, ogłasza w rejtanowskim geście rezygnację ze wszystkich funkcji w klubie. Mówiąc o obecnych właścicielach, trudno właściwie sprecyzować, o kogo chodzi. Obecnie twarzą klubu stał się prezes Paweł Żelem, którego od lat zatrudniają w Ekstraklasie wszędzie tam, gdzie chcą ściąć koszty, uporządkować finanse i sprawdzić, którędy wypływają z klubu pieniądze. Takie postaci są potrzebne i być może każdy klub powinien mieć takiego Żelema. Ale to nie jest osoba, która będzie wytyczać wizję klubu czy budować drużynę. A skoro nie on, to właściwie nie wiadomo kto miałby być pierwszą instancją, do której z różnymi potrzebami będzie chodził nowy trener. Bo dyrektora sportowego Lechia też przecież nie ma.

NIEWYGODNA ŁATKA

Do bieżących problemów organizacyjnych dochodzi jeszcze kwestia środowiskowej opinii. W ostatnich latach Lechia niepokojąco często generowała nagłówki o opóźnieniach w wypłatach i problemach finansowych. W minionych miesiącach tego typu doniesienia ucichły, jednak takie łatki szybciej się przykleja, niż odkleja. W środowisku wciąż jest wiele osób, które, będąc w Gdańsku, zetknęło się z problemami finansowymi, więc jest ryzyko, że trener, który wykona kilka telefonów do znajomych, będzie co najmniej ostrożny przed podpisaniem kontraktu. Być może się zgodzi, kalkulując różne za i przeciw. Ale po stronie argumentów za odrzuceniem propozycji raczej znajdzie się opinia ze środowiska.

PORANIENI LUB NIESPRAWDZENI

To wszystko raczej wyklucza już każdego trenera o mocnej, nieposzlakowanej opinii na rynku, który chciałby zrobić kolejny krok w karierze. Trudno będzie wynegocjować długi, odpowiednio obwarowany kontrakt, zapowiedź długoletniego, harmonijnego rozwoju czy środki na wzmocnienia, bo o takich sprawach nie ma z kim aktualnie w Gdańsku rozmawiać. To wszystko sprawia, że w gronie kandydatów muszą pozostać albo ci, którym już gdzieś w życiu nie wyszło i potrzebują się odbudować, albo ci, którzy posadę w Lechii traktowaliby jak życiową szansę. Czyli siłą rzeczy niesprawdzeni, niezweryfikowani. Ryzykowni.

KADRA JAKO ATUT

Teoretycznie najmniejszym problemem, z jakim zmierzy się trener Lechii, jest drużyna. A wręcz, jest ona najsilniejszym argumentem, by jednak zdecydować się ją przejąć. W kadrze, szczególnie w przednich formacjach, nie brakuje zawodników o wysokich umiejętnościach. Mając w ofensywie Łukasza Zwolińskiego, Flavio Paixao, Conrado, Ilkaya Durmusa czy Marco Terrazzino, a w drugiej linii jeszcze Macieja Gajosa czy Jarosława Kubickiego, można zmontować niezłą ekstraklasową pakę. Obrona wygląda gorzej, zawodzącym Michałowi Nalepie i Mario Malocy wyraźnie brakuje konkurencji, prawemu obrońcy Davidowi Stecowi jeszcze bardziej, ale jednak każdy z nich już trochę pograł w Ekstraklasie i pewnie w końcu wyjdzie z dołka. A Dusan Kuciak i Michał Buchalik zapewniają na papierze stabilną obsadę bramki. Tak, w Lechii jest na kim budować.

8 MIODOWYCH TYGODNI

Jednocześnie jednak zbyt często na potencjał gdańskiego zespołu patrzy się przez pryzmat najlepszych momentów z pierwszych miesięcy Tomasza Kaczmarka, gdy drużyna zmęczona defensywnym i pragmatycznym nastawieniem Piotra Stokowca, cieszyła się z nowo odzyskanej wolności i swobody. Ten efekt był jednak krótkotrwały. Potrwał jakieś osiem kolejek, pomiędzy późnym wrześniem a wczesnym listopadem 2021. Lechia zdobyła wtedy 20 na 24 możliwe punkty i faktycznie grała jak z nut. Od lania 1:5 w Szczecinie przeszła w fazę grania w kratkę. Efektowne ogranie Rakowa przeplatała porażkami z Jagiellonią czy Wisłą Płock. Wiosną była już tylko drużyną własnego boiska. W tabeli za 2022 rok jest dwunasta na piętnaście zespołów, które cały ten czas spędziły w Ekstraklasie. Wyprzedza tylko Radomiaka, Śląsk i Stal.

Co warte podkreślenia, Lechia nie jest nisko z powodu jakiegoś nagromadzenia pecha. Wynik w golach oczekiwanych wskazuje wprawdzie, że gdańszczanie zdobyli o dwie bramki za mało, ale stracili już dokładnie tyle, ile zasłużyli, czyli faktycznie mają najgorszą defensywę w lidze. To przekłada się na najgorszy wynik w punktach oczekiwanych. Strata do bezpiecznych miejsc jest pewnie trochę większa, niż by wynikało z gry, ale statystyki potwierdzają, że tabela nie kłamie: Lechia faktycznie była najgorszym zespołem pierwszego etapu ligi.

OSŁABIANA KADRA

Naprawdę źle zrobiło się oczywiście dopiero w tym sezonie, ale już w tabeli wiosny, która zakończyła się przecież awansem do pucharów, gdańszczanie też byli dopiero na siódmym miejscu, między Wartą Poznań a Niecieczą. Do pucharów raczej doczłapali, korzystając z jesiennej przewagi nad Piastem oraz z wiosennej totalnej zapaści Radomiaka. Wcześniejszy sezon też zakończyła na siódmej pozycji, a od tego czasu drużyna raczej się osłabiała, niż wzmacniała. Przyjeżdżali zawodnicy do odbudowy, jak Clemens czy Terrazzino, a wyjeżdżały może nie gwiazdy, ale piłkarze poszerzający kadrę, jak Karol Fila, Mateusz Żukowski, Bartosz Kopacz, Joseph Ceesay czy Tomasz Makowski. Żadne z tych odejść, samo w sobie, nie powinno być powodem problemów, ale już wszystkie zsumowane, bez odpowiedniego załatania luk, mogą być odczuwalne. Lechia niezaprzeczalnie ma kadrę silniejszą niż na osiemnaste miejsce, ale raczej nie ma powodów, by ciągle odwoływać się do czwartego miejsca sprzed kilku miesięcy. W Polsce są aktualnie cztery kluby, które kadrowo są wyraźnie silniejsze od reszty. A różnicę między pozostałymi stanowi słynna dyspozycja dnia. Lechia jest w tym gronie, w którym lepsza faza może dać puchary, a gorsza walkę o utrzymanie. Tak, jak zeszłoroczny Śląsk, który zaczynał rozgrywki od nie najgorszej pucharowej przygody, a kończył, fetując ostatnie bezpieczne miejsce. Dwie strony tego samego koła fortuny.

KWESTIA SZATNI

Nawet jeśli pominiemy, że I liga jest wybrukowana drużynami, które były za silne, by spaść i uznamy, że Lechia faktycznie ma zbyt dużo talentu w kadrze, by musiała się tego realnie obawiać, nawet z dystansu widać, że w drużynie jest jakiś problem. Minęło dopiero dziewięć kolejek tego sezonu, a Lechia miała już w tym czasie trzech kapitanów. Rozgrywki zaczynał w tej roli Flavio Paixao, opaski pozbawił go później Tomasz Kaczmarek, powierzając ją Dusanowi Kuciakowi, a drużyna niedawno wybrała na nowego kapitana Macieja Gajosa. Niewykluczone, że nowy trener będzie chciał mieć kapitana wybranego przez siebie i wkrótce nastąpi jeszcze czwarta zmiana. Coś w tej grupie musi nie funkcjonować, co uzewnętrznia się także w problemach z trzymaniem ciśnienia przez doświadczonych liderów, jak Kuciak prokurujący we Wrocławiu skandaliczny rzut karny czy Maloca otrzymujący czerwoną kartkę.

PROBLEM FLAVIO

Wiąże się z tym pewnie sprawa Flavio, do której nowy trener też, siłą rzeczy, będzie musiał jakoś się odnieść. “Przegląd Sportowy” jawnie zarzuca, że Portugalczyk przyczynił się do zwolnienia poprzedniego trenera, Kuciak zaś podkreśla w mediach, że Kaczmarek to dobry trener, a złe wyniki to nie jego wina. Flavio z jednej strony cieszy się statusem legendy klubu i ligi, z drugiej cały czas jest bardzo ważnym zawodnikiem, strzelającym kluczowe gole, ale z trzeciej dziś kończy 38 lat (najlepszego!), siłą rzeczy nie będzie pracował w pressingu jak napastnicy Rakowa i jest zrozumiałe, że trenerzy próbują uzależniać od niego zespół. A skoro wyszedł zwycięsko ze zwarcia z Kaczmarkiem, pewnie jeszcze urośnie w siłę, stając się dla nowego trenera jeszcze trudniejszy w prowadzeniu.

Ekstraklasa
Rafał Rusek/Pressfocus

ROZWIĄZANIA LOKALNE

To jest chyba głównym argumentem przeciwko podnoszonym czasem propozycjom, by Lechię powierzyć w tej sytuacji komuś związanemu emocjonalnie z klubem. Naturalnym kandydatem wydaje się Krzysztof Brede, pozostający od półtora roku na bezrobociu po zwolnieniu z Podbeskidzia Bielsko-Biała. I o ile kadra mogłaby bardziej pasować do jego odważnej, ryzykownej ofensywnej gry niż ta, którą miał w poprzednim klubie, o tyle szatnia Lechii wyraźnie potrzebuje teraz trenera, który będzie uznawanym przez wszystkich szefem. A to argument za kimś doświadczonym przychodzącym z zewnątrz. Brede byłby idealny do ośmielenia młodych chłopaków, którzy mają umiejętności, ale brakuje im pewności siebie i zaufania, ale niekoniecznie do dogadania się ze starymi lisami, których pełno w szatni Lechii i które po kątach googlowałyby sylwetkę nowego trenera.

TRUDNE WEJŚCIE

Lechia traci w tym momencie sześć punktów do bezpiecznej strefy, przy meczu rozegranym mniej (z Górnikiem). To jeszcze niewiele, ale jednak wymaga już jak najszybszego odrabiania strat, by dystans nie zaczął niebezpiecznie rosnąć. Tymczasem po przerwie na kadrę gdańszczan czeka wyjazd do Szczecina, gdzie akurat będzie otwierany nowy stadion i granie przy 22 tysiącach ludzi oczekujących święta, niekoniecznie da nowemu trenerowi łatwy debiut. Po nim nastąpi wyjazd do nieobliczalnej Cracovii, która potrafiła już u siebie rozbić Raków i Legię, a właśnie postawiła się Pogoni. A do Gdańska zespół wróci na spotkanie z Rakowem Częstochowa. Oczywiście, że w naszej lidze wszystko jest możliwe, ale przy tym układzie spotkań, jest całkiem możliwe, że Lechia nie zdobędzie w najbliższych trzech kolejkach punktów albo zdobędzie nieliczne. A wtedy strata może już niebezpiecznie wzrosnąć. Przed mundialem będzie jeszcze czekał Lechię wyjazd na Łazienkowską. Nie będzie więc wcale tak proste, by przezimować poza czerwoną strefą.

BRAK KLAROWNYCH SPADKOWICZÓW

Sytuację utrudnia też to, jak układa się tabela Ekstraklasy po pierwszym etapie sezonu. Brakuje na razie w lidze zespołu, który, jak Bruk-Bet i Górnik Łęczna przed rokiem, Podbeskidzie i Stal przed dwoma czy ŁKS z Koroną przed trzema laty wyraźnie odstawałyby już jesienią od reszty stawki. Można by do takich zespołów zaliczyć Miedź Legnica, która punktuje równie słabo, jak Lechia, ale tu też trzeba jeszcze zostawić gwiazdkę. Legniczanie na razie bardzo często grają lepiej, niż punktują, mają w kadrze sporo ciekawych piłkarzy i można się po nich spodziewać, że w razie potrzeby ściągną w zimie kolejnych. No i oni jeszcze nie wyciągnęli karty ze zmianą trenera, a to zawsze może być element zmieniający układ sił na dole. Nawet jednak jeśli uznać, że Miedź się już nie podniesie, do obsadzenia pozostają jeszcze dwa miejsca. A ci, których uznawano za głównych kandydatów do spadku, na razie trzymają się nadspodziewanie dzielnie. Widzew jest w czołówce, Stal, Korona czy Warta są nisko, ale też dotąd zbierają średnio ponad punkt na mecz, czyli są na kursie na utrzymanie. Piast jest blisko strefy spadkowej, ale ma niewykorzystany potencjał kadrowy. Już widać, że w walce o utrzymanie czeka nas wiosną niesamowita jatka. I że znów może się zdarzyć spadek kogoś nieoczywistego, kto gra w lidze od dawna i się zasiedział, przegapiając niebezpieczny moment.

WYSIŁEK BEZ NAGRODY

Jest więc wiele powodów, by sądzić, że nowy trener Lechii będzie miał znacznie trudniejsze zadanie, niż się na pierwszy rzut oka wydaje i będzie miał do ominięcia sporo pułapek. A co w tym wszystkim niewdzięczne, to uniknięcie ich i wyprowadzenie zespołu na prostą, niemal na pewno nie spotka się z odpowiednim docenieniem. Dawid Szulczek, który wyciągnął Wartę ze strefy spadkowej do spokojnego środka tabeli, dostał potem nominację do nagrody Trenera Sezonu w Ekstraklasie. Ktoś, kto zrobiłby to samo z Lechią, raczej nie będzie mógł na to liczyć. Zajęcie z Lechią miejsca w środku tabeli będzie kwitowane z tym samym powszechnym wzruszeniem ramion, z jakim spotkało się to, że Aleksandar Vuković bez większych problemów utrzymał w lidze Legię Warszawa, podczas gdy on mówił, że to było najtrudniejsze zadanie w jego karierze. Teraz sytuacja może być podobna. Spadając z Lechią, można wiele stracić, ale nie spadając, niewiele da się zyskać. Dlatego przed władzami Lechii kluczowe dni, które zadecydują o dalszym przebiegu całego sezonu. Bo atmosfery tymczasowości, przynajmniej w drużynie, nie można już dłużej przeciągać. Wystarczająco dużo jest jej już w innych działach klubu.

Cześć! Daj znaka, co sądzisz o tym artykule!

Staramy się tworzyć coraz lepsze treści. Twoja opinia będzie dla nas bardzo pomocna.

Podziel się lub zapisz
Prawdopodobnie jedyny człowiek na świecie, który o Bayernie Monachium pisze tak samo często, jak o Podbeskidziu Bielsko-Biała. Szuka w Ekstraklasie śladów normalności. Czyli Bundesligi.
Komentarze 0